rozwieś hamak,
pomiędzy porządkiem rzeczy a porządkiem języka,
rozstaw wnyki, pomiędzy tym jak jest, a być powinno.
Zawierz się wspólnocie spraw niewidzialnych;
oddechom ryb słodkowodnych,
korzeniom gór o fikuśnych nazwach,
stąpaniu bengalskiego kota.
Zawierz się wiedzy z pozoru nieistotnej,
o fiołku będącym kwiatem stanu Illinois,
o wytrzymałości pnia dębu szypułkowego,
/na którym rozwiesisz hamak?/
lub oczekuj,
oczekuj z pokorą, przekornie względem cudzych skurwsyństw,
przekornie względem własnej rozpaczy,
na to, co złapiesz we wnyki.
a jeśli moje wnyki pozostaną puste, podobne do jednego wiersza
z „Zejścia do wraku”, o którym rozmawialiśmy w październiku
lub listopadzie, choć miesiąc nie posiada wyjątkowej wagi,
wszak nie przypomina dębowego pieńka, prawda?
Czy pamiętasz, co wtedy pisałam:
chcę strzepać popiół z ramion gigantów,
chcę poznać wszystkie odmiany jabłoni, by wyjeść miąższ.
A teraz zacznę wymieniać; Gala, Delikates, Jonatan, Alwa, Reno, Lobo
Pink Lady, Rubin, Perła, Medea, Lodel, Free Redstar, Free Redstar!
Przepraszam, nie udźwignę aż tylu nazw, leżąc na hamaku rozbitym
między frazami. Pisałam:
chcę zjeść jabłko prosto z gałęzi,
chcę zjeść jabłko wprost ze skrzynki,
chcę wysępić opowieść od ekspedientki.
Jeśli moje wnyki pozostaną puste, to przyjdzie zostać landlordem
szaleństwa. Wpuszczać lokatorów na dziko czy pobierać odstępne?
Wiesz, przestronne mam w głowie mieszkania. Komu pozwolić biegać
korytarzami, skoro okna zawsze wychodzą na wschód,
nigdy na zachód, z przekorą dla wyżartych brzuchów flipperów.
Czy pamiętasz, w październiku lub listopadzie, nie zapytałeś: dlaczego?
I pięknie, bo wstydziłabym się odpowiedzi, a odpowiedź była ziarnem,
co rosło latami, dlatego:
tylko wszystkiego - przechwytu każdego z języków i każdego z kłamstw,
najboleśniejszej z precyzji, jak cięcie ostrzem przez kości - musi pragnąć
człowiek, który wybrał gałąź jabłoni przed rodzinnym domem. Wybrał
rodzaj węzła i splótł w warkocz jutowy sznur. Splatając miesiąc, dzień
i godzinę w całość. A potem, z tej gałęzi (tak wilgotnej pod palcami) zszedł.
a teraz rozwieszam hamak,
między porządkiem rzeczy a porządkiem języka,
rozstawiam wnyki, pomiędzy Carpentierem a brudem mowy
/według nich?/ skażonej fabryką /według kogo?/.
zawierzam się semantyce, jak wspólnocie spraw niewidzialnych;
od oddechów, przez góry, po stąpania,
żeby zapytać: czy jeśli zawiedzie mnie precyzja
(precyzja jest kwestią najistotniejszą -
podobno kiedyś tak napisałam),
to sięgnę po wytrwałość?
Teraz patrz, jak leżę na hamaku rozwieszonym między frazami,
stając się złodziejem każdego z języków,
którego przechwyt się napatoczy,
choć nie mam złudzeń, że i język ostatecznie mnie zdradzi.
skoro wtedy - w prokuraturze na zadupiu -
gdzie mówi się: dla, zdradziło mnie prawo.
czy wiedziałaś, że poddawać w wątpliwość to trzymać
pewność na krótkiej smyczy /jak ludzie z Żeber trzymali psy?/,
łańcuchu lub wodzy? Pewność bywa zwodnicza, przypomina;
przegniły system /patrz wyżej/, ojczysty język, każdą władzę
i rozpacz, która stanie się tej władzy udziałem.
Należałoby czuwać,
wybacz, powinnam się poprawić: należy czuwać,
czyli pilnować,
czyli nie spać,
lub nieludzko rzadko przymykać powieki – taką definicję czuwania -
podsuwa słownik, co wyłącznie w przypadku maszyn jest możliwe
(dopuszczalne w swoim znaczeniu, bo i semantyka potrafi skłamać).
zapytaj ponownie,
dlaczego się garbisz? Czy nadal nie potrafisz pojąć, że do mnie należy
ostatnie słowo i przywilej /bo o przywilejach mowa/ zwieszenia ramion.
do mnie należy; dębowy pieniek, gałąź jabłoni, jutowy sznur, hamak,
bezpańskie psy wałęsające się po Żebrach
/prawda, że soczysta jest ta nazwa?/.
A teraz? Po chamsku wkładam dwa palce w usta, gwiżdżę
i moją jest wolą, by każdy z psów wabił się: Zachwyt.