***
Jerzemu Illgowi
teraz będę śpiewał cicho nie od faunów się uczyłem
a od wiosen tąpnięć pszczół warg baranich
rozproszony zeznawał będę z figur krajobrazu
orbita jest niema jak litery słów ruchomych
jak pisać w znanym języku o osobnych ciałach
kim pachnie miły kim pachnie zwierzę kim mirabela
nie powiesz bogiem on ma cerę jak wosk
łatwopalną albo rybi olej z przetrawionych skór
jego krew to iluwium już napisał żyłą
i dżdżownic flet dalej go prowadzi jak szczury
***
nad wodną żyłą w którą wpatruję się jak w noc zwielokrotnioną
gdy nietoperze służą swoim lotom nie znam miłości którą opuściłbym wpław
tu tylko koniec dnia pusty jak legowisko jest w stanie objąć serce
jeszcze wczoraj biegłem wierząc w nazywanie świata
on zrodził się w oku czarnej dziury dziś niemy kucam
a moje ręce minerał wycierają się o siebie w poszukiwaniu iskry
gdybym snuł dym i nie mocował się z pismem
czy moglibyście nazwać mnie prawda
teraz odwołam wszystko co powiedziałem przez lata
ogień nie zna słów z których wzrastały płomienie
wiedzo najdroższa krucha jak kwietniowy pejzaż
skąd wzięłaś te śliwy tarniny kwitnące w bladej ranie
teraz wracajmy do domów gdzie nadano nam imię tak bez pokrycia
***
odrobina śniegu topnieje w fałdzie wzgórza
chodzimy po niej jak po lodowcu
wsłuchując się w pełzającą pod nim rzekę
odchodzisz wolno i nie odwracasz głowy
na takich jak my nie warto patrzeć po raz drugi
wiecznie ubłoceni z papierosem w ustach strugamy
drewniane zwierzęta czerwony pigment i siekiera
czekają na podorędziu stada baranów świń i krów
pasą się w trocinach znużony pies kładzie się obok
odkładam nóż wierząc że jednak nie wszystko
zaczęło się ode mnie
***
dla J.
odkąd straciłem miłość nie dbam o wiele i schodzę w dolinę
żeby oddać się mokradłom błotu i zadeptanym trawom
umysł tak mi niepomocny gwałtownie wzbiera na brzegach
ucisza mnie tylko dym albo długie kwilenie
jestem bosy nie chodzę do miasta prawie nie wstaję
przelot ptaków jest niepokojem moich mięśni
chciałbym żeby objęły mnie wody jakich tutaj nie spotkam
ubłocone buty zostawiłem w sieni odwiesiłem kurtkę
tylko gwiazdy w spokoju przyglądają się mojej walce
którą powoli przegrywam pory roku łagodnie mijają za oknem
zamknąłem ostatnią książkę z wierszami poety którego chciałbym poznać
widzę marcową łąkę już dosyć wiem że moja skóra nie zakwitnie
***
nie ciało to żywioł który mówi do mnie z trzewi
żeby unieść te światy ilu trzeba powiek zaciśniętych
jak sygnety planet albo psie łapy podkulone
do snu cichego po długim spacerze
nie ujdę daleko tu trzeba mi zostać i nazwać z bólem
to co widzę przed sobą
oddałem talent miłości powiedzieć mogę
straciłem wszystko a przecież łagodną zadano mi ranę
na tych polanach gdzie rodzą się i giną
jak piąstka raniuszka przed świtem tak będę walczył