Dwa razy to samo
I. C z y s t k i
Wszystko jest brudne.
Iryna Hawryliuk z Buczy
nad ciałem męża, Serhija
Najgorszy jest nieporządek:
kredka wychodząca poza linię,
niechlujnie, psiakrew,
wszystko przemieszane, reguły
rzucone w kąt,
pokazany język.
Po każdej stronie ma być właściwy język,
jak każe odwieczny porządek.
Z geometryczną dokładnością: kąt
prosty, wyraźne linie.
Granice mają swoje reguły,
swoje reguły ma krew
(najwyżej się upuści trochę krwi,
najwyżej przytnie się komuś język,
niemy szybciej zakuje reguły).
Trzeba z tym zrobić porządek:
jeśli trudno przesunąć linie,
wykreśli je ostrzem kat.
Jakiś dom, jakiś schron, jakiś kąt,
jakaś zatamowana szmatką krew,
gdzieś przebiegająca linia
frontu, czyjś nieznany język,
głos „wszystko będzie w porządku”,
nowe przepisy i reguły.
Ale poszły się jebać reguły,
zagnojony każdy kąt,
jeden wielki nieporządek:
cegły nie w ścianach, krew
nie w żyłach, nie w ustach język,
palce w piasku, oczy w glinie.
Tyle rzeczy wyszło poza linie,
przemieszanych bez żadnej reguły,
że nie wypowie ich język,
który stanął kołkiem w kącie;
na arenie przysypują piaskiem krew,
kopczyki pod rządek.
Linia, porządek,
reguły, język,
kąt, krew.
Berlin, 7 IV–13 VII 2022
I I. B a j k a r o s y j s k a
Był, żył w pałacu lodowym Kościej-Madej i całymi dniami tylko porządkował. Sople od
największego do najmniejszego, śnieżynki wedle wzorów, mrożonych lokajów wedle liczby
guzików przy liberiach. Najbardziej lubił Kościej-Madej, kiedy wszystko się zgadzało. Żeby
kucharz był brzuchaty, podczaszy czerwononosy, mnich brodaty, a mamka cycata.
I taki też porządek zaprowadził w całym królestwie. Podzielił je na kawałki i nic, tylko
przestawiał: tu wszystkie domy miały mieć dachy pomarańczowe, a tam szare, tu rosnąć
tylko świerki, a tam tylko brzozy, tu mieli mówić takim językiem, a ówdzie – innym; a
wystarczyło, żeby jedna rzecz się nie zgadzała, a Kościej-Madej wpadał w złość okrutną,
domy burzył, drzewa wycinał, języki wyrywał.
Im bardziej jednak Kościej-Madej porządkował, tym większy był nieporządek. Chciał, żeby
granica rozdzielała dokładnie narody, języki, płcie i religie, a nie podejrzewał nawet, ile
cegieł jest w zburzonej ścianie, ile drzazg w rozłupanym pniu, ile krwi w rozdartej żyle.
Palce znajdowano w piasku, garnki na dnie rzek, ogień chodził którędy chciał. Co było nad
ziemią, trafiało pod ziemię, co było pod ziemią, wyorane, szczerzyło się do słońca.
Nocami chodził po sali tronowej, klnąc, ilekroć poślizgnął się na lodowej tafli, i mówił:
Porządek,porządek, porządek. A echo odpowiadało mu przypadkowymi sylabami, jakby się
zepsuło.
Berlin, 7 IV–13 VII 2022
Z tomu Bruma (Wydawnictwo a5, Kraków 2022)
Tenebrae Responsoria
Chodzić zacząłem po tym, jak zbombardowali teatr z dziećmi.
Zawsze nocą, zawsze sam w pokoju. Chodzenie jest wstydliwe. Bo właściwie po co, w imię
czego, kto mi dał upoważnienie?
Najpierw zakradałem się, jak to turysta, obejrzeć główne widoki. Na Googlemapsach wszystko
jeszcze stoi, przed Dramteatrem bije tylko woda w fontannach. Obok dziewczyna na
schodkach, przy niej jamnik; ktoś goni dziecko, żeby nie wlazło w mokre; każde drzewo
można obejrzeć do ostatnich listków.
Przy końcu mola stoi młoda para, na balustradzie zawiesili sobie siatkę, patrzą w morze, na
zachód słońca; jak się obrócić – dwaj faceci, kobieta w nasuniętej głęboko czapce
i ośmiolatek czy dziewięciolatka w czarnej kurtce z kapturem, na zawsze bez twarzy.
Pod stadionem Illicziwieć bezmiar kostki bauma i dziewczyna w niebieskiej kurtce idzie
z synkiem, oboje poprzedzani długimi, popołudniowymi cieniami. Z przeciwnej strony
druga, ale w różowej bluzce z krótkimi rękawami, jest późne lato; obok córeczka
w bluzce w tym samym kolorze, prowadzi rower, też w tym samym, nierealnie żywym
na szarym asfalcie.
Potem zacząłem chodzić dalej. W okolice mniej oczywiste. Informacje o tym miejscu mogą
być nieaktualne. Zawsze zwracaj uwagę na rzeczywisty stan, który może się
szybko zmieniać.
W Premium Apartments czarny kominek. W hotelu Czajka można okręcić się w łazience.
Wszystko naszykowane: białe ręczniki i płaszcz kąpielowy, para kapci nierozpakowana
z celofanu. W bibliotece politechniki nierozkradzione komputery świecą siwym
blaskiem.
Tu ogrodzenie z pękniętym słupkiem, zasypane jesiennymi liśćmi. Tam brzydki
niezbombardowany biurowiec z nierozprutym bankomatem, bliżej wychodzące z ziemi
wiosenne, soczyście zielone źdźbła. Tu nikogo, tylko trochę samochodów, zupełnie
niespalonych. Na skrzyżowaniu dwóch uliczek stoją dwie, gadają, jedna z psem,
czarnym. Jakiś dziedziniec, szary mural z facetem zgarbionym pod stołem. Mostek,
chłopak niesie pod pachą niebieski baniak z wodą. W dole brudnolazurowe pociągi.
Z czasem zostałem długodystansowcem.
Przenoszę się do mojego miasta, idę słoneczną stroną do bramy, przez którą wchodzi się na
moją ulicę, jakby nie było już ani bramy, ani całej ulicy. Jakby tu też wszystkich
zastrzelono, wypędzono stąd, wywieziono. Nie ma tej staruszki w białym swetrze, opartej
jedną ręką o słupek, drugą o laskę, z tej kamienicy zostały tylko trzy piętra, na ostatnim
widać wybebeszone łóżko. Tu nasza dawna kawiarnia, a z tych, którzy siedzą od frontu
przy stolikach, może ktoś przeżył, a może nie, nawet jeśli stendzik głosi, że zupa, mini
quiche i croissant już zawsze będą w zestawie za 25 zł.
Na Googlemapsach moje miasto jeszcze stoi, ale idę przez nie, jakby go już nie było, jakby
nikt nie wiedział, czy kiedyś jeszcze będzie.
Trzeba się ćwiczyć, żeby nie wyjść z wprawy, więc teraz wytrząsam miasto z oka jak chłopak
w zielonej koszulce, stojący na jednej nodze i wytrząsający z białego trampka kawałek
kamienia, o którym jeszcze nie wie, że jest kawałkiem gruzu.
Berlin, 23 VI 2022
Z tomu Bruma (Wydawnictwo a5, Kraków 2022)
Obrazek z daleka
Wszystko to rozumiesz, wszystko to czytałeś, oglądałeś i oglądasz tutaj raz po raz
kolejny: matka jest stara, syn jest po trzydziestce, żołnierze, trochę niecierpliwi, trochę
rozleniwieni, prowadzą go po torturach na egzekucję. Krwi widać, ile trzeba, to jest dużo,
twarz zmienioną po razach.
Oboje przystają i patrzą po sobie, zanim on zostanie zabity, zanim ona będzie musiała
żyć przez wiele lat, wiedząc, że został zabity, pamiętając właśnie tę ostatnią chwilę, kiedy
jeszcze jest przy,jakimś tam, życiu.
Ale to nie wystarczy, trzeba ich jeszcze na urągowisko przebrać. On dostaje koszulę
Versace w złote wzory, widać grubą, bo krew nie przesiąka. Jej nałożono skądś wzięty wielki
kokosznik, owinięto koronkami jak papierem toaletowym. „Umalować ją, umalować!” i robią
jej ten wieczorowy makijaż, kolorowe cienie, spod których ledwo widać prawdziwą twarz,
która zapadła tak głęboko, że nigdy już jej nie wydobędzie.
Wyglądają jarmarcznie, jak wystrojone kukły, ale przez to ich cierpienie, otumanione,
wcale nie jest mniej prawdziwe.
Patrzysz na Jehoszuę i Miriam na murze hiszpańskiego kościoła, ale nie Jehoszuę
i Miriam widzisz.
Berlin, 5 IX 2022
Nożyce
W gazetowych wycinkach najciekawsze są rewersy.
Na plecach aktorki która była pierwszą miłością kiedy mówiono jeszcze srebrny ekran
pół przepisu na nadziewaną paprykę i prognoza pogody na niepamiętne lato.
Za przepisem na zrazy po nelsońsku
trzy czwarte nekrologu magistra dwojga imion który zostawił nieutulonych w bó.
Za nekrologiem ciotki z Łodzi przysłanym przez kuzynów
jakaś wyciągnięta ręka w grubym rastrze grożąca czy machająca
przeciwko komuś czy za czymś
istniejąca sama dla siebie.
Jeśli trwasz jeśli jeszcze ocalałeś
to dlatego że jesteś rewersem innej całości niezrozumiałej niepoliczalnej nieobjętej
czujesz ją czasem na chwilę przed zaśnięciem
kiedy toczy się na czarnych kołach nocy, bezgłośnie.
Berlin, 20 IX 2022