American dream. Niedopowieść to ciekawy debiut powieściowy. Dzięki autorskiej koncepcji Natalii Bielawskiej – teorii niedopowieści, książka zdaje się kusić czytelnika możliwością współtworzenia. Warto się skusić, by odbyć fascynującą podróż razem z bohaterką, a nie będą to wczasy w kilkugwiazdkowy hotelu ani oferta last minute – na szczęście. Będzie to podróż do Nowego Jorku, nowego świata, nowej wyobraźni razem z dziewczyną, która jako przewodnik wrzuciła do plecaka Amerykę Kafki.
Sam bagaż też nie jest, wbrew pozorom, lekki, więcej nawet – zdaje się być przepastnym jak Wielki Kanion i mieści wiele. Czego tam nie ma… Jest i Kana Galilejska i coca-cola, jest Opatrzność w amerykańskim (jedynym słusznym) wydaniu, są „pierdolce”, czyli PIERwsze zarobione DOLCE, jest Mae West i Salvadore Dali, freski Kaplicy Sykstyńskiej i makieta Disneylandu, Kubuś Puchatek i Kubuś Fatalista, jest Nowy Jork, jest Polka w Nowym Jorku, są rozwydrzone amerykańskie urwisy i społeczność żydowskich emigrantów z Europy Środkowej.
A Ameryka? (…) trąci nudą, wszystko tutaj takie, jak na makiecie z klocków Lego. Przystrzyżone trawniki, wszystkie domki takie same, koło domku basenik, śliczne samochodziki na równiutkiej ulicy, uśmiechnięci policjanci z kubkami kawy na wynos, którzy udzielają informacji zagubionym turystom albo przeprowadzają staruszki na drugą stronę jezdni. Wrażenie, jakbym była w gabinecie luster: ludzie monstrualnie grubi albo anorektyczni. (…) Na ulicy słychać odgłosy cichutko pracującej klimatyzacji zamontowanej w każdym domku i śpiewne „hał ar ju ajm okej tej ker maj frent”. W żyłach tubylców płynie coca-cola i cholesterol made in McDonald. I choć niektórzy przyjmą opis powyższy za stereotypowy, tak właśnie wygląda Ameryka, a obrazu naszkicowanego przez autorkę nie powstydziłby się nawet Horace Miner, którego szkic Rytuały cielesne wśród Nacirema jest świetną satyrą na amerykańską kulturę pisaną z perspektywy antropologicznej.
Wśród bohaterów też jest w czym przebierać. Od pierwszych stron poznajemy różne dziwne persony – Jana - erotomana gawędziarza, profesora literatury, który twierdzi, że literatura zniekształca życie, jest wymysłem szatana; Bobby’ego – nowojorskiego sąsiada głównej bohaterki, początkującego pisarza, geja; Filipa – rzeźbiarza, Polaka od 20 lat mieszkającego w Stanach, który pokazuje Natce NYC; Sandrę Dint – około czterdziestoletnią blondynkę, matkę sześcioletnich bliźniaczek – Brittany i Taylor (dzieci z probówki, które Sandra dostała od rodziców na trzydzieste urodziny), robiącą karierę na Manhattanie, u której Natka zostaje trzynastą nianią rozpieszczonych dzieci; Delaware – osiemdziesięcioletniego staruszeka, którym bohaterka się opiekuje; Filipa bogacza, u którego Natka sprząta i w nagrodę może sobie wybrać jedną rzecz z domu i oczywiście wyjątkowego dla Natanii ortodoksyjnego Żyda, 93letniego Leo Wartelskiego.
Natka – główna bohaterka i narratorka powieści to młoda, nieco wrażliwa, nieco pragmatyczna dziewczyna, marzycielka i realistka w jednej osobie. Głowę ma nabitą literaturą (trochę Ortegi y Gasseta do obrony, Langstone’a Hughese’a do ozdoby, Kafka dla równowagi) – i bardzo dobrze, bo między innymi dzięki temu potrafi oddać obraz Ameryki, która jest (widziany co prawda oczyma Polki, ale pozbawiony mitologizacji, demonizacji i wszystkich innych – acji). Natka wyrusza za ocean „za chlebem” i jak się można było spodziewać przywozi z powrotem nie dolary, a nowe, ciekawe doświadczenia. Inteligentna, przebojowa, pełna energii, dla której pieniądze nie są najważniejsze (i przez to trochę w Stanach nie będą jej rozumieć), która wybiera dokończenie polonistycznych studiów w Krakowie zamiast czerwonego porsche. Zdobywa „New York Experience”, spaceruje ulicami NYC, ogląda i opisuje NY Andy’ego Warhola. Autorka w dowcipny i pełen autoironii sposób pokazuje nam, że Ameryka nie musi być spełnieniem marzeń, a „amerykański sen” - koszmarem. Wizja Ameryki Natalii Bielawskiej utrzymana jest w lekkim tonie, nie ma tu przesadnego zachwytu, nie ma też demonizacji, dzięki czemu american dream może zostać odczarowany. Wsiądźmy do tego samego samolotu, do tego samego autobusu, do tego samego cadillaca, a przywieziemy z podróży wiele ciekawych zdjęć i wspomnień. I nie dajmy się zwieść pozornej prostocie fabuły – autorka proponuje czytelnikowi coś więcej niż tylko zabawne perypetie Natki w kraju, który można jednocześnie kochać i nienawidzić.