WYDAWCA: STOWARZYSZENIE WILLA DECJUSZA & INSTYTUT KULTURY WILLA DECJUSZA
AAA
PL DE UA
Cieszyć się życiem
Gdy jesteś jeszcze młody i - jeśli wierzyć klasykom - pełny siły i odwagi, a przy tym poszczęściło ci się i masz stałą pensję, będzie cię kusić marzenie o posłaniu w diabły biurowy styl życia – właśnie, nie tylko garsonki czy pracę, ale przede wszystkim życie– kijowskie metro – szybki i wygodny sposob transportu – wszystkie zegarki tego świata, pomyślisz – pieprzyć grafik pracy od 9 do 16 od poniedziałku do piątku ze świadczeniami zdrowotnymi i gwarantowanym wolnym 24 dni w roku. Przecież jak cię nie będzie na stacji metra Lewobrzeżna równo o 18.36 (można oczywiście być wcześniej, ale kto „z góry” ci pozwoli), to przygotuj się na olbrzymią porcję poczucia winy w swoich oczach, którymi patrzysz na przedszkolankę. Będzie cię roznosić chęć patrzenia w oczy swojemu synowi nie tylko wtedy, gdy trzeba zmusić go do pójścia do przedszkola, bo i tak zaspałaś, a teraz jeszcze miałabyś go nieść na rękach do przedszkola, a on opiera się, nie chce, coś mu nie odpowiada w tym niezależnie-postkumunistycznym systemie wychowania przedszkolnego, „Chodź pójdziemy po prostu na spacer!” – mówi tak do mnie przez łzy, trzyma się mnie kurczowo, obejmuje moje uda, te poranne napady miłości syna wydają się nadzwyczaj poniewczasie, bo do punktowo-niebieskich potoków kijowskiego metra jeszcze daleko, korzystając z  dyskretnych usług Kijowskiego Przedsiębiorstwa Robót Drogowych , do przedszkola trzeba będzie zanieść go na rękach, cholera, do torebki włożyłam mnóstwo szpargałów, gdzie mój portfel, przecież wczoraj miałam czerwoną torebkę, ona chyba wisi za drzwiami, tu jest, o tu okazuje się, że jest mój bilet miesięczny, jak on się tu znalazł – a, już wiem, wczoraj wzięłam tę torebkę, dobrze, że tu jest, zaoszczędzę pięć minut stania w kolejce po żetony i terminal w pracy zaznaczy mi o pięć minut mniejsze spóźnienie w biurze, można będzie z czystym sumieniem wyjść pięć minut wcześniej, żeby zdążyć do przedszkola, jeśli wieczorem trzeba będzie biec po syna, to czy dobrze zrobiłam, wkładając dziś szpilki, lepiej włożę trzewiki, czerwone, bez obcasów, cholera, zielona torebka do czerwonych trzewików jakoś nie pasuje, wygląda na to, że trzeba będzie przełożyć wszystko z zielonej torebki do czerwonej, i tak codziennie. 
 
Lepiej byłoby, gdybym poszła z synem na spacer, maszerowała przez mitycznie zielone parki, gdzie nocne małolaty nie powyrzucały jeszcze wykorzystanych prezerwatyw, a poranni alkoholicy – pustych butelek. Tam, za alkoholikami, jeśli oni sami nie zbierają butelek, idą bezdomni, którzy niosą je do skupu, więc butelki – to nie problem, to źródło dochodu dla najbiedniejszych warstw społecznych, o których dziś trzeba będzie znów napisać coś w pracy, o tym, że ktoś znów wniesie lub uchwali jakiś rządowy projekt, który diametralnie polepszy ich życie o całe 25 kopiejek. Przecież już wkrótce wybory. Synu, idziemy do przedszkola. 

Lepiej byłoby, gdybym siedziała z synem na brzegach niewzruszonych jezior i patrzyła głęboko w oczy bajkowych żyraf – pamiętam ten wiersz z czasów młodości, z lekcji literatury rosyjskiej, z grubego zielonego tomiku Gumilowa, w zasadzie pamiętam z niego wiele wierszy, miałam chłopaka, który starał się zapoznać mnie z lepszymi zdobyczami rosyjskiej kultury rock, dawał mi do posłuchania Coja i Grebenszczykowa, a ja mu w zamian „przy blasku księżyca” czytałam Gumilowa. Taka wymiana kulturalna. W zasadzie, niczego sobie. 

Później, wyhulawszy się ze mną, mój syn spacerowałby kilka godzin samotnie przez jakiś magiczny park, gdzie dzieci mogłyby przebywać wyłącznie bez rodziców. Tam rosłyby wielkie bajeczne kwiaty, podobne do tych malowanych w Petrykiwce i latałby nad nimi ptaki ogniste. Może to banalne, ale uważam, że w każdym normalnym, prawdziwie dziecięcym dzieciństwie tak właśnie powinno być. 

W tym czasie mogłabym siedzieć, powiedzmy, we Wiedeńskich Bułeczkach, pić kawę i pisać. Zawsze chcę tam coś napisać, zwłaszcza w tym dalekim kącie przy oknie, siedząc twarzą do wejścia, a wychodząc, myśleć tylko o tym, dopić kawę i biec dalej utartymi ścieżkami, schodząc w chłodne wnętrze metra. Albo wchodząc w gorący krater Kijowskiego Przedsiębiorstwa Robót Drogowych – o ile od razu przyjedzie mój bus. 

PS. Wiecie, czym jest dla mnie radość życia? Budzić się z miłości, mieć dookoła dużo światła i filiżankę kawy w rękach, smakować piankę, patrzeć w jego oczy (no, przecież musi być KTOŚ, kto przyniesie tę kawę!), wstawać i otaczać się światłem. Otaczać się tym, czym chcesz – dziećmi, przyjaciółmi, kinem, podróżami, wspólnym ciepłem na białym dywanie, niebieskim spojrzenie Adriatyku na białym kamieniu. By ukochany (tak, tak, panowie, sorki za taki banał, ale ukochany!) przynosił to, o czym nie myślałaś, a okazało się, że to – najpotrzebniejsza rzecz na świecie, a ty nie mogłabyś zrozumieć, jak mogłaś do tej pory żyć bez tego. Czytać wspólnie dobre książki, oglądać wspólnie dobre filmy, a wtedy nie potrzebne są ci żadne biura i żadne, podkreślam, żadne busy. 

[tłumaczenie: Urszula Pieczek]
Do góry
Drukuj
Mail

Kuriata Nina [autor]

NINA KURIATA (1978) – poetka, dziennikarka, z wykształcenia – biolog. Ukończyła Szkołę Dziennikarstwa przy Akademii Kijowsko-Mohylańskiej. Prowadziła kurs dziennikarstwa naukowego, obecnie – redaktor naczelna  BBC Ukraina. Członkini jury Nagrody Literackiej „Książka Roku BBC”. Autorka tomów poetyckich Żwirowa uliczka (2003) oraz Sól i światło (2004). Mieszka w Kijowie.