cinema
pod koniec ona płakała...
na ekranie leżał żółtawy śnieg,
bardzo podobny do chloru
i było takie wrażenie, jakby bóg dezynfekował ziemię,
jak sprzątaczka publiczny szalet.
powiedziałem jej: maleńka, nie płacz, to przecież kino...
rozumiesz, rosyjskie kino jest jak stary bokser...
kiedy widzi, że walka przegrana, to bije po jajach
tak i tu, kiedy widzą, że wziąć nie ma czym,
naciskają na żal i biją po mózgach kostuchą...
to kino, a życie jest mądre, ono nie cygani, maleńka...
po drodze do domu dogonił nas deszcz,
a potem jakaś blondyna,
która nie mogła mówić, tylko pokazywała czarnego dżipa,
zbliżającego się do niej.
złapaliśmy blondynę i pociągnęliśmy ją na górę po schodach
do jednego z centralnych parków miasta.
dżip trochę postał, a potem gwałtownie przeciął nam drogę,
bo park ten ma tylko jedno wyjście,
a i to przez wieczny ogień.
zgodnie z fabułą rosyjskiego filmu powinniśmy pobiec akurat tam,
a smutny męski głos zza kadru powiedziałby:
ani palietieli na etat agoń kak matylki...
i jeszcze z kilka banalnych metafor.
tam by nas właśnie nakryły te typki w dżipie.
wtedy więc zdecydowałem: kij wam w oko... to jest życie...
a wasze kino jest gówniane...
błyskawicznie zeszliśmy z powrotem po schodach
i złapaliśmy pierwszą taksówkę...
ganc egal, gdzie – powiedziałem – najważniejsze, żeby jak najdalej stąd...
kierowca zaczął pytać, mów, co i jak?
i blondyna wszystko opowiedziała.
na świecie jest dużo chorych – powiedział wtedy kierowca –
a zwłaszcza teraz, w czasie wielkanocy... kiedy naród chleje...
ja tylko w myślach wyszeptałem:
boże, chociaż jesteś naprawdę stary,
przecież nie jesteś bokserem, nie bij poniżej pasa,
naświetl nam to jakoś inaczej, choćby śniegiem albo co...
okej?
przypuszczam, że oni wezmą ślub, no, ten taksówkarz z blondyną...
powiedziała ona później przy kawie.
i chociaż to było znów jak w kinie,
i chociaż mój śnieg jednak nie spadł,
uwierzyłem jej...
tłumaczenie: Aneta Kamińska