Artur Zaborski w rozmowie z Błażejem Hrapkowiczem.
Artur Zaborski: Nie powinienem chyba zaczynać od „dzień dobry”, tylko od pytania, gdzie jest reSTART.
Błażej Hrapkowicz: Jak powiedział Kuba Mikurda, czyli jeden z naszych członków i współzałożycieli, reSTART zszedł trochę do podziemia. Jakiś czas temu ogłosiliśmy swój manifest, który po pierwsze był diagnozą tego, co w polskim filmie jest nie tak, czego w nim brakuje od strony tematycznej i estetycznej, a po drugie był zbiorem pewnych propozycji, postulatów, zachętą do bliższego przyjrzenia się współczesnej literaturze polskiej i innym sztukom – szczególnie wizualnym. To, że na początku było o nas głośno, a potem przycichło, jest wynikiem naturalnego procesu. Ogłosiliśmy manifest, na który parę osób się obraziło, parę oburzyło, parę powiedziało, że się zgadza, a niektórzy filmowcy kompletnie odrzucili. Potem temat przycichł, bo przestał być newsem, ale należy pamiętać, że my od początku byliśmy pomyślani jako – po pierwsze – pewna propozycja skierowana do filmowców, skierowana przez teoretyków, którzy zajmują się również innymi dziedzinami – literaturą, sztukami wizualnymi, polityką. Taka interdyscyplinarność może pomóc w rozwijaniu konkretnych filmowych projektów. Mieliśmy działać na takiej zasadzie, na jakiej działa dramaturg w niemieckim modelu teatralnym, który współpracuje z reżyserem, rozwija projekt, próbując wzbogacić go o idee i konteksty, podsunąć pewne pomysły.
Powinno być chyba na odwrót – najpierw podziemie, potem boom.
ReSTART nie był nagłym boomem. Do tego manifestu doprowadziło bardzo dużo tekstów i bardzo dużo myśli i idei, które kłębiły się w głowach wielu osób. Takie manifesty zawsze wynikają z pewnego fermentu, który rodzi się z rozczarowania zastaną rzeczywistością, przechodzi fazę kumulacji, aż osiąga masę krytyczną. Te idee krążyły w polskim dyskursie krytycznym. Skierowaliśmy naszą propozycję do filmowców. Działamy teraz w ten sposób: zgłaszają się do nas filmowcy z prośbą o rozwinięcie pewnego tematu. Ewentualnie to my się do nich zgłaszamy, słysząc, że powstaje film na jakiś temat.
Jak to wygląda?
Umawiamy się tak, jak filmowcowi pasuje, niczego nie narzucamy. Dostajemy scenariusz, czytamy go, umawiamy się na spotkanie i wymieniamy uwagi na temat projektu. W pewnym sensie recenzujemy ten scenariusz, ale w inny sposób niż w przypadku recenzji filmu, kiedy komunikacja krytyk-filmowiec przebiega bardzo pośrednio. A nam chodzi o taką recenzję w bezpośredniej interakcji, czyli od razu próbuje się formować pewne pozytywne propozycje, które mogą pomóc mu w realizacji artystycznych założeń.
Możemy oglądać już jakiś film, który powstał w ten sposób?
W tym momencie, o ile mi wiadomo, nie. Ale mogę się mylić. Jako grupa o charakterze nieinstytucjonalnym nie prowadzimy tego typu zestawień. Pod manifestem podpisało się sporo osób, nie jestem w stanie definitywnie powiedzieć, czy nie wszedł już do produkcji film, nad którym ktoś z nas pracował. Padały pomysły ze strony różnych członków, czy nie zinstytucjonalizować tej grupy i nie zrobić z niej takiej quasi-agencji produkcyjnej, to znaczy organizacji, która wychodziłaby z propozycjami i przyjmowałaby propozycje, starając się wspomagać produkcję filmów i promować pewne tematy.
Sam opowiadasz się po stronie instytucjonalizacji?
Miałoby to swoje dobre strony – pomogłoby zorganizować pracę wewnątrz reSTARTU. Z mojego punktu widzenia to, co nam się dotychczas nie udało, to właśnie organizacja wewnętrznej pracy. Organizowanie regularnych spotkań, oglądanie filmów, zwłaszcza zagranicznych, żeby mieć co pokazać naszym filmowcom, dyskusja o naszych projektach – tego nam się nie udało zrobić, ale może na to jeszcze przyjdzie czas.
To znaczy, że grupa nie pracuje wspólnie nad projektami?
Do każdego projektu, nad którym sam pracuję, staram się zawsze wciągać co najmniej dwie inne osoby, żeby filmowiec zyskiwał nie tylko moją optykę, nie tylko moją wiedzę, ale także spojrzenie kogoś, kto wychodzi z innych pozycji. Niedawno zgłosił się do mnie przez znajomego filmowiec – nazwisko pominę - który pracuje nad scenariuszem swojego filmu i poprosił o konsultacje. Od razu pomyślałem o dwóch innych członkach restartu, zapytałem, czy są zainteresowani pracą nad tym projektem – odpowiedzieli pozytywnie. I zaczęliśmy współpracę.
To w takim razie jakie są wasze wspólnie wypracowane owoce?
Jeśli mówiąc owoce, mamy na myśli konkret, to jeszcze takich owoców nie ma. Wydaje mi się, że na poziomie symbolicznym udało nam się wypromować pewne idee, które są nam bliskie. Uczestniczymy w wielu panelach, co można bardzo łatwo zlekceważyć, ale w ten sposób wygląda praca u podstaw w kulturze – najpierw trzeba coś głośno powiedzieć, a potem to wielokrotnie powtórzyć. Niestety, potrzebne są też kolejne etapy i tego zabrakło.
A co twoim zdaniem się nie udało?
Wydaje mi się, że za rzadko mówiliśmy wspólnym głosem. Nie chodzi o monolit, bo pod manifestem podpisały się bardzo różne osoby. Brakuje wspólnego głosu wykutego w toku wewnętrznej dyskusji. Ale w przestrzeni symbolicznej udało się zwrócić uwagę na kilka kwestii.
Jesteś zadowolony z takiej formy działalności?
Połowicznie. Cieszę się, że udało nam się wysłać pewien sygnał, który zyskał odzew filmowców.
Duży?
Trudno mi powiedzieć. Nie złożem jeszcze broni, będę pracował na rzecz tych idei, jeśli nie jako reSTART, to na poziomie indywidualnym. Mam jednak lekkie poczucie przegranej, nie będę tego ukrywał.
Ale dalej wierzysz.
Tak! Fiaskiem, jak to często bywa, okazała się realizacja idei, a nie same idee. Nie widziałem nigdy wielkich pragmatycznych przeciwwskazań dla zaistnienia tych idei, no, może poza oporem polskiego środowiska filmowego względem teorii, który ciągle wydaje się silny. Zapewne dlatego nam się nie udało – nie trafiliśmy do środowiska tak mocno, jak chcieliśmy, a później, przyznaję, niewiele zrobiliśmy, aby poprawić sytuację. Na szczęście istnieją w Polsce twórcy, którzy wpisują się w promowane przez nas idee sami z siebie, np. Wojciech Smarzowski, którego „Róża” jest absolutnie nową jakością, jeśli chodzi o kino historyczne – jest nowym kinem historycznym, posługującym się perspektywą mikro, biorącym na warsztat białe plamy polskiej historii. Podobnie jak „Daas”, w którym Adrian Panek opowiedział o ruchu Jakuba Franka i podjął próbę świeżego spojrzenia na polski romantyzm. Cieszę się, że te idee żyją.
A co z syntezą sztuk?
Tutaj należy wymienić „Z daleka widok jest piękny” Sasnali. To film, którego autor i autorka posługują się obrazem i kolorem w bardzo malarski sposób, ewidentnie wywiedziony z twórczości Wilhelma Sasnala.
A literatura? Adaptacja chyba najbardziej kuleje w Polsce.
Przychodzi mi do głowy tylko „Księstwo” na podstawie Masternaka. Paweł Sala chce zrobić „Heroinę” Piątka.
Jest w ogóle kogo adaptować?
Twórcy powinni adaptować taką literaturę, jaka ich fascynuje. W III RP literatura lepiej sobie radziła z nowymi formami, z odpowiadaniem na polską rzeczywistość. My sugerujemy nową literaturę polską. „Księstwo” jest świetnym przykładem, bardzo lubię ten film. Masternak powiedział o konstrukcie polskości i micie awansu społecznego więcej niż wiele polskich filmów, a Barańskiemu udało się przełożyć te myśli na język filmu. Ale my chcemy tylko sugerować. Udało się powołać Okrągły Stół Literatów i Filmowców zorganizowany przez Polski Instytut Sztuki Filmowej, który był w dużej mierze efektem działań Piotra Mareckiego, a więc członka reSTARTu. Nie mamy innych strategii oprócz promowania słowem, zachęcania, wskazywania, po które książki warto sięgać.
Piotr, tak jak i ty, jest w reSTART-cie od początku. Co z innymi członkami?
Trudno powiedzieć. Nie prowadzimy żadnego rejestru – kto się zapisał, kto się wypisał. Niektórzy działają mniej prężnie niż na początku, co wynika zapewne albo z rozczarowania inicjatywą, albo z nadmiaru pracy. Rozumiem to doskonale, bo sam mam z tym problem.
Na koniec powiedz mi, jak można was znaleźć?
Trzeba nas szukać indywidualnie – najlepiej kontaktować z poszczególnymi członkami via e-mail.