WYDAWCA: STOWARZYSZENIE WILLA DECJUSZA & INSTYTUT KULTURY WILLA DECJUSZA
AAA
PL DE UA
Ćwiczenia z konfabulacji
Czuję, że wszystko, co widzę, ledwo trzyma się swojej formy, trzeszczy u podstaw. Jakże niewiele trzeba, żeby świat pękł, odsłaniając swój inny, bogatszy kształt. Wystarczy czulej patrzeć. Wystarczy obudzić w sobie inną widzialność...
Mariusz Sieniewicz

1.
Miasto Szklanych Słoni” zabiera nas w opętańczą podróż do kresu przedstawienia – spektaklu widzialnego świata, a zarazem możliwości jego reprezentacji w języku, literaturze, w narracjach jako zorganizowanych słownikach, których leksemy pozwalają nam analizować i oceniać nasze życia. Powieść Mariusza Sieniewicza jest „laboratorium społecznej wyobraźni” – jak o swoim teatrze miał w zwyczaju mówić Heiner Müller – miejscem, w którym pisarska fantazja autora staje się przedmiotem eksperymentu poprzez zderzenie jej wolnych atomów z opornikami w postaci dostępnych nam słów, wiązek zdań, obrazów, dźwięków, udostępnionych przez łaskawą kulturę, zazdrośnie strzegącą własnych granic. Stawka owego eksperymentu jest niemała. Pisarz bada bowiem granice wolności. A wynik? Nieprzesądzony... Ale nawet jeśli Sieniewicz zawiesza  odpowiedź na pytanie: w jaki sposób uwolnić się od granic opresji zachowawczej kultury, dane które dostarcza, przeprowadzając to znakomite pisarskie doświadczenie mogą z powodzeniem służyć nam za drogowskazy na ścieżce wiodącej ku (choć odrobinę) lepszemu światu.

2.
Na fabułę „Miasta Szklanych Słoni” składają się dwie narracje. Pierwsza to dziennikowy zapis pięciu tygodni z życia Jana Kwiecistego – nietuzinkowego okulisty w szpitalu jednej z prowincjonalnych mieścin – tytułowego Miasta Szklanych Słoni – który w ramach ruchu oporu przeciw „ordynarnieniu świata” przeprowadza operacje, umożliwiające pacjentom dostrzeganie innych wymiarów życia, odmiennych obrazów rzeczy. „Świat potrzebuje nowej widzialności”! - brzmi hasło wzrokowego wywrotowca. „Domagam się tęczy!” - oto polityczne żądanie godne wojownika o wolność widzenia. Druga to równolegle biegnąca narracja o szpitalu/więzieniu, wzorowanym na noclegowniach dla bezdomnych, gdzie nietuzinkowy okulista odbywa rekonwalescencję/resocjalizację, efektem której ma być porzucenie przez niego ambicji wpływania na kształty rzeczy. Bieg tej opowieści poznajemy również za sprawą dziennika pisanego przez... no właśnie... wszechwiedzącego narratora? Jednego ze współtowarzyszy niedoli Kwiecistego? Diabła? Boga? Autora powieści? Zaryzykowałbym tezę, że przez samo Miasto. Symbolizuje ono kulturę jako dostarczycielkę wyobrażeń na temat świata, a zarazem zbiór owych wyobrażeń, z którego czerpiemy możliwe scenariusze naszych żyć. Czy żyć? „Istnieje tylko jedna opowieść, jedna opowieść stworzona przez miasto, ona zapewnia szczęście i spokój, a każdy człowiek jest jej własnością” słyszy Kwiecisty z ust Miasta. No właśnie – powieściowe Miasto (a zatem kultura)  to instrument unifikowania pozornej wielości scenariuszy, kodeksów wartości podług których postępujemy, narracji między którymi ponoć możemy się swobodnie poruszać, wybierając spośród nich w miarę indywidualnych potrzeb i preferencji. Sieniewicz oskarża kulturę o to, że na naszych oczach, z otwartej przestrzeni postępu zmieniła się w instytucję strzegącą niezmienność świata. Szklane słonie natomiast – infantylne talizmany, od których nazwę wzięło Miasto – mają za zadanie dać mieszkańcom iluzję zmienności losu, sugerować, że wystarczy łut szczęścia, by odmienić życie i rzeczywistość. Huta, w której są wytwarzane utrzymuje Miasto. Przedstawienie gordyjskiego węzła łączącego opresyjną kulturę „jednej opowieści” ze współczesnym kapitalizmem jest dojmujące. 

3.
O jaką „jedną opowieść” idzie? W pewnym momencie fabuły rozpędzonej pisarską wyobraźnią Sieniewicza do granic percepcyjnej wytrzymałości, bohaterom objawia się „duch-narrator”, który poprzez ich usta „czka” swoją wielką improwizację, swój transcendentalny statement. „Jedna opowieść” okazuje się być  bulgoczącymi w kotle absurdu odłamkami narracji heroicznej historii narodu (w której zaprzeszłe zwycięstwa rycerskich szarż mieszają się z wojnami światowymi, walkami przeciw dyktaturom) wykrzykiwanej na poszarpaną melodię katolickiego gaworzenia, inkrustowanego wersetami wielkich wizjonerów romantycznej literatury, tych mesjaszy bez piątej klepki. Paradoks „jednej opowieści” polega na tym, że jakkolwiek zdaje się być spójna i kreować silną tożsamość rozsądnego konserwatywnego obywatela, w istocie jest postmodernistyczną mozaiką, w której wyłącznie cynik potrafi dopatrzyć się wspólnych mianowników, z których można by skomponować fundament pod racjonalną, wolną społeczność. Zarazem mozaika owa jest dziwnie monochromatyczna, a ktokolwiek zapragnie włączyć do niej choćby miłość starców, lesbijską fascynację albo rasową różnorodność, lub jakikolwiek inny układu niepasujących do niej współrzędnych, ten zostanie wepchnięty do czarnej furgonetki przez barczystych pielęgniarzy i odstawiony do odpowiedniego zakładu – tak jak przydarzyło się to Janowi Kwiecistemu – naiwniakowi, któremu przeszło przez myśl, że „mogłaby istnieć inna opowieść”.

4.
„Narracja”, „opowieść” - hasła, wokół których krąży „Miasto Szklanych Słoni” zdają się wskazywać na przekonanie Sieniewicza, jakoby granice wyobraźni wyznaczał język, a tym samym to on sytuował się w centrum rozważań o wolności w ramach opresyjnej kultury. To jedynie pozór. Zagadnieniem, jakie podejmuje pisarz jest pozycja zmysłowego odbierania rzeczywistości (głównie wzrokowego) wobec jej językowego ujęcia, a przede wszystkim wobec siły, z jaką sensualna rzeczywistość stara się nam narzucić „jedną opowieść” za pomocą narzędzi wizualnych (architektury, mediów, komercji itd.). Nie chodzi o tematyzowanie postrzegania poprzez uczynienie bohaterem powieści nietuzinkowego okulisty, który walczy w imię „nowej widzialności”. Zróżnicowanie czcionek, służących snuciu dwóch odrębnych wątków, sygnalizuje, że Sieniewicz przenosi ciężar podejrzenia z języka na wzrok, na długo nim zorientujemy się w powieściowym temacie. Ten trop prowadzi pisarza z jednej strony do próby znalezienia literackiego języka, będącego odpowiednikiem dziedzin sztuki odwołujących się do zmysłowości: sztuk wizualnych (w powieści znajdziemy opis reprodukcji „Krzyku” Munka oraz wstrząsającej instalacji, złożonej z kobiecych ciał nadzianych na srebrne haki, która wprost odsyła do potencjału sztuki krytycznej) i teatru (gdy mowa jest o przedstawieniu z okazji Dnia Kobiet, w którym pod postaciami tychże pojawiają się mężczyźni narażeni na podszczypywania i seksistowskie uwagi); z drugiej zaś odsyła do szczególnego eksperymentu pisarskiego, polegającego na próbie oddania poprzez literaturę (z jej metaforycznością, technikami surrealistycznymi i lingwistyczną ekwilibrystyką) wrażenia, że rzeczywiście jesteśmy zdolni do widzenia w inny od spójnego i linearnego sposób. Jeśli nazywam „Miasto Szklanych Słoni” „laboratorium społecznej wyobraźni” to dlatego, że dostrzegam w tej powieści próbę rozpętania zmysłowej fantazji piszącego podmiotu i gwałtownego oddania jej wytworów za pomocą liter, słów, zdań, tak, by wyprzedzić opór kultury, jako kontrolera społecznych zachowań, umknąć karzącej pięści jej bodyguardów – strażników granic pomyślenia zupełnie innej wspólnoty, opartej na odmiennym od obowiązującego kodeksie wartości, innej ekonomii i estetyce. Opisy na poły sennych, na poły narkotycznych widzeń bohaterów, jakie odnajdziemy w „Mieście Szklanych Słoni” sprawiają wrażenie, jak gdyby Sieniewicz sam – w rzeczywistości i własnej wyobraźni – testował, czy możliwe są gwałtowne zmiany obrazów, wytwarzanie widzeń fragmentarycznych, przeskakiwanie pomiędzy wizerunkami rzeczywistości i łamanie ich na poszczególne, niepasujące do siebie sekwencje, by następnie  szybko znaleźć językowe ekwiwalenty dla swoich zmysłowych wrażeń. Tym samym powieść staje się również hymnem na cześć literatury. Wiara w jej moc objawia się, gdy spostrzegamy, że owszem – zmysłowość można nastroić do „nowej widzialności”, ale oddać „nową widzialność” da się wyłącznie poprzez język. Bezbronny wzrok, zdolny do rewolucji postrzegania, dzięki nadludzkiemu wysiłkowi podmiotu opętanego pragnieniem zmiany parametrów rzeczywistości, potrzebuje cielesności języka pisanego, by usankcjonować swój fantastyczny potencjał.

5.
Dlaczego zatem twierdzę, że wynik eksperymentu Sieniewicza mimo wszystko jest nieprzesądzony? W finałowych zdaniach książki, bohaterowie pozbawieni szans na snucie własnych narracji, wyrzuceni na margines „jednej opowieści”, ze szczątków rzeczy i słów odnajdywanych po kataklizmie ich świata starają się zrekonstruować rzeczywistość. Kwiecisty wyznaje: „Jeszcze nic straconego. Jeszcze uda się zaprowadzić nową widzialność w naszym równoległym świecie. Powołujemy go poza miastem”. W tym fragmencie wyraźnie widać opór, jaki pisarzowi finalnie postawiła „jedna opowieść”, widać barykadę na drodze jego wyzwolonej wyobraźni, jak gdyby siła opresyjnej kultury odzyskała władzę nad narratorem nieludzkim wysiłkiem językowego tworu, na chwilę nim poniosłaby klęskę – na krótko przed końcem powieści, będącej rękawicą rzuconą wprost w jej monstrualną facecję. Bo – jak powiada sam narrator na poprzednich stronach książki - „miasta nie można opuścić”. Nie da się powołać czegokolwiek „poza miastem”, tak jak nie można wydobyć się poza kulturę czy kapitalizm. „Poza miastem” to wyłącznie językowy ekwiwalent szklanego słonia, iluzja alternatywy, którą można by wykreować, pod warunkiem, że opuści się widzialny świat, że skapituluje się na jego bezwzględnych warunkach. Zarazem w deklaracji Kwiecistego dostrzegam paradoksalną nadzieję. Zawiera się ona w określeniu „świat równoległy”. Jeśli bowiem nie da się wyjść poza miasto, być może da się w jego wnętrzu powołać inną przestrzeń i czas, równolegle biegnącą narrację języka i zmysłów, która za pomocą niepodważalnej wiary w „nową widzialność” ujawni się jako prawda, skazując „jedną opowieść” na wegetację w suchej krainie zaprzeszłych fantazmatów. Jeśli na stronach powieści udało się Sieniewiczowi zmieścić dwie narracje – być może jest to wykonalne również w świecie rzeczywistym. Kto wie, czy nie należy stwierdzić wespół i stanowczo, że „nowa widzialność” istnieje, jej wizerunki zaś objawiają niezbywalną prawdę o rzeczywistości, której nie da się podważyć za pomocą szemranego lęku, jaki co rusz wywołuje w nas „duch-narrator” „jednej opowieści”; której nie da się zaprzeczyć wyzywając ją od zwykłej konfabulacji. A kysz!


Mariusz Sieniewicz, Miasto Szklanych Słoni, Wydawnictwo Znak, Kraków 2010. 
Do góry
Drukuj
Mail

Stokfiszewski Igor [autor]

Igor Stokfiszewski (1978, Polska) – krytyk, eseista, dramaturg. Studiował filologię polską na Uniwersytecie Łódzkim i Jagiellońskim. W przeszłości redaktor magazynu Ha!art", od 2006 roku członek zespołu "Krytyki Politycznej". Współredaktor książki Tekstylia. O rocznikach siedemdziesiątych (2002) oraz antologii Ludzie, miasta. Literatura Białorusi, Niemiec, Polski i Ukrainy (2008), autor książki Zwrot polityczny (2009). Jako dramaturg współpracował m.in. z Teatrem Starym w Krakowie i Teatrem Współczesnym we Wrocławiu. Publikował m.in. w "Gazecie Wyborczej", "Tygodniku Powszechnym", "Notatniku Teatralnym".