WYDAWCA: STOWARZYSZENIE WILLA DECJUSZA & INSTYTUT KULTURY WILLA DECJUSZA
AAA
PL DE UA
Hałyna Pahutiak: Ludzie przychodzą i odchodzą, a czary pozostają





Gdzieś niedaleko podnóża góry Łaska, na prawym brzegu Bystrzycy Tyśmenickiej leży wieś Uriż. Pradawna, sięgająca historią przedchrześcijańskich czasów, tajemnicza i dziwna wieś. Posiada pozaziemską historię, oraz nie mniej zagadkowego tej historii kronikarza. Hałyna Pahutiak, pisarka z wieloletnim stażem w dziedzinie tworzenia mitów, widzi swoją wioskę inaczej niż inni, potrafi rozpoznać, cóż działo się tu przed nami. Przy czym nie prorokuje, nie poucza. Choć, jej powieści stały się już swego rodzaju księgami wróżb – czytelnicy wyszukują w nich podpowiedzi od losu, otwierając książki na oślep. Jedna za drugą są jej za nie wręczane nagrody państwowe (Ajstra w 2008 roku i ubiegłoroczna nagroda im. Szewczenki). Pośród jej fanów są wielbiciele kotów, pochmurni członkowie subkultury gotyckiej i ludzie odczuwający nieznośną lekkość bytu. Uriż już niedługo stanie się celem pielgrzymek fanów okropności i pisarce przyjdzie uciekać daleko w góry, nowe fabuły opracowując po drodze. Wydaje się, że w grze z czasem i przestrzenią, Hałynie Pahutiak udało się odnaleźć własną kombinację optymalnych stosunków ze światem.

Tytułowe tematy pani esejów, oraz najczęstsze tematy powieści to  bezbronność i okrucieństwo istnienia. Na ile to Pani widzenie ludzkiej wrażliwości jest obecne we współczesnej rzeczywistości?

Wie Pan, ten ludzki świat nie przestaje mnie zadziwiać swoją niedojrzałością i absurdalnością. W młodości zachwycałam się francuskimi egzystencjalistami, teraz ich miejsce zajął Kant. Wyrażenie „okrucieństwo istnienia” to zapożyczenie z Hesse’go. Ten człowiek przeżył dwie wojny światowe i nigdy nie przestał szukać harmonii. Kiedy postawisz naprzeciwko Hesse’go któregoś ze współczesnych postmodernistów, otrzeźwia to twoją świadomość. Od lat sześćdziesiątych świat bardzo się zmienił. Życie w społeczeństwie konsumpcyjnym jest jeszcze trudniejsze, niż w totalitarnym, bo niszczy ono kulturę i wyśmiewa jakikolwiek sprzeciw, spekuluje instynktami. Chodzę ulicami i patrzę na ludzi. Każdego dnia ogarnia mnie rozpacz bezsilności, jak to uczucie nazywał Kierkegaard, ale co ja mogę zrobić, czy wiele mogę pomóc wątpiącym, nieszczęśliwym, ogłupionym? To zresztą nie moja misja. Moją misją jest przywrócić komuś godność swoimi utworami. „Człowieku – miej odwagę myśleć samodzielnie” – wzywał Kant. Kto nie jest zdolny do myślenia, ten nie przeżyje i nigdy nie dojrzeje. To jedyne wyjście. Indywidualizm to zdolność do samodzielnego myślenia. Jeśli tego nie ma – jest tylko rozkochanie w sobie. Współczucie zaczyna się wtedy, gdy stawiasz siebie na miejscu innej istoty. Wszystko to można sformułować jako zasadę oświeconego serca. Idea Hryhorija Skoworody znalazła swoją kontynuację w twórczości Bruno Bettelheima, dawnego więźnia obozu koncentracyjnego. Widzi Pan, odpowiadając na pańskie pytanie, wymieniam nazwiska tych, którzy wspierają mnie duchowo i moralnie. Wiem, że to zawsze będzie boleć, ale nie wyprę się swojego głównego przekonania: „tak jest, ale tak być nie powinno”, choćby nie wiem jak mnie przekonywano, że jest inaczej.

Jaki jest Pani stosunek do rzeczywistości? Czy Pani zdaniem pisarz powinien przejmować się aktualnymi pytaniami swojej epoki, szukać/dawać na nie odpowiedzi?
 
Być pobłażliwym dla ludzi i wymagającym wobec siebie. Czas maksymalizmu minął, ale ja jestem z natury nonkonformistką. Nie odpowiada mi żadna władza, żaden ustrój, jednak chciałabym, żeby na tym świecie było trochę więcej sprawiedliwości, mniej cierpień.  Żeby szanowano każde istnienie nie z obłudy i nie ze strachu przed opinią społeczną, lecz dlatego, że inaczej być nie może. Prawo moralne, jak je określał Kant, leży u podstaw prawdziwego człowieczeństwa. Jeśli mowa o pisarzu, to ma on być tożsamy z tym, o czym pisze. Mówiąc inaczej, może być chuliganem, pijakiem, kimkolwiek, byle tylko nie grał pod publikę i nie próbował się przypodobać. To jego powinni słuchać, a nie on kogoś. Kultura masowa celowo „umniejsza” człowieka, mając go za debila czy głupka. Kiedy pisarz robi to samo, wystawia innych kolegów po fachu. Zaufanie do literatury bardzo spadło, odkąd zaczęła ona żyć według zasad show-biznesu, a pisarz stanął za sklepową ladą. Strasznie się śmiałam, gdy na dziecięcym forum wydawców we Lwowie nagrody czytelnikom wręczali Irena Karpa i Roman Wiktjuk, podczas gdy znani dziecięcy pisarze, siedzieli pośród stoisk, zarabiając pieniądze na rzecz wydawców. Nie byli godni by wręczyć nagrody swoim małym czytelnikom. Ot, takie perwersje. Albo na jesiennym forum obok schodów stały dwie reklamy: zielona i czerwona. Obok siebie. Jedna reklamowała powieść braci Kapranowów, inna- powieść Zabużko, która nawet jeszcze nie wyszła. Własnymi rękami udusiłabym wydawcę, który zrobiłby takie pośmiewisko z mojej książki. Kicham na światową praktykę i na to, ze wszyscy tak robią. Przy czym, rzetelne wydawnictwo nigdy nie ucieka się do tego typu PR-u. No a każdy pisze to, o czym chce napisać. Jeśli jego życie płynie wśród literackich plotek, lub na tym, że leje wodę, udając bożyszcze, to nic dobrego nie napisze, choćby nie wiem co. Czytelnika, jak wiadomo, można oszukać, raz lub dwa, ale nie więcej.

Jak bardzo Pani mistyczny Uriż różni się od realnego Uroża?

  
Prawdę mówiąc, nie różni się niczym. Te same szalone wiatry, które dmą spomiędzy dwóch gór, ciemność, pośród której nocami błąkają się elfy, jak je teraz nazywają. Upiory wykańczają tych, których nie szkoda. Kilka miesięcy temu nie zgodziłam się zaprosić upiora do domu, a bez zaproszenia nie wchodzą. I za nic nie wyszłabym nocą na łąki, choć nie należę do strachliwych. Ludzie przychodzą i odchodzą, a czary pozostają. Mimo woli stałam się strażniczką wiedzy o Urożu, tak mistycznej, jak i historycznej i staram się ją rozpowszechniać. Wiele się dowiedziałam, ale to jeszcze daleko nie wszystko. Uriż jest bardzo starą wsią. Dawniej biegł tędy Szlak solny i początkowo był to posterunek zbrojnych Celtów. Nazwa wsi, pochodzi być może od runy „uruz” oznaczającej bramę. Uriż znajdował się bowiem u podnóża dwóch gór, między którymi płynie rzeka. Informacje same mnie znajdują - to też uznaję za mistykę. Na pewno dlatego zostałam opowiadaczem, że zaczęłam powtarzać te różne straszne i zagadkowe historie. Dla siebie porównuję je i analizuje, czytając zagraniczne badania. Nasza etnologia pozostaje na poziomie marksizmu-leninizmu. A tymczasem demonologia jest źródłem historii tak samo jak toponimika czy onomastyka.

Czy mistyczne wypadki, bez których nie może się Pani obyć w swoim pisarstwie nie materializują się przypadkiem, nie stają proroczymi?

Nie raz mnie o to pytano... Trudno jest mi odróżnić mistyczne od realnego. To, co komuś wydaje się tajemnicze i nierealne, dla mnie jest całkiem wytłumaczalne. I nie jestem zabobonna. Jestem po prostu częścią tego świata. Moje fabuły przychodzą do mnie we śnie, bo kiedy świadomość jest aktywna, znajduje się pod wpływem innych świadomości i wyobrażeń. Nikt z nas nie jest wolny od pasożytów świadomości. Ale na poziomie podświadomości odbywają się procesy samoobrony i oczyszczenia. Właśnie to jest źródłem mojej twórczości.  Nie da się mi narzucić żadnego tematu. Ciekawe, że z czasem nauczyłam się prognozować sytuacje i mogę zgadywać myśli wielu ludzi, tak samo jak ich pragnienia. Dla mnie to naturalne, a reputacja zagadkowej osoby tylko mnie śmieszy. Każdy, kto umie obserwować i wyciągać wnioski ze swoich obserwacji potrafiłby to samo.

W Pani ostatnich książkach kobiety pojawiają się jedynie w epizodycznych rolach. Jakiego rodzaju wartości, wiedza wymagane są od  autora-kobiety, aby stworzyć tak wiele prawdopodobnych i głębokich męskich portretów?

   
Bardzo łatwo to wyjaśnić. Mdli mnie od kobiecej beletrystyki, której centrum są stosunki między mężczyzną i kobietą a osobiste szczęście lub nieszczęście stanowi finał. Ja nie muszę tego robić. Kobiecość, co jasne, przejawia się w sposobie myślenia, pisania, w sympatiach. A to, o kim piszę, nie ma znaczenia. Prawdę mówiąc, nie zawsze wiem, co odbywa się w duszy mężczyzny, ale próbuję sobie to wyobrazić. Podobają mi się delikatni i wrażliwi mężczyźni, a nie maczo. Dlatego też piszę o takich.

W jednym z wywiadów nazywa Pani Urożski gotyk swoja ulubioną powieścią. A czy może Pani wskazać bohatera, który Pani zdaniem najlepiej się Pani udał?
 
Być może to agent okrętowy Włodko ze swoim upartym pragnieniem wyjazdu do Ameryki. Albo kapłan Antoni, tak miły, niezdarny, ale równocześnie tak zasadniczy.

Pani Hałyno, jest Pani jedną z niewielu osób, które w swoich utworach odchodzą od otwartej autobiograficzności. Czy mimo to  podarowała Pani bohaterom książek jakieś swoje cechy lub osobiste życiowe doświadczenia, czy też są oni całkowitym wytworem Pani fantazji?
   
Nudzi mnie pisanie o sobie. Nie mając potrzebnego życiowego doświadczenia pisałam o sobie, rozgrywając jakieś sytuacje. Ale w końcu i to mi obrzydło. Teraz pozostały tylko wrażenia, które budzi we mnie świat i które ja próbuję przekazywać. Żadnych wydarzeń – tylko wrażenia. Świadomość rozszerza się, ja wędruję w czasie i przestrzeni – i to mnie ratuje nie tylko jako pisarza, ale też jako człowieka. Ale powracam do domu. Mój dom jest tam, gdzie moje serce.

Czy świadomie buduje Pani fabułę, czy to ona dostosowuje się do wybranej przez Panią koncepcji?

Ciekawe pytanie. Jest i koncepcja, jest i fabuła, a potem robi mi się nudno i zupełnie od nich odchodzę. Pisać według programu może nawet maszyna. A ja pozwalam postaciom żyć i walczyć tak, jak tego pragną. Wydaje mi się, że tak jest sprawiedliwiej. Jestem wolna i chcę by dokoła mnie wszyscy byli wolni.

I na koniec – jak lekko przychodzi pani pisanie? Jak często przychodzi Pani walczyć o slowo?

Proszę nie zapominać, że bardzo mi się poszczęściło. Przebywam we wspaniałym środowisku językowym: dorastałam na wsi i aktywnie posługuję się tym językiem, kiedy piszę. Kto włada językiem, może wszystko. Nawet, kiedy muszę coś napisać po rosyjsku, najpierw piszę po ukraińsku, a potem tłumaczę sama siebie. Obcego języka nie czuję tak, jak swój. Na poziomie molekularnym. Nie ganiam za językową egzotyką, mój język jest identyczny z tym, jakiego używam w mowie. I on mnie ratuje, gdy nagle dopadają mnie jakieś trudności w procesie pisania. Jest moim najlepszym przyjacielem. Patos czy wulgarność zawsze mnie odrzucały. Pierwszy oszukuje, a druga poniża.

tłumaczenie: Elżbieta Zielińska

Do góry
Drukuj
Mail