Michał Memeszewski, Sonia Nowacka, Barbara Rojek
Barbara Rojek: Rozmowy, których celem jest uchwycenie jakiegoś zjawiska w ogólnym kształcie a jednocześnie ukazanie jego niuansów i szczegółów, nie należą do najłatwiejszych. Tym bardziej cieszę się, że mogę razem z Wami podjąć się tego zadania, gdy tematem jest polska poezja współczesna. Mam nadzieję, że uda nam się zarysować mapę tematów, stylów oraz twórców i twórczyń, a przede wszystkim dać czytelnikowi pewne pojęcie o tym, jak w Polsce wygląda – z perspektywy roku 2025 – szeroko rozumiane pole poetyckie.
Trudno się jednak obyć bez powiedzenia paru słów o tym, jak środowisko poetyckie funkcjonuje z perspektywy praktycznej. Chodzi mi o to, jakie wydawnictwa zajmują się wydawaniem poezji i czy jest ich wiele; jak wygląda dystrybucja książek poetyckich; narzuca się również nieustannie powracające pytanie o odbiorców, a więc: ilu polska poezja ma czytelników i kim oni są?
Sonia Nowacka: Wydawnictw, które specjalizowałyby się w nowej poezji, jest w Polsce stosunkowo niewiele i niekoniecznie są one każdemu znane. Wynika to na pewno z sytuacji rynkowej: dużo bardziej opłacalne dla wydawnictw nastawionych na komercyjny sukces jest wydawanie klasyków poezji, noblistów, nazwisk powszechnie znanych i cieszących się autorytetem. Publikowanie debiutantów i nazwisk mniej oswojonych jest ryzykowne z perspektywy rentowności takiego przedsięwzięcia. Są jednak wydawnictwa, które trzymają rękę na pulsie i na pewno warto tutaj wspomnieć Wydawnictwo Domu Literatury w Łodzi, poznańskie WBPiCAK, Biuro Literackie, ale także mniejsze wydawnictwa takie, jak Convivo czy KONTENT.
Polska poezja najnowsza ma niewielu czytelników, wciąż bowiem pokutuje w społeczeństwie poczucie, że współczesność skończyła się na Czesławie Miłoszu, w porywach na Stanisławie Barańczaku. Prowadząc konto o nowej poezji na TikToku widzę jednak, że często wynika to z hermetyczności obiegu literackiego. Ludzie (również młodzi) są zafascynowani, że można dalej pisać wiersze i to jeszcze żywo zanurzone w otaczającym nas świecie. Problem jest taki, że jeśli nie trafi się w jakiś pokrętny sposób na wiedzę, co czytać, jakie wydawnictwa śledzić i gdzie przeniosło się życie poezji w XXI wieku, to zostaje się z informacjami wyniesionymi ze szkoły, która – owszem – czasami wprowadza poetów współczesnych, ale wyrywkowo i na zasadzie „kontekstów” czy motywów lub jako niezobowiązujący dodatek do programu nauczania.
Michał Memeszewski: W eseju zatytułowanym A co słychać w liryce? Hans Magnus Enzesberger stawia tezę, że liczba czytelników poezji, niezależnie od kraju, wynosi mniej więcej 1354. W Polsce obecnie to nasze grono jest chyba jednak nieco większe – według raportu Biblioteki Narodowej za rok 2023 po „literaturę piękną wysokoartystyczną”, w tym poezję, sięga aż 12% czytelników (bez znaczącej różnicy między kobietami i mężczyznami oraz miejscem zamieszkania, za to z zaznaczającym się zróżnicowaniem wiekowym: najwięcej jest osób po 60 roku życia), czyli trochę więcej. Liczby te niewiele mówią nam o poetyckim poletku, odpowiadającym jedynie za część tej statystyki (i cechującym się także dystynktywną dynamiką, odrębną np. od obiegu prozatorskiego), ale to chyba jedyny konkret, do którego możemy się przy takim pytaniu odwołać. Jeśli nie mamy danych, to musimy pracować na naszych obserwacjach, które są skromniejsze pod względem możliwości i skali. Mam wrażenie, że nasze poletko jest bardziej zróżnicowane niż jeszcze kilkadziesiąt lat temu, zarówno pod względem osób piszących, jak i czytających, i ciężko skonstruować modelowego czytelnika – nawet jeśli nie ma nas aż tak wiele, a nakłady tomików raczej nie przekraczają pięciuset egzemplarzy (a często wynoszą sto lub dwieście sztuk mniej). Większa różnorodność i brak zróżnicowania co do płci czy miejsca zamieszkania, wynikające ze statystyk, mogą wynikać ze zwiększającej się dostępności twórczości poetyckiej dzięki internetowi i takim portalom jak Wolne Lektury, na których znajdziemy kilka książek żyjących i nagradzanych osób autorskich. Jest też pewne grono twórców i twórczyń udostępniających swoje tomiki za darmo – na stronie nieaktywnej już Rozdzielczości Chleba możemy przeczytać Repetytorium Macieja Taranka, a na stronie Miłosza Biedrzyckiego (miloszbiedrzycki.pl) dostępna jest większość jego tomików.
BR: Gdybyście mieli wymienić parę nazwisk spośród, tak ich określmy, starszych poetów i poetek (celowo nie podaje ram czasowych), których patronat/matronat jest wyraźnie obecny dziś w twórczości młodych, to na kogo byście wskazali?
SN: Miłosz, wczesny czy późny, ale wydaje mi się, że ciągle jest ważnym punktem odniesienia (nawet jeśli nie bezpośrednio) dla młodych poetów.
BR: Dobrze, że pojawiło się nazwisko Miłosza. Wydaje mi się, że warto, żeby wybrzmiało, że ten monumentalny poeta pozostaje dziś dla młodych punktem odniesienia nie tylko w formie satyrycznej czy „ojcobójczej” – wystarczy spojrzeć chociażby na poezję Radosława Jurczaka, który do inspiracji Miłoszem przyznaje się wprost.
MM: Ciekawe, że nie podałaś też ram geograficznych! Zakładam jednak, że mówisz o polskich autorach i autorkach, więc powstrzymam się od wyciągania Słoweńca Tomaža Šalamuna. Niewiele zresztą na tym tracę, bo lista „tronatów” wydaje mi się dosyć różnorodna, a przy tym samo zagadnienie jest chyba bardziej złożone, niż mogłoby się wydawać – tzn. mamy często do czynienia z odległymi echami albo rozproszonymi inspiracjami raczej niż dziedziczeniem projektów poetyckich lub formowaniem szkół artystycznych. Podczas lektury natykamy się więc zarówno na nawiązania do międzywojennego futuryzmu (np. u Tomasza Bąka w tomiku XXI. Nagi wodnik w śródmieściu), jak i podobieństwa do alternatywnych dykcji lat ’90.: Andrzeja Sosnowskiego i Miłosza Biedrzyckiego (zamiast np. Marcina Świetlickiego). Sosnowskiego z Filipem Matwiejczukiem łączyłoby zamiłowanie do zabawy tradycyjnymi, bardziej restrykcyjnymi formami wiersza, z wczesnymi wierszami Bąka zaś jazz i blues.
SN: Mam wrażenie, że z Šalamunem sytuacja jest o tyle odrębna, że stał się on patronem wyobraźniowo zorientowanej młodej poezji, która czyni go częścią swojego programu literackiego, i choć nie mamy w Polsce obecnie tak wyraźnych i jednoznacznie definiujących się grup programowych (może oprócz twórców ze środowiska „Stonera Polskiego” – obecnie „Sobera Polskiego”), to widać tutaj wyraźny, manifestacyjny ruch w kierunku tworzenia poezji w ramach pewnego programu estetycznego.
Funkcjonowanie środowiska literackiego opiera się w dużej mierze na pracy czasopism literackich. Tu należy wspomnieć o do niedawna działającym „KONTENCIE”, „Zakładzie”, „Soberze Polskim”, „Małym Formacie”. Funkcjonują również pisma papierowe bądź hybrydowe: „8. Arkusz Odry” będący częścią magazynu „Odra”, „Twórczość” czy „Czas Literatury”. Trudno się obyć również bez wspomnienia o nagrodach literackich. Jaka Waszym zdaniem jest współcześnie funkcja tych, o które w szranki staje również poezja. Czy mogą one służyć jako pewne narzędzia nawigacji po wartościowych pozycjach literackich?
SN: Mogą, jak najbardziej, tylko należy pamiętać, że są to zawsze wybory arbitralne, dokonane z konkretnych pozycji krytycznych. Kapituły nagród mają przed sobą zawsze trudne zadanie: wyłonić spośród ponad 200 książek poetyckich wydanych w danym roku te, które uważają za najlepsze. Łatwo się domyślić, że wybór 3 czy 5 książek, a później nagrodzenie jednej z nich, zakłada szereg kompromisów między różnymi temperamentami każdego z krytyków. Jan Błoński napisał w książce Zmiana warty z 1961 roku, że „trzech krytyków, choćby więzionych o chlebie i wodzie, nie ustali nigdy, czym jest literatura”. I jakkolwiek dziwnie nie brzmiałaby jego fantazja o więzieniu krytyków, dobrze obrazuje ona problem, który nierozerwalnie związany jest z systemem nagród i konkursów literackich. Żeby wspólnie wyłonić najlepszą książkę, musimy zgadzać się co do tego, czym jest dobra literatura, a okazuje się, że już to staje się często przedmiotem burzliwych dyskusji. Jednocześnie nagrody stanowią system rekomendacji do pewnego stopnia niezależny od rynkowych wskaźników sprzedaży.
MM: Zgadzam się całkowicie z Sonią. Rozpoczęcie przygody z poezją najnowszą od książek nagrodzonych to nie jest wcale zła decyzja, warto jednak pamiętać, że są fascynujący twórcy zupełnie przez obieg nagród przeoczeni (mam tu przede wszystkim na myśli Matwiejczuka). Nagrody wiążą się z pewnym paradoksem, który świetnie ubrał w słowa Przemysław Czapliński w przedmowie do przekładu Ekonomii prestiżu Jamesa F. Englisha: wszyscy zdajemy sobie sprawę, że nagroda nie jest obiektywnym korelatem wartości książki (lub braku tejże), ale jesteśmy przywiązani do nagród jako mechanizmów legitymizacji i wyróżniania książek w ogóle.
BR: Podzielam wasze ambiwalentne podejście do instytucji nagród literackich. Być może nie należy ich również wrzucać wszystkich do jednego worka: nagrody i ich kapituły bardzo się od siebie różnią, choćby w kwestii tego, za co dowartościowują książki. Wydaje mi się jednak, że nagrody takie jak Silesius, Nagroda Literacka Prezydenta Miasta Białegostoku im. Wiesława Kazaneckiego, Nagroda Literacka Gdynia w kategorii poezja oraz Nagroda Literacka m.st. Warszawy mogą służyć jako pewne drogowskazy po współczesnej twórczości poetyckiej – nawet jeżeli nie zawsze zgadzamy się z werdyktami ich gremiów jurorskich.
Gdy w rozmowie chcę przejść do ogólnego namysłu nad współczesną polską poezją, najłatwiej mi chwycić się zagadnienia bardzo szeroko rozumianej polityczności. W polskiej narracji krytycznoliterackiej jeszcze jakiś czas temu funkcjonowało pojęcie „poezji zaangażowanej”. Przedstawienie tego zjawiska stanowiło motywację dla skomponowania antologii Zebrało się śliny (2016 Biuro Literackie) pod redakcją Marty Koronkiewicz i Pawła Kaczmarskiego. Redaktorzy pisali wówczas we wstępie do wyboru: „Tym zjawiskiem jest stopniowe – coraz wyraźniejsze, coraz ciekawsze, coraz bardziej świadome – wprowadzanie do wiersza elementów społeczno-politycznych komentarzy i refleksji; coraz mocniejsze ciążenie nowej poezji ku kategorii politycznego zaangażowania”.
Rozmawiamy prawie dziesięć lat później i pojęcie poezji zaangażowanej wydaje się dziś po prostu nieużyteczne. Po pierwsze dlatego, że coraz więcej poetów i poetek zwraca się ku „politycznym” tematom – kryzysowi klimatycznemu, życiu w kapitalizmie, problemom grup mniejszościowym. Ci zaś, którzy nie robią tego tak bezpośrednio jak chociażby Tomasz Bąk w poemacie Bailout (2021), opowiadającym o kryzysie 2008 roku, traktują polityczność codzienności jako coś naturalnego. Z perspektywy krytyka wprowadzanie podziałów na zaangażowaną oraz niezaangażowaną poezję wydaję się tyleż niemożliwe, co niepotrzebne. Po drugie, mało kto myśli o poezji jako o czymś niepasującym do zaangażowania i polityczności czy od nich odrębnym. Okazuje się wręcz, że wiersz umożliwia całą masę strategii, które pozwalają trafniej opowiadać o pewnych zagadnieniach.
SN: Moim zdaniem wspomniana przez ciebie dyskusja o polityczności służyła w gruncie rzeczy do ostatecznej likwidacji tego, co pozostało po bezideowości postaw z lat 90., które w tamtym historycznym momencie miały być dla pokolenia potransformacyjnego znaczącym gestem zerwania z dychotomią opozycyjnego/partyjnego modelu zaangażowania. Trzeba pamiętać, że „polityczność” literatury jeszcze na początku lat 2000. rozumiana była raczej jako przejaw koniunkturalności (w kategoriach socjoliterackich) aniżeli właściwość samej literatury. Kolejne pokolenie musiało wypracować sobie nowe kategorie, które pozwalałyby mówić o naturalnych odruchach młodego pokolenia do wyrażania otaczającej go rzeczywistości, szczególnie po globalnym kryzysie finansowym 2008 roku (za tą cezurą argumentował Kaczmarski i wydaje mi się to bardzo trafne, zważywszy na to, jak wyglądała w polskiej poezji druga dekada XXI wieku). Potrzebowaliśmy tej dyskusji, żeby przepracować podstawowe pojęcia. Po 2008 roku rzeczywiście zaczęliśmy obserwować coraz więcej strategii opartych na bezpośrednim pisaniu na temat spraw społecznych i ekonomicznych. Roczniki 80. i 90., spotkały się z rozczarowaniem narracjami o wolności, którą przyniosła transformacja ustrojowa i musiały wypracować sobie nowe kategorie czy sposoby mówienia o problemach swojego pokolenia.
MM: Mam poczucie, że od Zebrało się śliny wiele się zmieniło. Rzut oka z dzisiejszej perspektywy na antologię i dyskusje jej towarzyszące jest dla mnie strasznie ciekawy, choćby pod względem ówczesnych sojuszy i konfliktów literacko-krytycznych (np. Łukasz Żurek polemizujący z Kaczmarskim i Dawidem Kujawą – rzecz zupełnie zaskakująca po intensywnej debacie tej trójki na łamach „Małego Formatu”) i dopuszczalnych wówczas stanowisk (Rafał Gawin zżymał się wtedy na operowanie przez krytyczki i krytyków pojęciem „klasy” – ciężko mi sobie wyobrazić podobny zarzut w aktualnych debatach). Przede wszystkim jednak interesujące jest to, jak wiele od tamtego czasu zmieniło się w naszym rozumieniu polityczności literatury; po pierwszym „zwrocie politycznym”, który niejako domyka antologia (Kaczmarski i Koronkiewicz we wstępie wprost jako jeden z jej celów wskazują: „pokazać zjawisko całkiem nieźle już rozpoznane, ale może z nowej, niewypróbowanej jeszcze perspektywy”), doszliśmy do zupełnie innego rozumienia relacji między polityką i literaturą, bardziej opartego na „polityczności” niż „zaangażowaniu” (które, jak słusznie zauważyłaś, wydaje się bezużyteczne). Innymi słowy, polityczność tekstu wydaje się dziś znacznie częściej jedną z jego płaszczyzn (przecinającą w poprzek wszystkie pozostałe), a nie odrębną, gatunkową kategorią, do której przynależność determinowana jest przez obecność dyskursu politycznego w wierszu. Wynikałoby z tego uznanie polityczności tematów, które dotąd postrzegano jako zewnętrznych wobec polityki (rozumianej po prostu jako partyjne rozgrywki), np. te, które wymieniłaś. Nie znaczy to, że rejestry języka związanego bezpośrednio i jawnie z polityką są nieobecne – wręcz przeciwnie! – ale polityczność literatury dotyczy nie tylko ich zastosowań. Bąk i Matwiejczuk, dla przykładu, polityczni są nie tylko wtedy, gdy wprost odnoszą się do kapitalizmu, ale i kiedy nucą szlagier o miłości czy patrzą na księżyc i marzą o powszechnym dobrobycie; Witkowska jest jak najbardziej polityczna, gdy obleka dla gości „psią poduszkę”.
BR: To bardzo ważne, że u Bąka, którego można by uznać za najbardziej wprost podejmującego zagadnienia polityczne, zazwyczaj pojawia się element osobisty, uczuciowy: „miłość”, która występuje w Obietnice, które składa nam świat, z każdym rokiem stają się skromniejsze, zostaje przeciwstawiona „opcji średniej” symbolizującej coś w rodzaju sztuczek, które mają nas przekonać, że nie ma wyjścia poza kapitalistyczny reżim i że zawsze trzeba w związku z tym wybierać „opcję dużą”. Jest to tym ciekawsze, że Bąk wydaje mi się być współcześnie jednym z nielicznych poetów oddanych wykorzystywaniu poezji do trafniejszego i dokładniejszego opowiedzenia o skomplikowanej rzeczywistości ekonomiczno-politycznej, która dzieje się mimo i niezależnie od prywatnych działań i chęci. Ten element prywatnej nadziei zdaje się tylko to podkreślać, poeta nigdzie nie sugeruje bowiem, że miłość może realnie wpłynąć na świat. Jednocześnie prywatność często służy Bąkowi jako przyczynek do zarysowania szerszego obrazu.
MM: Sądzę, że u Bąka ta immanentnie rozumiana polityczność jest o tyle wyrazista, że właśnie umożliwia przechodzenie od życia jednostki do szerokiej skali ekonomiczno-społecznej: rejestr prywatny i polityczny płynnie w siebie przechodzą i oddzielanie ich twardą linią wydaje się nieefektywne; jeden zakłada drugi i nawzajem w siebie interweniują (na zasadzie: rozkładający się późny kapitalizm określa świat, w którym wydarza się miłość, ale ta wnosi w niego coś, co umożliwia przetrwanie). Mam wrażenie, że miłość u Bąka właśnie często pojawia się na samym końcu tekstu, kiedy autor nakreślił już kapitalistyczne bagno, w którym tkwimy, właśnie jako nadzieja, kontrapunkt. Tak jest na przykład w przywołanym przez ciebie wierszu (opublikowanym w niniejszym numerze), w którego ostatnich wersach podmiot mówi: „[...] miłość to / ząbek czosnku, który mógłbym zgnieść jednym ruchem, / ale zamiast tego kroję go w szkliste, cieniutkie plasterki, / bo myślę, że to coś zmieni, i zmienia to bardzo wiele”. Miłość nie obala tu kapitalizmu, ale „zmienia bardzo wiele”. Czym jest to bardzo wiele? Wydaje mi się, że celowo zostaje to zawieszone w niedopowiedzeniu, jako że to coś jest trudno uchwytne, ale jednocześnie wpływające na doświadczenie podmiotu.
BR: Skrótowe stwierdzenie, że Witkowska jest polityczna, gdy ubiera gościom „psią poduszkę” (cytaty pochodzi z wiersza psia poduszka z książki Lucyfer zwycięża), wydaje się dość trafnie oddawać strategię autorską poetki. Z jednej strony podkreśla bardzo istotny u tej autorki element namysłu nad granicą ludzkiego i nieludzkiego, przecięć ze światem zwierząt i roślin; z drugiej strony mówi coś o charakterystycznym dla niej zestawianiu detalów, wycinków, małych obserwacji czy zasłyszeń. Zawsze odnoszę wrażenie, że Witkowska w ten sposób buduje miejsca, w których da się coś dostrzec, ujawnia się jakiś problem czy jakaś kwestia, którego nie można nazwać wprost, a można wskazać na takiej syntetycznej drodze.
SN: Bardzo lubię u Witkowskiej to opowiadanie „poprzez” detal. Po sposobie, w jaki buduje frazy, można by powiedzieć, że to poezja minimalistyczna, ale tak naprawdę wydaje mi się to bardzo złudna intuicja. Witkowska snuje narracje o codzienności, zatrzymując poszczególne sceny tak, by każdy detal mógł urosnąć do rangi symbolu. Pozwala jej to rozważać kwestie etyczne, polityczne, społeczne, przecięcia świata przyrody i zgiełku miasta, świata ludzi i zwierząt.
MM: Być może adekwatniejszym określeniem byłby konstruktywizm – Joanna Orska w słynnym szkicu Dlaczego wiersze poetek nie układają się w linie? zestawia Witkowską z Natalią Malek i Krystyną Miłobędzką (wracam tu poniekąd to kłopotliwego pytania o „tronaty”) i określa tę hipotetyczną linię mianem konstruktywistek. Tak czy siak zawsze urzeka mnie pewna klarowność czy też oczywistość sytuacji w wierszach Witkowskiej, składanie wiersza z tak przejrzystych wersów jak „jak tam wyglądamy? lepiej się czujemy? co cię jeszcze dziwi? nie pamiętam” i „siadłem rano przy kawie i już nawet nie liczyłem trupów” (oba z publikowanego w niniejszym numerze tekstu przyjdźcie do nas, zagubionych, o, duchy pierwsze / byle nie pod postacią much), pomiędzy którymi ujawnia się wyraźnie odczuwalne napięcie, niekiedy zgrzyt i iskry, pomimo użycia prostych środków stylistycznych (albo właśnie dzięki niemu).
BR: Wspominana przez Sonię natura jest też bardzo istotnym elementem w twórczości Stanisława Kaliny Jaglarza. Wydaje mi się jednak, że funkcjonuje ona przede wszystkim jako składnik wiejskiego krajobrazu czy wręcz pewnej filozofii wsi, którą prezentuje w swoich wierszach Jaglarz. Wieś, na której według poety panuje inny, bliższy, bardziej autentyczny stosunek do natury, zdaje się umożliwiać odmienną, otwartą na metafizykę percepcję rzeczywistości. Poezja Jaglarza wydaje się tutaj wpisywać w szerszy nurt poetycki w ten właśnie sposób dowartościowujący wieś. Mimo że są to oczywiście odmienne poetyki, to wymieniłabym obok zwłaszcza poezję Urszuli Honek oraz Małgorzaty Lebdy. Trudno nie wspomnieć, że łączy się to jakoś z wzmożonym zainteresowaniem „wiejskością” czy „ludowością” (rozumianymi jako rodzaj dziedzicznej tożsamości czy też specyficznego rodzaju doświadczenia) w polskiej literaturze.
SN: Rzeczywiście, trudno nie wspomnieć o fascynacji wiejskością czy – szerzej – całym zwrotem ludowym, kwestiami awansu klasowego, kiedy staramy się zmapować współczesną scenę poetycką. Łączy się to trochę z tym, o czym mówiłam wcześniej: nowa poezja jest szczególnie podatna na rytm dyskusji humanistycznych. Mam wrażenie, że to jeden z niewielu przykładów, w których to krytyka wpływa w pewien sposób na kształt pola poetyckiego i atrakcyjność poszczególnych tematów.
BR: Na tym tle warto wspomnieć o poezji Justyny Kulikowskiej, której twórczość często jest kojarzona z tematem pochodzenia ze wsi – zwłaszcza od czasu książki gift. Z Podlasia (2021). Poetka jest jedną z nielicznych twórczyń z młodszego pokolenia, która została w pewnym momencie zauważona przez główny nurt obiegu literackiego – chodzi mi tutaj o dwukrotną nominację do Nagrody Nike oraz artykuł w „Gazecie Wyborczej” o tabloidowym tytule Oto najzdolniejsza poetka urodzona w wolnej Polsce. Jej wiersze powinny trafić do podręczników. Jest to o tyle ciekawa sytuacja, że wiersze Kulikowskiej absolutnie nie dają się zredukować do poezji o doświadczeniu wiejskiego pochodzenia, który to temat prawdopodobnie przyciągnął do jej książek głównonurtowe media. Kulikowska bowiem od pewnego momentu, tworząc konstrukcje poetyckie oparte na powtórzeniach i wielokrotnym powracaniu do wybranych motywów, zaczęła podejmować problem samego opowiadania o zagadnieniach, które tak dobrze się sprzedają (trauma pochodzenia z marginesu). Jednocześnie poetka, bazując na swoim własnym doświadczeniu, tematyzuje problem przetwarzania opowieści bardzo osobistych w sztukę, która nie chce się dać sprowadzić do wyznania czy świadectwa, którego wartością jest autentyczność.
SN: O, to, co mówisz, wydaje mi się niezwykle ważne w całej tej dyskusji o tematach poezji. To, na ile książki te dają się sprowadzić wyłącznie do swojego motywu i opowieści o doświadczeniu podmiotu w określonych warunkach, a na ile starają się powiedzieć coś więcej o świecie, staje się dla mnie kluczowe w ocenie. Możemy bowiem przyjąć, że niektóre książki są wdzięcznym „produktem” chwilowej literackiej mody, ale wszystko zależy od intelektualnego wysiłku i umiejętności przepracowania tych mód i tematów.
BR: Kulikowskiej szczególne formy poetyckie są potrzebne, żeby opowiedzieć o pewnym problemie z samym opowiadaniem. Wydaje mi się, że warto na koniec powiedzieć jeszcze parę słów o poetach, którzy decydują się na wykorzystanie konwencjonalnych form lub miar poetyckich. Coraz częściej bowiem we współczesnej polskiej poezji natykamy się na sonet, pantum, sestynę czy trzynastozgłoskowiec. Przychodzą mi na myśl wiersze Matwiejczuka, Joanny Łępickiej czy Mateusza Żaboklickiego. Oczywiście w ich przypadkach stawką nigdy nie jest napisać sprawny wiersz danego typu, pokazać swoje rzemiosło, a raczej wykorzystać napięcia, dynamikę czy opór jakie może wytworzyć ściśle określona forma. Rzadko kiedy jest to po prostu jakiś „schemat” dla wiersza.
SN: Żaboklicki jest świetnym przykładem poety, który w XXI wieku potrafi napisać olśniewający trzynastozgłoskowiec. Klasyczna forma poetycka (szczególnie tak znacząca w historii polskiej poezji jak trzynastozgłoskowiec czy sonet) zawsze będzie w jakiś sposób obciążona znaczeniowo. Cała trudność polega na uświadomieniu sobie, z jakiego miejsca się mówi i po co się do tych form sięga, co nowego można poprzez nie powiedzieć. Sama, ucząc studentów twórczego pisania, zawsze to podkreślam: nie ma tematów, form, tradycji czy motywów, których należy z zasady unikać, trzeba jednak wiedzieć, po co w tym konkretnym momencie historycznym się do nich odwołujemy, z jakiej pozycji mówimy.
MM: Sądzę, że ten powrót bardziej regularnych form wiersza – a dodałbym do tej listy jeszcze Wojciecha Kopcia – traktowanych jednak z pewną swobodą, luzem i zabawą, wynika w szerszej perspektywie z wzmożonym zainteresowaniem, powiedzmy, „mechaniką” wiersza. Jakie mechanizmy – zasady powracających słów, rymów, określonego metrum, podziału na strofy itd. – wpływają na językową tkankę wiersza, w jaki sposób ją organizują? Jakie znaczenie wytwarza ta konkretna forma? Okazuje się, że to atrakcyjne poetycko pytania, które pojawiają się u wskazanych tu osób autorskich. Mam też wrażenie że, mówiąc o regularnych formach wiersza, zbyt często myślimy o nich w pierwszej kolejności jako o ograniczeniu dla osoby autorskiej. Wydaje mi się to patrzeniem na sprawę od niewłaściwej strony; sztywne reguły na pewno ograniczają pewne możliwości – ale przecież otwierają kolejne. Restrykcyjne formy są w tym sensie jak narzędzia: każda z nich ma swoje możliwe użycia, które zdaje się realizować satysfakcjonująco, ale poza którymi mogą być mniej efektywne. Nie chodzi mi oczywiście o powrót do zasady decorum, ale o kwestię praktycznych rozwiązań stylistycznych w tekście. W każdym razie podstawowe pytanie polegałoby nie na tym, jak klasyczna forma poetycka (i po co) ogranicza osobę autorską, ale właśnie co umożliwia i otwiera.
BR: Myślę, że to co najciekawsze w polskiej poezji wydarza się właśnie na przecięciu ograniczenia i możliwości. Dziękuję Wam za rozmowę!
Barbara Rojek | ur. 2002; krytyczka literacka, redaktorka „Małego Formatu”. Studiuje filozofię i mieszka w Warszawie.
Sonia Nowacka | krytyczka, poetka, scenarzystka, redaktorka 8. Arkusza "Odry". Laureatka Nagrody Literackiej Prezydenta Miasta Białegostoku im. Wiesława Kazaneckiego za debiutancki tom poezji Saros (Convivo 2024). Naukowo zajmuje się badaniem elementów gatunkowych science fiction w poezji polskiej oraz anglosaskiej, a także historią krytyki literackiej. Pisze doktorat na temat retoryki sporów o poezję w powojennej Polsce. Obecnie pracuje nad drugą książką stanowiącą poemat historyczny z elementami liryki spekulatywnej.
Michał Memeszewski (on/jego, ona/jej) | ur. 2001; z Bydgoszczy, w Krakowie. Po edytorstwie studiował na krytyce literackiej. Współtworzy festiwal Lato Wolnej Miłości.