WYDAWCA: STOWARZYSZENIE WILLA DECJUSZA & INSTYTUT KULTURY WILLA DECJUSZA
AAA
PL DE UA
Barbara Mizera patrzy na moje uszy (fragment powieści "Ciemno, prawie noc")
Niewysoka kobieta w kształcie gruszki. Wszystko w niej ciążyło: oklapnięte włosy, opadające kąciki oczu i ust, tkanka tłuszczowa spływająca ku biodrom i udom, spiętrzona w morenę czołową na brzuchu, stopy opuchnięte jak dwie uziemiające ją kule. Żółte włosy związane w niedbały kucyk, odrosty tłuste jak świeża ziemia, dżinsy i bluza ze Snoopym, którego histerycznie radosna mina była nie na miejscu w tej sytuacji. Blisko osadzone oczy, takie same jak u zaginionej córki, patrzyły na mnie nie do końca wrogo. Jakby zastanawiała się przed gablotą w mięsnym, czy wziąć na obiad karkówkę, czy może jednak wątróbki drobiowe. Nazywam się Alicja Tabor. Jestem dziennikarką. Rozmawiałyśmy przez telefon. Na to wychodzi, westchnęła Barbara Mizera i wpuściła mnie.

Przedpokój był wąski i ciemny, kątem oka zauważyłam wnętrze pierwszego pokoju, za którego przymkniętymi drzwiami ktoś leżał w rozbebeszonym łóżku, dostrzegłam tylko dwie duże stopy o stwardniałych podeszwach żółtawych jak zeschła skórka cytryny. W drugim pomieszczeniu bawiły się dzieci, słyszałam w tle ich piskliwe głosiki, i to stamtąd dudnił telewizor. Usiadłyśmy w kuchni przy stole nakrytym ceratową imitacją szydełkowej serwety, lepką od szmaty, którą przed chwilą została przetarta. A więc gospodyni włożyła odrobinę trudu w tę wizytę, pomalowała sobie oczy, pokryła przód twarzy ciemnym pudrem i wytarła stół. Leżała na nim paczka papierosów i fajansowa popielniczka w kształcie przewróconej na plecy kobiety z rozłożonymi nogami. W jej rozwartym brzuchu tkwiły dwa niedopałki. Na podłodze leżało zniszczone linoleum imitujące terakotę w pistacjowym kolorze, ściany były kanarkowe, kuchenne szafki kilkadziesiąt lat temu wyszorowane przez jakąś Gertrud albo Elke, zanim spojrzała na nie po raz ostatni, westchnęła, na cholerę było szorować, skoro zabrać się nie da, i ruszyła na zachód. Ratunku! Rozdarł się jakiś głos z ryczącego telewizora i w ślad za nim posypała się kaskada przedmiotów. Barbara Mizera nawet nie drgnęła.

Wyjęłam dyktafon. Dziękuję, że zgodziła się pani ze mną porozmawiać. Co pani chce jeszcze wiedzieć? Matka Andżeliki odkaszlnęła, chrypę mam, powiedziała, i sięgnęła po papierosa. Zapaliła z wprawą i pstryknęła zapałkę popielniczce w brzuch. Trafiła. Pokręciłam głową, gdy wyciągnęła paczkę w moją stronę. Chciałabym wiedzieć wszystko. Wszystko? Gdy pochyliła się nad stołem, poczułam w jej oddechu alkohol. Wszystkiego to ja nawet na spowiedzi nie powiem! Barbara Mizera mrugnęła do mnie i wykonała taki gest, jakby zaszywała sobie usta. Zasada pierwsza, nie dać po sobie poznać, że poczuło się niechęć, skoro już dopuściło się do tego, by ją poczuć. Chciałam zrozumieć, co się stało, tylko to się liczyło, więc nie mogłam sobie pozwolić na nielubienie Barbary Mizery, która przyglądała mi się wyczekująco. Tylko udawała, że jej się nie chce, naprawdę przepełniała ją chęć mówienia i wyraźnie patrzyła na moje uszy. Po piętnastu latach pracy wiem, że gdy ktoś spogląda na moje uszy, będzie mówił. Myślę, że moja wielbłądzia niepozorność sprawia, że tylko te lekko odstające uszy przykuwają uwagę rozmówców, a co może być lepszego dla reporterki?

Od dawna pani tu mieszka? Od dziecka, jak mnie ze szpitala przynieśli, tak mnie dopiero nogami do przodu wyniosą, jak moją mamusię. Dziadkowie tu po wojnie trafili jak kulą w płot. Skąd? Spod Radomia. Tam ziemię mieli, ziemi kawałek teraz by sprzedać można pod osiedle, pod centrum handlowe, pod coś by sprzedać, zhandlować można, kawałek lasu na dodatek, w lesie grzybki, kurki, opieńki, a tu gówno. Zakaszlała tak, jakby utracone morgi, grzyby i plany utknęły jej w gardle, i powtórzyła, gówno w kokilkach. Kokilki z ust wnuczki chłopów przesiedleńców wyleciały tak nagle i pięknie, że nawet gdybym chciała zapomnieć o tej kobiecie, do końca życia będzie do mnie wracać w kokilkach. Inni domy pobrali, babka mówiła, w domach wszystko mieli pod nos podane, łóżka posłane, stoły zastawione, pełne spiżarki, że tylko wchodzić i żyć, a tu gówno było i tyle zostało. Dlaczego tak się stało? Na granicy zbradziarzyli, coś zgubili, z papierami pokręcili. Tak czy siak spóźnieni, pokrzywdzeni, a do tego, co najgorsze jeden Żyd ich wziął i już tu na miejscu oszukał. Babka potem mówiła, miała w słoikach smalcu monety złote schowane na posagi, ze skwarkami, na pogrzeby, czarną godzinę, tak ją omotał, tak zagadał, sprzedała mu za bezcen, przepadły. Raz jej Cyganka w Radomiu jeszcze wywróżyła, że jak w drogę ruszy, to szczęścia nie znajdzie i do końca życia w tej kuchni siedziała moja babka i żałowała. Barbara Mizera zatoczyła ręką krąg, w którym znalazła się kuchnia z szafkami Gertrud albo Elke, antyczny metalowy zlew i kiczowaty poniemiecki obrazek z kotkami w koszyku wiszący nad nim. Najwyraźniej dwa kolejne pokolenia też się skupiły na żałowaniu tamtego smalcu ze złotymi monetami.

Ale pani tu została. Chciała nie chciała, wyszło, że została, westchnęła do rymu matka Andżeliki. Nigdy nie dostaniemy lepszego mieszkania. Możemy zdechnąć z głodu, ale co to kogo obchodzi. Wytruć nas mogą, wodą zatrutą, zalać jak kopalnie, rozszarpać, pozamykać, rozprzedać za granicę, i kopa w dupę na do widzenia, a nie mieszkanie. Inni dostają mieszkania? A jak! Przytaknęła Barbara Mizera. Po kilka mają i to jakie, na błysk odstawione, odpicowane, w blokach na Piaskowej Górze, na Podzamczu, a kto się uczciwie takiego majątku dorobi? 

Pytanie pozostało retoryczne. Woda leci czarna jak spalona i cuchnie zbukami, trują nas, podtruwają, w wodzie pod światło jakieś farfocle, czarne włosy, chińskie włosy, broń biologiczna, biednego najłatwiej wydupczyć, a jak biedny zdechnie, nawet mu kulawy Cygan nad trumną nie zaśpiewa. Coraz bardziej podobał mi się język Barbary Mizery, spomiędzy jej przetrzebionych żółtych zębów słowa płynęły coraz pewniej i ciągle spoglądała na moje uszy, jakby się upewniając.

Dzieciom się na gardło rzuca, na żołądek, na płuca, paznokcie im kwitną wiosna lato, migdałki, duperele, rozwolnienia. Mnie taka chrypa męczy, zakaszlała na potwierdzenie swoich słów, jakby w podziemnym korytarzu przetoczył się wózek z węglem. Dokąd chciałaby się pani wyprowadzić? Moja somsiadka spod trzeciego wyjechała do Anglii, radiaśmy razem skręcały w Diorze, się przy taśmie siedziało, śmiechu czasem było, a czasem nuda, dawne czasy. Co było, a nie jest, nawet Cygan nie ukradnie. W Anglii na zmywaku robi i dziesięć razy tyle ma na rękę, tam dziesięć, z dwadzieścia, pani uwierzy? Codziennie w McDonaldzie z dzieciakami, szejki srejki, frytezie wcina. Tu na bezrobotnym siedziała, a tam wielka dama, to jak to jest? Czy żeby tak nagle mieć, jak inni pamiętają, że się tak samo nie miało, to nie przeciwko mnie i innym, co nadal nie mają? Na dzieci jej państwo płaci, chociaż je tu z babką zostawiła, kukuła jedna farbowana, za dom jej państwo płaci, a mi nikt nic nie zapłaci, byle gówno skapną z opieki, tyle co Żyd da na tacę, to skąd mam wziąć, nie urodzę. Dom! Barbara Mizera zaciągnęła się tak, jakby chciała słowo dom wessać w siebie i wydmuchać jak balon z gumy. Tu groszem nie śmierdziała, a tam za państwowe piniądze dom, ogródek, groszem nie śmierdziała, a teraz jak perfumeria w te z powrotem się wozi. Polskie państwo biednemu, potrzebującemu człowiekowi, matce samotnej tyle płaci! Barbara Mizera pokazała figę, wyciągając pięść w moją stronę tak gwałtowanie, że wyglądało, jakby chciała mnie uderzyć. Figa z makiem i z robakiem! Pięść z kciukiem wystającym jak kastet, którym można wybić oko.

Pani też chciałaby wyjechać do Anglii? Chciała nie chciała, aż się zesrała, prychnęła znów do rymu moja rozmówczyni, machnęła ręką i znów się rozkaszlała, pokazując na migi w stronę gardła, że chrypa. A gdzie mi tam jeździć. Dlaczego? Nie składa mi się jakoś na jeżdżenie, papierki, załatwianie, latanie po urzędach takich srakich, tam wypełnić, tu podpisać. Jakby ktoś zaprosił, pomógł co i jak, jakoś może z plecami, wtykami gdyby ktoś? Barbara Mizera spojrzała na mnie, jakby spodziewała się, że wyciągnę z torby zaproszenie do Anglii i gotówkę. Za ścianą wybuchła jakaś dziecięca awantura, kilka dziecięcych głosików wrzeszczało coś unisono na temat pilota i dupy, coś plasnęło, ktoś zapłakał przejmująco jak włączona nagle syrena w rocznicę powstania warszawskiego. Spokój!, krzyknęła Barbara Mizera, nie odwracając nawet głowy w stronę ściany, za którą nie zrobiło się spokojnie, i wyjaśniła na mój użytek, że ciągle się gówniarze kłócą o pilota, a przecież nie kupi każdemu po telewizorze. Andżelika też lubi oglądać telewizję? Od rana do wieczora i z powrotem, przyznała Barbara Mizera, jakby ją to z jakiegoś powodu ucieszyło. Jakie programy najbardziej jej się podobają? Jak jakie? Jakie programy najbardziej lubi oglądać pani córka? Pierdoły dla dzieci, misie srysie, kotki niecnotki, Taniec z Gwiazdami, jak wszystkim, żeby się zrelaksować, odstresować się, patrzy, odpowiedziała w końcu. A jakie miały się podobać?, spojrzała na mnie podejrzliwie. Nie wiem. Nie znam pani córki. Dzieciak jak ma co jeść i gdzie spać, to poznawania nie potrzebuje, wyjaśniła mi Barbara Mizera.

Proszę mi opowiedzieć o dniu, w którym zaginęła Andżelika. Barbara Mizera odetchnęła, o to już ją pytano. Pozjeżdżać chciała, mama, mama pozjeżdżamy troszku koło stawu. Mówię jej wtedy, Endżi, gdzie będziesz na staw lecieć po ćmoku, po mokrym zjeżdżać, wilka chcesz dostać? Telewizor lepiej pooglądaj. A ona maaama, maaama tylko na godzinkę, weznę Oskarka, to co, uwiążę? To miasto leży w jakiejś gównianej dziurze, proszę panią, i co roku głębiej się zapada, nawet jak w całej Polsce wiosna, tu śnieg sypie, istny Sybir, zapizdów. Takie mieli do zjeżdżania jabłuszka jakby plastikowe z Oszom. No to leć, kurde, mówię, leć. Zabrała młodszego brata? Opiekowała się nim jak dorosła, wszystkimi, ale nim najbardziej, Oskarek to, tamto. Wtedy też, maaama, maaama, przypilnuję go, i już mu czapkę zakłada, szalik wiąże. I pilnowała? A jak! Mamusia kurduplusia taka, wszystko przy nim robić chciała, był jej oczkiem w głowie, synusiem, lulała, karmiła. Kim będziesz, jak dorośniesz? Jak dorosnę to będę mamusią, tak mówiła. Raz stanik mój nałożyła i niby cycka mu daje. Barbara Mizera roześmiała się, a dym wydobył się z jej ust w trzech cha cha cha. Maść na piegi, a nie stanik, a do mamusiowania się rwała. Nawet do spania go do siebie brała. Że niby mały sam się bał. A to ona się bała. Bała się? Czego? Barbara Mizera zawahała się. Pierdół się jakiś w telewizji naoglądała, bo całe wieczory, niedziele jak nie na dworze, to telewizor i telewizor, bicie o pilota, Taniec z gwiazdami, dupa z kartoflami, płacze, kto będzie trzymał i pstrykał. W nocy mnie potem budziła, maaama, maaama, i do łóżka mi się ładowała z Oskarkiem. Kopała przez sen, wierciła się, że cały dzień skołowana chodziłam. Musi pani wcześnie wstawać? Na chwilę spotkały się nasze oczy, Barbara Mizera mówiła innym tonem, gdy nie patrzyła mi na uszy, jakbym wtedy wydawał jej się inną, mniej przyjazną osobą. Ugotuj, upierz, podetrzyj tyłek, daj na loda, a co to, a dlaczego, po co, na zeszyty. Nie wiadomo, w co ręce włożyć, jak ma się piątkę dzieci, na pysk człowiek pada, a tu maaama i maaama. Pani pewnie nie ma dzieci. To nie było pytanie i nie zamierzałam na nie odpowiadać. Barbara Mizera sięgnęła po następnego papierosa. W Diorze radia skręcałam, ale poszliśmy na bruk, sru, jak śmieci, nawet kopa w dupę na do widzenia. Kiedy to było? 

Piętnaście lat temu wstecz. Zleciało, westchnęła Barbara Mizera i wypuściła melancholijną rzekę dymu.

Nikt pani nie pomaga? Ojciec Andżeliki? Wykopałam, zanim poszedł siedzieć, złodziejskie nasienie, brat z Sobięcina dał mu robotę na warsztacie, to wyniósł narzędzia, na wódę sprzedał, tak go koledzy ustawili, tak wyprowadzili. Charakter słaby, dla kolegów by własną matkę przerobił na pasztet, a ojca na parówki. Nie wyszła pani drugi raz za mąż? A pewnie, tylko marzę, kurde, żeby brudne gacie prać. Chłop jest, wie pani, do czego dobry? Na zasmażkę do chrzanu! W opiece pani powiedzą, że każde moje z innego ojca. Siedzi tam taka suchotnica niewydymka, pierwsza, żeby pod pierzyną węszyć, tyle jej, co stare prześcieradło powącha. Śmiech Barbary Mizery ponownie rozległ się w tej ponurej kuchni jak dysonans i przez moment zobaczyłam ją taką, jaką zapewne widzieli ją mężczyźni, ojcowie jej dzieci, i przez tę zadziwiająca chwilę stała się ładna. Ojciec utrzymuje jakiś kontakt z Andżeliką? Kontakt?, skrzywiła się, jak wyszedł, poszedł w długą i sru, alimenty to sobie mogę palcem w dupie narysować. Endżi ostatnio widział ze dwa lata temu wstecz, jak przyszedł wypity na żebry. 

Dziesięć złotych wyciągnął od niej ze świnki, naszczał na dywan i tyle było tatusia. Znów zapaliła, odpalając nowego papierosa od poprzedniego.

A pani nowy partner. Jak układa mu się z Andżeliką? Roman? A co mu się miało układać? Jakby starsza była, to trzeba by jej pilnować, a tak schodzili sobie z drogi, część cześć, co słychać, do widzenia i sru. Pilnować jej? Chłop nie pies, woli świeże mięso, wytłumaczyła mi Barbara Mizera i znów zaśmiała się tym śmiechem nie pasującym do jej słów i twarzy. Andżelika lubi Romana? Chłop raz jest, raz go nie ma, a jak dzieciak nie jego, to po portfel nie sięga. Roman kupił im te słoneczka do zjeżdżania w Oszom i tyle z tego kupowania wyszło, już lepiej, żeby nic nie kupował, bo jak chłop coś sam z siebie kupi to jak jajami o beton. Jednej mojej siostrze się trafił taki, co jak pójdzie po chleb, to wraca ze śrubokrętem i kilem buraków. Ma pani dużą rodzinę? Czterech braci i trzy siostry, wszyscyśmy tu zostali, powiedziała Barbara Mizera z ponurą determinacją, którą po namyśle uznałam za coś w rodzaju dumy, i poczułam ukłucie zazdrości, bo ta kobieta, której współczułam z wielu powodów, miała siedmioro rodzeństwa, siedem potencjalnych domów, w których był ktoś bliski, w których w ogóle ktoś był. Często się widujecie? Jak piniędzy nie ma, to trudno, żeby się gościć, każde za swoim ogonem lata. Ale jak byliśmy mali, to po całym Nowym Mieście, tam siam, na staw, na kasztany koło stadionu, po hałdach śmy węgla szukali, albo opieńki się zbierało na górce. Dziecko musi się wybiegać, przy budzie jak psa nie uwiążesz.

Kobieta odwróciła twarz do okna i przez chwilę myślałam, że zacznie płakać, zdjęła gumkę z włosów i jeszcze raz założyła, łapiąc kosmyki w kucyka. W ciszy, jaka między nami zapadła, wciąż ryczał telewizor i ktoś nieustannie zmieniał kanały z jednego idiotyzmu na drugi. Podaruj sobie odrobinę luksusu, zajęczał jakiś kobiecy głos, jesteś tego warta. Lubiła latać po nocy, latała, latała i się dolatała, podsumowała Barbara Mizera. Myśli pani, że nie wiem, co ludzie mówią? Że matka winna, matka ma mieć oczy w głowie i w dupie, matka ma wszystko widzieć. A ja nic nie widziałam, nic mnie nie tknęło. Żadnego przeczucia nie miałam. Kamień w wodę! Co pani pomyślała, gdy pani córka zaginęła? Pomyślałam? A co ja tam mogłam pomyśleć, czy ja jestem od myślenia? Wyjęła następnego papierosa i zaciągnęła się tak głęboko, jakby nie paliła od paru godzin, przymknęła oczy i najpierw wypuściła dwa zgrabne kółka, a potem rwącą szarą strugę. Miałam wrażenie, że zaraz się uduszę w oparach dymu przepuszczonego przez jej niezmordowane płuca, z których czeluści na koniec wydobył się jeszcze szary cumulus i popłynął w moją stronę. Myślała, myślała, aż się zesrała, przemówiła w końcu znów wierszem. Pomyślałam, że biednemu zawsze wiatr w oczy. Pani myśli, że kogoś obchodzi Andżelika Mizera? Innego dziecka by lepiej szukali. Kto by lepiej szukał? Policja, państwo, społeczeństwo też by szukało. Na nas nikomu nie zależy, w dupie nas wszyscy mają. Są tacy, co najchętniej by nas wytruli jak karaluchy, puścili z dymem, przyklepali łopatą, sru i po ptokach. Kto? Ja tam wiem kto? Co ja mogę wiedzieć. Policja, kurde, politycy, bogacze ze Szczawna Zdroju. Albo przyjezdni. O, zwłaszcza oni, bo się tego do Wałbrzycha naprzyjeżdżało. Się podorabiali, wodę trują, atmosferę zatruwają, żerują na ludziach, krew wysysają, na prostych ludziach żerują. Na pani? Bo czy polska matka nie powinna mieć lepiej? Odparła pytaniem polska matka sześciorga dzieci, w tym jedno zaginione bez wieści.

Takie rzeczy nie dzieją się tak sobie bez powodu. Są takie rzeczy na ziemi, które nie zachodzą bez swojej przyczyny. Takie rzeczy, jak zniknięcie Andżeliki? Andżeliki i tych innych, całej trójki wałbrzyskiej. Mówią, że to, co się dzieje w Wałbrzychu i zniknięcia dzieci mają związek, powiedziała Barbara Mizera z wahaniem, jakby zdradzała mi jakąś tajemnicę. A co się dzieje? Na Sobięcinie mają plagę robactwa na ten przykład, gaz się spod ziemi ulatnia, truje, woda czarna, straszna woda, włosy chińskie. Skąd nagle tyle czarnej wody, tyle gazu? Albo Matka Boska Bolesna. Matka Boska Bolesna? W fontannie w rynku się ukazuje, a tego, co ją najsampierw spotkał w biedaszybie, Jana Kołka, okrutnie zamordowali. Pani nie uwierzy jak. Jak? Wstrzyknęli mu chorobę taką, co to wygląda na niby, że zawał, a to nie zawał. Taka jakby mała bomba we krwi zdalnie sterowana. Kto go zabił? Oni nie stąd byli. Specjalnie przyjechali, żeby go zabić. Cały spisek uknuli. Skąd pani to wie? Wszyscy wiedzą.

Ludzie tu i tam gadają. Jak się ucho przyłoży, to słychać.

Jaki jest związek między zniknięciami dzieci i śmiercią Jana Kołka? Dym spowijał nas już tak, jakby mgła wszechobecna od chwili mojego przyjazdu wtargnęła do kuchni poniemieckiej kamienicy na Nowym Mieście, niedopałki w brzuchu popielniczki śmierdziały smołą. Tyko patrzeć, jak z ektoplazmy zmaterializują się duchy tego mieszkania, popatrzą na nas, każą zwinąć to odrażające linoleum i wrzasną Raus! Zły związek, jakby jakaś siła zła tym rządziła, o siłę jakaś nam przeciwną w tym chodzi. Bardzo szkodliwą. Nam? Polakom na przykład, matkom polskim, odpowiedziała matka Andżeliki, Czułam, że powtarza cudze słowa i będę musiała dowiedzieć się czyje. Szuka jej pani? Barbara Mizera wzruszyła ramionami i znów zrobiła ten brzydki grymas, który sprawiał, że jej twarz wyglądała jak własna karykatura z zapadniętymi ustami i cofniętym podbródkiem. Poszłam na staw zaraz potem, raz, drugi poszłam, ale co mogłam znaleźć, jak inni nie znaleźli, policja z psami, dzielnicowy, ksiądz nawet poszedł i nic. Do kościoła się nie chodzi, to Pan Bóg pokarał, tyle mi powiedział, zawinął kiecę i sru. Chodziłam po kamienicy, po osiedlu, pytałam dzieciaków, co ich znała, po sklepach, czy była, po somsiadach. W końcu pojechałam do telewizji. Kobieta przerwała i popatrzyła w stronę okna, za którym ciemność zrobiła się gęsta jak węglowy pył.

Pojechała pani do telewizji, zachęciłam ją. Po co? Bo tak. Widziałam w telewizji o jednych takich z Anglii, odstawieni, wypindrzeni, ęą, ona jak aktorka, pasemka zrobione. Też zginęło im dziecko. Mała dziewczynka gdzieś na wczasach, jak kamień w wodę, na wczasy kogo dziś stać. I oni poszli gdzieś do telewizji i wszędzie, wygadani tacy, ze znajomościami, plecami, wtykami tu i tam, z piniędzmi. Były plakaty i taki przystojny piłkarz z tatułarzami, jak mu tam, mąż tej Wiktorii, o tym mówił, w telewizji widziałam. Szukajcie, szukajcie tej dziewczynki, tak mówił, a na stadionie plakat wielki. Mówi pani o Madeleine McCann. Chciała pani, by Andżeliki szukano tak, jak małej Maddie. Barbara Mizera pokiwała głową. Medi nie Medi, ktoś tym bogaczom świsnął dziecko, jakiś porywacz czy gorzej pedał, na takich kary nie ma, między ludźmi żyją. Ale oni dostali piniądze, piniądz ciągnie do piniądza, pani powiem, tak się zakręcić umieli, że wszyscy im słali na szukanie. Ale mnie do telewizji portier nie wpuścił.

Zanim zadałam następne pytanie, do kuchni wszedł mały chłopiec, a właściwie wmaszerował sztywnym krokiem żołnierzyka. Drobny i chudziutki miał bose stopy i zielony poliestrowy dres za duży o trzy rozmiary. Skóra dziecka była delikatna i tak biała, że prawie przezroczysta, oczy jak dwie bryłki lodu. Oskarek do nas przyszedł! A wołała cię mamusia, że przyszłeś?, zaszczebiotała Barbara Mizera. Chłopiec chwilę stał bez ruchu, zupełnie obojętny na słowa matki, nawet na nią nie spojrzał, na mnie też nie. Nie ma, powiedział, teatralnie rozłożył ręce i wzruszył chudymi ramionami niczym aktor z taniej farsy. Czarny pan z telewizora zabrał, popatrzył w moim kierunku, ale nie na mnie, i niemal fizycznie poczułam, jak Barbara Mizera tężeje po drugiej stronie stołu. Czarny pan, czarny pan, wykrzywiła się do dziecka w karykaturze matczynego uśmiechu. Ładnie tak kłamać panią, co do nas przyjechała z Warszawy? On nie kłamie, odpowiedziało dziecko, on nie ma Andżeliki. Wszędzie go ze sobą zabierała, jak mała mamusia, cysia mu dawała, tak Oskarek? Barbara Mizera nadal zwracała się do dziecka sztucznym głosem, jakim niekiedy rodzice mówią do swoich pociech, gdy wypadają z roli kochającego rodzica na nieznany teren. Chodź do mamusi, dostaniesz cukierka! Dziecko nie ruszyło się, wpatrzone w jakiś punkt między nami, za szybą spływającą wilgocią. Nie mrugało. Jego rzęsy były białe i bardzo gęste, odczułam nagłe pragnienie, by to dziecko ochronić. Dziwny jest, oświadczyła Barbara Mizera. Nikomu dotknąć się nie daje, a jej dawał, Endżi dawał. Tylko telewizor i telewizor chce oglądać, zawsze to samo, a jak kanał mu któreś zmieni, to w krzyk. On nie ma Andżeliki, dziecko zupełnie zignorowało swoją rodzicielkę, z powagą starca rozłożyło dłonie tym samym, co wcześniej przerysowanym gestem, odwróciło się i wymaszerowało z kuchni. 

Lekarka w przychodni mówiła ostatnio, że może mieć lekki artryzm, westchnęła Barbara Mizera. Z przedszkola musiałam go zabrać, z dziećmi się nie dogadywał, jeść nie chciał, leżakować też nie, pod siebie sikał, kłębek nerwów, w domu siedzi, bo gdzie go dam? Była z nim pani u specjalisty? Do Wrocławia, mówią, że trzeba jechać, do specjalnej przychodni od takich, ale ja tam, wiem, może tak tylko gadają, bo chcą, żeby w łapę dać, a skąd ja mam mieć w łapę, nie urodzę. Dwa lata miał i liczyć się sam z siebie naumiał, to co mi będą wmawiać, że głupi? Nie jest głupi, przyznałam rację Barbarze Mizerze. Pani syn nie jest głupi. Ale przez ten artyzm niedotykalski taki i wymyśla pierdoły, jak czasem wyskoczy, to jak gil z nosa. Czarny pan z telewizora. Co, murzyn może przyleciał do Wałbrzycha, z bambusa w Afryce się urwał i przyleciał porwać Andżelikę? Może jeszcze jakiś skośny, co ich przywieźli do pracy w Toyocie?

A jak pani myśli, kto? Barbara Mizera sięgnęła po paczkę papierosów, ale była już pusta. Wyszły, kurde, westchnęła. Nie wiem, powiedziała, naprawdę nie wiem, po co ktoś miałby porywać moją córkę, i wiedziałam, że Barbara Mizera mówi to, co czuje w głębi serca, i że być może sama jest zdziwiona swoją szczerością. Nie rozumiała, po co ktoś porwał dziecko, którego nawet ona, jego matka, nie uważała za wiele warte.
Do góry
Drukuj
Mail