WYDAWCA: STOWARZYSZENIE WILLA DECJUSZA & INSTYTUT KULTURY WILLA DECJUSZA
AAA
PL DE UA
Wiersze

Poradnik zalewania deski rozdzielczej mlekiem 3,2%

Historia robi taki przeciąg, że jeszcze chwilę temu dziarsko
łopoczące transparenty wyrywają się z rąk demonstrantów.

Potem mijamy niezbyt liczną hordę i zaskakuje nas wiosna:
idziemy z Różą, moją psią bestie, i słuchamy Beastie Boys, to znaczy
ja słucham, a potem streszczam jej co lepsze linijki. Żyjemy
i mamy się, jak zwykle. Strzępy rozmowy brzmią znajomo:

Normalnie, podchodzisz do Prometeusza, i pytasz, czy ma ognia.
No tak, składamy się z tej samej podstawy programowej,
czołówek tych samych programów dla młodzieży i kilku skeczów,
które odegrano na wizji o dokładnie jeden raz za dużo.

W parku myślimy trochę zbyt głośno (sorcia) o świerku,
który jest już zmęczony rozterkami wetkniętej obok rozdartej sosny,
postanawia zostać entem, wstaje i wychodzi. Róża słusznie zauważa,
że kubeł na śmieci, nieco w poprzek intencji producenta,

pomieści dorosłego aligatora, ogromną beżową marynarkę
z włoskiej wełny i wystającego zza połów późnego Marlona Brando.
Kurza łapka byłaby świetnym kamieniem węgielnym pod chatkę
na kurzej łapce, żartujemy, potem płacę za jedną wykałaczkę,

bo potrzebuję jednej wykałaczki, i 999 wykałaczek dostaję gratis,
co należy uznać za unikatowy i sustensywny model biznesowy.
Przeczesujemy zbiorową pamięć i okazuje się, że kilkuprocentowa analogia,
której bliżej do mleka, niż do masła, budzi zrozumiały aplauz.

Ostatecznie, zgodnie ze starym powiedzeniem, wszyscy nadajemy się
do pchania karuzeli, i to dzięki nam karuzela się obraca.



Rozrywkę też da się mierzyć w lumenach

Zmierzchające imperia tworzą najlepsze gry i zabawy,
które później tymczasowi zwycięzcy historii adaptują
do własnych potrzeb, głównie potrzeby przestrogi.

Egipski marketing jest znacznie weselszy od egipskich ciemności.

Mamy dobre miejsca z widokiem na kolaps, ja wciąż patrzę na ciebie
jak amerykański prozaik na logo Lucky Strike’ów, patrzę jak jeszcze
chwilę temu ja sam na logo na paczce Lucky Strike’ów, i liczę,
liczę, jak wiele razy zakochiwałem się w tym samym zbiorze
zasad, w wiecznie tej samej kolorystyce wyjazdowych tryktotów,
w niezmiennym łopocie mistrzowskich banerów, zresztą łatwopalnych.

Przynajmniej tyle samo razy chcę zakochiwać się w tej samej kobiecie,
za każdym razem płonąc jak baner, z kilkoma mistrzostwami
wciąż na szali, niby na wyciągnięcie ręki, na odległość języka ognia.

Zmierzchające imperia tworzą najlepsze gry i zabawy.

Stroje baseballistów są kretyńskie i niepraktyczne, piłeczki
egzotycznie odległe i żenująco niewielkie, kijów baseballowych
zgodnie wolelibyśmy unikać. Niczego nie rozumiemy z tej gry.

Nie, nie zamierzamy jej zrozumieć. Łapiemy ostatnie promienie
zachodzącego imperium: na najwyższym wzniesieniu
najbliższej okolicy gramy w tetrisa, pamiątkę po poprzednim
zmierzchającym imperium; grę, w której zwycięstwo
w ogóle nie wchodzi w grę, grę, której jedynym celem
jest jak najdłuższe odwlekanie nieuniknionej porażki.



Obietnice, które składa nam świat, z każdym rokiem stają się skromniejsze

Miesiąc miodowy, który okazał się podróżą poślubną,
która okazała się workation na koniuszku światłowodu,
które przeobraziło się w hurkle-durkling przy mrożonej pizzy
i napoju z koncentratu i kranówki, serdecznie dziękuję:

Beyoncé, Akademii, zapieczonej półosi sporu politycznego,
wszystkim dotychczasowym przełożonym i wszystkim tym,
którzy czekają na mnie z pożarem, dziękuję też gwieździe
śmierci, przekazywanej od wieków z pokolenia na pokolenie,
oraz koledze z Łodzi, który nie popiera tego całego CKOD.

Nawijam off beat o tym, że przyczyny słusznego gniewu
miliardera rozumiemy lepiej, niż własny interes, zerkając w stronę
ludzi ubranych przez ten sam komputer, który w latach zerowych
dobierał kolory postpeerelowskich bloków z wielkiej płyty.

Ale powiem wam coś jeszcze: opcja średnia jest tylko sztuczką
skłaniającą do wybrania opcji dużej, a miłość, miłość to
ząbek czosnku, który mógłbym zgnieść jednym ruchem,
ale zamiast tego kroję go w szkliste, cieniutkie plasterki,
bo myślę, że to coś zmieni, i zmienia to bardzo wiele.



Zanim rzucimy się sobie do gardeł, przyjrzyjmy się stawkom, które proponuje nam sponsor tytularny igrzysk

Producent kijów w szprychy notuje w ostatnich miesiącach
ponadprzeciętnie wysokie przychody, a dzięki skupieniu się
na dostarczaniu kijów w jednym rozmiarze, do rowerów
każdego typu, dla wszystkich ras, płci, grup wiekowych
i stopni zaawansowania, nie musi mierzyć się z wyzwaniami
związanymi z przestrajaniem linii produkcyjnej, a samo
układanie grafików i planowanie dostaw surowców to bajka.

Jakże odmiennie podchodzimy do tego my, osoby upominające się,
gdy próbujemy szyć wspólną opowieść, coś, na co możemy przystać
wszyscy, wyprowadzając ją z setek jednostkowych doświadczeń
i tysięcy unikatowych perspektyw, z których każda każdej innej
odmawia głębi i prawa do bycia upierdolonym po kokardę.
W zaawansowanej paranoi szukałbym obcych podszeptów i mówił
brzydkie słowa na „k” i „n”, słowa, które się zna, i których się nie rozumie.

Wszyscy odmienialiśmy te słowa przez wszystkie przypadki, a teraz
nasza wspólna opowieść trzyma się na naklejce do znakowania bananów.



Koza Borysa

Druga, być może trzecia najpopularniejsza anegdotka
z kozą w centrum opowieści, nadbudowa zazdrości;
gdy usłyszałem ją po raz pierwszy, wydawała się całkiem
intuicyjna, i nawet próbowała tłumaczyć co nieco: chłop
pozbawiony kozy zazdrości rzeczonej kozy sąsiadowi,
i gdy odwiedza go dżin, wróżka lub złota rybka, zapytany
o jedno życzenie odpowiada, że chciałby, żeby koza sąsiada
zdechła. Kim trzeba być, żeby chcieć takich rzeczy?

Chłop mógł przecież zdecydować się na inny wariant
życzenia, w wyniku którego we wsi byłyby +2 lub +3 kozy,
a nie -1 koza, mógł też zażyczyć sobie na przykład dożywotnich
dostaw koziego sera, który w głodne popołudnie postawiłby na stole,
mówiąc jedzcie, a przy okazji nie musiałby zajmować się kozą,
nigdy więcej dni spędzanych na podkuwaniu i zagłębianiu grzebienia
opuszków w wełnę podszytową, żadnego wczesnego wstawania,
żadnych wypraw w psią pogodę, krzesło, kawa zbożowa na ganku.

Dekadę później obracam tę kozę, chłopa i sąsiada,
i mam już większe doświadczenie w sprawach pieniądza,
jestem bardziej doświadczony przez pieniądz, i widziałem
nieodwracalne zmiany w mózgach bogatych, pieniądz niczym
heroinę, za którą da się kupić więcej heroiny; widziałem ludzi,
którzy od pieniędzy zawsze mają rację, ich nałogowe jeżdżenie na kozie
gdzie kozie nogi poniosą, zawsze z tym podłym, cynicznym uśmieszkiem
na twarzy jeźdźca, i teraz też wolałbym, żeby koza sąsiada zdechła.

Do góry
Drukuj
Mail

Bąk Tomasz [autor]

Tomasz Bąk | ur. 1991; kolektyw schizofreniczny, autor ośmiu książek z wierszami, jednoaktówki „Katedra” (2019) i zbioru paraesejów „Fiszki” (2023). Ostatnio wydał tom wierszy pt. „Wbrew zębatkom, po myśli piasku” (WBPiCAK 2024). Mieszka w Tomaszowie Mazowieckim.