horoskop
nigdy nie byliśmy dobrymi przyjaciółmi, aż tu nagle zaczął do mnie pisać.
pewnie jest gejem – pomyślałem i wszystko się wyjaśniło: po prostu odjechał,
do tego w obydwu sensach... taki psychol-koczownik.
pamiętam dwa listy, jego ostatnie listy do mnie,
jeden o rybie, drugi – o aniele stróżu.
wczoraj – pisał w pierwszym – jechałem jakimś podejrzanym pociągiem,
nie pamiętam, co prawda, dokąd i skąd,
obok mnie siedział koleś, a obok niego zakonnica,
koleś pił piwo i opowiadał jej, jak na spowiedzi,
jak to w dzieciństwie łowił wielką rybę, a potem rzucał ją w mrowisko
i po kilku dniach zostawał z niej sam szkielet.
zakonnica w milczeniu robiła znak krzyża, koleś uśmiechał się, a ja nie wytrzymałem.
koleś – kiwnąłem na niego – chodźmy na korytarz,
mam z tobą do porozmawiania na światopoglądowy temat.
po pierwsze: jesteś zły – powiedziałem na korytarzu,
a po drugie: jestem rybą według horoskopu...
i przywaliłem mu w szczękę...
potem wysiadłem na pierwszej stacji,
znalazłem hotel i zacząłem chlać.
po kilku dniach dostałem od niego ostatni list.
dzień zaczyna się od bólu – pisał –
od którego w oczach jest tak jasno, jakbyś podleciał do samego słońca
i zdążył z pięć razy spalić się niczym ta ryba w mrowisku,
a jedyny dowód na to, że twój anioł jeszcze cię nie olał –
metalowy posmak, jaki czujesz co rano,
bo anioł ten przez całą noc trzymał w twoich ustach spluwę,
trzymał, choć dobrze wie, że ani nastraszyć cię nie da rady,
ani zastrzelić też nie, bo kula, jakby nie patrzeć – ostatnia,
a jej nawet aniołowie stróże strzegą dla siebie,
strzegą i mruczą sobie pod nosem, jak mantrę
swój anielski rap:
jo, alle hände in die luft...
niebiosa – obiecanka cacanka
uwierz, choć będzie to trudne
niebiosa – naprawdę ich nie ma
jest tylko olbrzymia prasa
która co chwilę ci wciska
do płuc po żółtej mrówce....
przekład: Aneta Kamińska