WYDAWCA: STOWARZYSZENIE WILLA DECJUSZA & INSTYTUT KULTURY WILLA DECJUSZA
AAA
PL DE UA
Beznadziejność zamkniętego widnokręgu albo wszystkie słowa dzieciństwa

Dwadzieścia cztery krótkie formy prozatorskie pisane lekko poetyzowanym językiem. Bezpretensjonalnie ujęte dziecięce zabawy, pierwsze miłości, rodzinne relacje, wiejskie rytuały.


Gdzie jesteśmy?

W Polsce, czyli nigdzie? We wsi Hektary i w najbliższych okolicach. W kolejnej ojczyźnie w skali mikro, we fragmencie czyjegoś imago mundi, w wirze czyjejś obsesji. No dobrze, jesteśmy na prowincji, na polskiej prowincji, w małej wsi Hektary w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej. W takim małym rezerwacie PRL-u, w skansenie, muzeum na świeżym powietrzu, gdzie widzimy, słyszymy, możemy posmakować, a nawet dotknąć tego, co pamiętamy z własnego dzieciństwa, z własnej przeszłości, albo o czym tylko słyszeliśmy (ktoś kiedyś opowiadał, że był jakiś PRL i sklepy były puste, wszystko było na kartki, nie było Internetu)…

Głównej bohaterce i narratorce podoba się jednak w tym ograniczonym pustymi polami świecie, gdzie latają muchy, można robić, co się chce, na przykład biegać boso, jeździć rowerem po polnych drogach, wąchać klej… Wioletta Grzegorzewska dokonuje w miejscu, do którego nas zaprosiła również pewnych zabiegów magicznych – odkrywając przed nami obrzędy małej społeczności (takie jak: skubanie kur z pierza albo wspólne szycie proporczyków na przyjazd Jana Pawła II), przypominając o obecności sacrum – co kilka kartek biją dzwony w bazylice świętego Antoniego, słychać szepczących litanię, widać figurki świętych i wędrujące po wsiach święte obrazy, no i papieża nie widać, choć każdy wie, że istnieje. Obok jest profanum zabłoconej wsi, peerelowskiej rzeczywistości, alkoholowych spotkań. Jesteśmy na pewno głęboko zanurzeni w prowincjonalnym świecie rzeczywistości, z wszystkimi jego zapachami, w świecie, którego już nie ma.

Towarzyszy nam Wioletta, a raczej my towarzyszymy Loletce w największej przygodzie jej życia – w dzieciństwie i dojrzewaniu, w odkrywaniu świata i doświadczaniu.

Kiedy jesteśmy?

W ostatnim momencie, by uchwycić pamięć i mowę odchodzącego świata – w momencie dojrzewania bohaterki. Kiedy wszystko, co dostrzeżone musi być opowiedziane. Jesteśmy na przełomie lat 70. i 80., potem jesteśmy też w latach 80., niemalże do samego ich końca. Jesteśmy w dwu ważnych momentach. Pierwszy jest historyczny, drugi – osobisty. To moment tuż-przed-transformacją, gdzie sny, znaki na niebie i ziemi mówią, że coś się kończy, a zacznie się coś nowego. Grzegorzewska świetnie oddaje klimat lat 80. - słyszymy ostatnie oddechy PRL-u, na naszych oczach zmienia się rzeczywistość, wiemy, co będzie później. Transformacja dokonuje się także na gruncie indywidualnym – główna bohaterka wkracza w etap dojrzewania, przestaje być dzieckiem i poznaje zagrożenia związane z dorosłością.



Z kim jesteśmy?

Na pewno z Andrzejem Stasiukiem, ze Stasiukiem Opowieści galicyjskich. Widać jego obecność w Hektarach w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej i widać, że jest mu tam dość komfortowo.  Jesteśmy w pejzażu odchodzącego świata, wśród szczątków, błota, preparowanych martwych zwierząt ze szklanymi oczami, wśród natury martwej i żywej. W miejscu, do którego chaos wczesnego kapitalizmu ledwie, ledwie dociera. Na wsi jesteśmy, ale nie na byle jakiej wsi – na wsi wyjątkowej przez swoją zwykłość, na nowej starej prowincji, gdzie zamiast schulzowskiego słodkiego do omdlenia zapachu złotych gruszek mamy guguły (a po hniłkach Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego guguły smakowują już jakoś inaczej… ).


Z kim jeszcze jesteśmy?

Mam wrażenie, że z Brunonem Schulzem. Czy ojciec preparujący ptaki czy kolekcjonerskie zapędy głównej bohaterki albo odkrywanie tajemnic krawcowej wypełnione cukrową watą snów i zapachem kardamonu nie brzmią jak echa Sklepów cynamonowych? A może to uniwersalizm elementów składających się na obraz prowincji i podobieństwo jest przypadkowe albo niezamierzone?


Jacy przy lub po lekturze jesteśmy?


Niedojrzali – jak te guguły i wszyscy bohaterowie opowiadań. Najedzeni, nie tyle gugułami, co antropologiczną pustką i literacką nudą pozorną, wpatrzeni w mgliste widnokręgi wczoraj. Obdarowani literacką sugestywnością i pozorną lekkością. Zaskoczeni? Niejeden trzydziestoparolatek odnajdzie w Gugułach Grzegorzewskiej swoje dzieciństwo, nawet jeżeli w jego rodzinnych stronach rzeczy nazywano innymi słowami niedojrzałych owoców nie nazywano gugułami, ale na jeżyny mówiono „drapaki” zamiast  „dziady”. Wspomnieniami swojego dzieciństwa pozostajemy dzieckiem podszyci.

 
Wioletta Grzegorzewska, Guguły, Wydawnictwo Czarne 2014.  

Do góry
Drukuj
Mail

Boruszkowska Iwona [autor]

Iwona Boruszkowska (ur. 1982) – filolożka, kulturoznawczyni, krytyczka literacka. Doktorantka na Wydziale Polonistyki UJ, gdzie zajmuje się badaniem literackich reprezentacji szaleństwa i geopoetyką. Tłumaczka współczesnej literatury ukraińskiej. Redaktor naczelna portalu Panorama Kultur (www.pk.org.pl). Współpracuje m.in. z magazynem literackim „Radar”. Współtworzy Pracownię Pytań Krytycznych UJ.