Ta oraz inne rozmowy Marlis Lami z tłumaczami i pisarzami zostaną opublikowane w 2011 nakładem Wydawnictwa Wieser Verlag, Klagenfurt.
M.L. Czy uważa się pani przede wszystkim za tłumaczkę?
Czy pani samoświadomość zmieniała się z biegiem czasu?
M.LH. Co to znaczy „przede wszystkim“?
M.L. Na przykład główne zajęcie.
M.LH. Sama o sobie mogę odpowiedzieć: nie. Jednak z czasem moje podejście rzeczywiście się zmieniało. (...) Zaistniałyśmy jako grupa robocza w 1993 roku. W tamtym okresie większość z nas studiowała slawistykę we Wiedniu, gdzie się poznałyśmy. Obecnie znowu jesteśmy w pięcioosobowym składzie, do pracy nad przekładem Badań terenowych dołączyła Larissa Zach . Byłyśmy ciekawe efektów pracy, gdy tłumacz nie zostaje sam na sam ze swoim zadaniem, może liczyć na pomoc, wymieniać się wrażeniami i problemami z kolegami . Nasze gusty literackie były podobne, a ponadto trzy z nas same próbowały pisać .
M.L. Jak powstał ten pomysł?
M.LH. Już tego dokładnie nie pamiętam . Po prostu uświadomiłyśmy sobie istnienie współczesnej literatury, zwłaszcza rosyjskich autorów, a dokładniej autorek, której nikt nie tłumaczy, która nie wzbudza niczyjego zainteresowania, jest po prostu nieznana. Uznałyśmy, że należałoby tę literaturę tłumaczyć.
M.L. Czy pierwsze teksty wyszukiwałyście same, czy też były one tłumaczone na konkretne zlecenie?
M.LH. Na początku tłumaczyłyśmy wyłącznie dla siebie, nie publikując niczego. Na przełomie 1992 i 93 roku rozważałyśmy wprawdzie pomysł, by przekład uczynić naszą profesją , szybko jednak uznałyśmy, że byłoby to szalenie trudne. Rozsyłałyśmy fragmenty tłumaczeń do wydawnictw i otrzymywałyśmy wiele odpowiedzi odmownych, z uzasadnieniem, że pomysł ten nie spotka się z zainteresowaniem na niemieckim rynku.
M.L. Jakich autorów to wówczas dotyczyło?
M.LH. Właściwie tych, którzy teraz są znani i aktualnie tłumaczeni: Jerofiejew, Mamlejew, Lipskierow, Palej, Toktaljewa, Jarkiewicz, Czernicki, Szabelnikow, Gorina, Kisina, Sadur…
M.L. Wówczas nie wzbudzili oni zainteresowania?
M.LH. Dokładnie tak. Również dlatego, że nasze nazwiska nie były wtedy znane. Sądzę, że powodem była nasza anonimowość. „Zespół tłumaczy“ brzmi już sam w sobie dość nietypowo i na początku pomysł nie był traktowany przychylnie.
M.L. Czy funkcjonowała już wtedy nazwa DAJA?
M.LH. Tak, jako przekład minimalny: rosyjskie „da“ oznacza w niemieckim „ja“. I jednocześnie jest to imię hinduskiej bogini. To była spontaniczna decyzja wzięta z powietrza.
M.L. Czy trzy z Was, tworzące wówczas literaturę, nadal zajmują się pisaniem? Czy wszystkie nazywacie siebie tłumaczkami?
M.LH. (…) Tak, ale wszystkie wykonujemy również inne zawody. Claudia Sykora-Bitter wydała trzy książki, Heidemarie Müller-Riedlhuber pracowała jako redaktorka w wydawnictwie, a obecnie jest kierownikiem projektów, a ja zajęłam się czymś zupełnie innym – pracą społeczną . Claudia Szankowsky kontynuowała studia po urlopie macierzyńskim i czasami pracuje nad tłumaczeniami zleconymi (…). Na początku pracowałyśmy nad przekładem bardzo intensywnie. W 1997 roku nakładem wydawnictwa Droschl Verlag ukazała się książka Słońce na wstecznym biegu Mariny Palej. Otrzymałyśmy za tłumaczenie Nagrodę Miasta Wiednia*, a później każda z nas zajęła się własnymi projektami.
M.L. Jak doszło do tłumaczenia "Badań terenowych"?
M.LH. To było bardzo ciekawe: Wydawnictwo Droschl Verlag zgłosiło się do nas z zapytaniem, czy zechciałybyśmy znowu podjąć się wspólnego tłumaczenia. Byli zainteresowani tą książką.
M.L. A więc, było to konsekwencją wcześniejszych tłumaczeń dla wydawnictwa Droschl?
M.LH. Tak, dokładnie. Ja czytam po ukraińsku, ale zupełnie nie potrafię mówić. A ponieważ w tej książce często pojawia się język potoczny, potrzebowałyśmy kogoś, kto zna ten język bardzo dobrze. Bez pomocy Larissy Zach nie zdołałybyśmy wychwycić niuansów, już choćby dla właściwego zrozumienia tekstu we własnym zakresie . Larissa okazała się tutaj niezbędna.
M.L. Jak przebiegały prace nad tłumaczeniem? Czy podzieliłyście tekst, czy każda z Was tłumaczyła całość?
M.LH. Zarówno jedno, jak i drugie. Podzieliłyśmy tekst, ponieważ było to konieczne ze względu na ograniczenie czasowe. Pierwszym krokiem było przetłumaczenie przez każdą z nas pierwszych 30 do 50 stron, w zależności od języka. Ubiegałyśmy się również o stypendia, między innymi o stypendium kancelarii prezydenta oraz stowarzyszenia tłumaczy, w tym celu wymagane były tłumaczenia próbne. Bez uzyskania tych środków nasze zarobki byłyby jeszcze niższe. Jedna z nas przejęła odpowiedzialność za ostateczną wersję dla ujednolicenia stylu. W drugiej fazie dzieliłyśmy tekst pomiędzy te trzy z nas, dla których niemiecki jest językiem ojczystym. Każda z nas pracowała nad „swoim“ tekstem przy współudziale rodowitej Ukrainki. Potem znowu jednoczyłyśmy siły i podczas licznych spotkań przeglądałyśmy wszystko ponownie.
M.L. Był to więc proces pochłaniający mnóstwo czasu?
M.LH. Tak, szalenie dużo czasu.
M.L. Czy podczas tych spotkań odbywały się też dyskusje dotyczące różnych płaszczyzn językowych lub zasad postępowania z występującymi w oryginale wyrażeniami po angielsku lub rosyjsku?
M.LH. Dokładnie tak. Wyrażenia w języku rosyjskim zachowywałyśmy w oryginalnej wersji językowej. A co do dyskusji, to były one rzeczywiście "burzliwe". Długo wahałyśmy się, jak postępować z językiem potocznym. Próbowałyśmy różnych wariantów.
M.L. Były to więc dyskusje na podstawie konkretnych przykładów z tekstu?
M.LH. Często świadomie decydowałyśmy się zrezygnować ze spójności tekstu, mimo że tak się jej broni, ponieważ w niemieckim nie zawsze pasowało dokładnie to samo. Nie w każdym kontekście można powiedzieć "frajer“. Wprowadzałyśmy urozmaicenia i dostosowywałyśmy się bardziej do niemieckiego stylu wypowiedzi.
M.L. Czy na koniec wszystkie zgadzałyście się co do ostatecznej wersji?
M.LH. Tak.
M.L. A więc osiąganie kompromisu drogą demokracji?
(obie śmieją się)
M.LH. Mam nadzieję, że moje koleżanki mają te same odczucia. Naturalnie w takich sytuacjach nie może obyć się bez różnicy zdań, które bywają meczące. Wymaga to bardzo dobrej argumentacji. Jest to bardzo interesujące, ponieważ można się dużo nauczyć o tym, jak różne bywają interpretacje każdego odbiorcy. Przy tej książce pracowałyśmy po raz pierwszy z pomocą osoby, dla której język oryginału jest językiem ojczystym. Wcześniej, podczas przekładu Palej, spotykałyśmy się z autorką. W przypadku Oksany nie było takiej możliwości, dopiero pod koniec Larissa telefonowała do niej, pytając, co sądzi o wariantach tłumaczenia w najbardziej spornych miejscach. Trudnością było dla nas, że Larissa obstawała przy tym, by tłumaczenie było jak najbardziej dosłowne. Na przykład, zwrot mniej więcej odpowiadający naszemu powiedzeniu: „Chłop nie zje, czego nie zna" brzmi po ukraińsku: „Nie wtykamy wszędzie swoich świńskich ryjków“, czy jakoś podobnie. W dosłownym tłumaczeniu brzmiałoby to dziwnie .
M.L. Czy zdecydowałybyście się powtórzyć to nowe doświadczenie?
M. LH. Nie, raczej nie. Chociaż jeszcze o tym nie rozmawiałyśmy. Po prostu potrzebowałyśmy teraz przerwy. Bardzo cenię sobie współpracę z native speakerem, ale nie robiłabym tego już metodą zespołową. Należałoby znaleźć inną formę. Lepiej pracować we dwóch z native speakerem.
M.L. Wróćmy jeszcze do początków: Czy odzew, na przykład w formie nagród, ale również wspomniane odpowiedzi odmowne, miały dla Pani znaczenie?
M.LH. Odpowiedzi odmowne ze strony wydawnictw miały duże znaczenie dla naszej samoświadomości. Podchodziłyśmy wtedy do tego dość naiwnie, z radością i entuzjazmem. Potem nastąpiło otrzeźwienie. Ach tak, a więc tak wygląda niemiecki rynek: „Nie ma na to miejsca“. Podziałało niczym tłumik. (śmieje się) Wprawdzie wiedziałyśmy, że na tłumaczeniach nie da się dobrze zarobić, jednak wierzyłyśmy, że tłumacząc dobrych autorów, zdołamy rozszerzyć naszą działalność. Nagrody natomiast znowu nas zmotywowały. Stowarzyszenie tłumaczy w Wiedniu pełni nadzwyczajną rolę. Udzieliło nam wówczas wielkiego wsparcia. Również na tłumaczenie Badań złożyłyśmy wniosek o stypendium, które otrzymałyśmy.
M.L. Jaki był odzew krytyków po publikacji gotowego przekładu?
M.LH. Niestety, przychodzą mi teraz na myśl tylko same negatywne wypowiedzi. O powieści Badania terenowe niemieckojęzyczne magazyny, czasopisma literackie, telewizja i radio pisały i mówiły bardzo dużo. Większość recenzji była pozytywna. Byłam zaskoczona, że często wymieniano przy tym również tłumaczenie. Tym, co nas ucieszyło w sposób szczególny, była pochwała autorki. Wyraziła opinię, że w stopniu, w jakim zna i rozumie język niemiecki, tłumaczenie bardzo jej się podoba. Wskazała tylko kilka drobnych usterek.
M.L. Czy mają panie dalsze plany?
M.LH. Niedawno zastanawiałyśmy się wspólnie, co w przypadku ewentualnego kolejnego zlecenia. Nasza decyzja brzmiała: w tym zespole już nie, ale każda z nas osobno jest gotowa przyjąć je indywidualnie.
M.L. W jakim stopniu czułyście się przygotowane do pracy nad przekładem: Czy w programie studiów istniały seminaria lub warsztaty, które pomogły Wam w tym zadaniu?
M.LH. (zastanawia się) Przekładu literackiego w ogóle nie było na studiach, (…) jednak omawialiśmy analizę i krytykę tekstu. Na kierunkach humanistycznych były przez jakiś czas dwie grupy kobiet, które próbowały pisać (…) To zawsze były kobiety (śmiech)… Claudia Sykora-Bitter, która również publikowała, Heidemarie Riedlhuber i ja, wszystkie (trzy) brałyśmy w tym udział. Grupa AG Autorinnen istnieje nadal i jeśli się nie mylę, nadal - jak w latach dziewięćdziesiątych - prowadzona je st przez Barbarę Neuwirth. Składałyśmy również wnioski o stypendia dla pisarzy, które były nam przyznawane. Z tego właśnie zrodziło się zainteresowanie przekładem.
M.L. Aktywność pisarska poprzedzała więc pracę nad przekładem?
M.LH. Dokładnie tak.
M.L. Czy dla pani ten temat został zakończony?
M.LH. Nie, wcale nie. Czas pisania znowu nadchodzi. Przymierzam się już do tego.
M.L. Nie ma więc u Pani miejsca na rywalizację pomiędzy pisaniem i tłumaczeniem?
M.LH. Jest raczej odwrotnie: tłumacząc nabieram ochoty do samodzielnego pisania (…). I odwrotnie: z pisania i zajmowania się językiem niemieckim wynika zainteresowanie innymi językami i chęć przekładania ich na język niemiecki. Wiele się można nauczyć: w obu przypadkach bardzo liczy się precyzja, zarówno w bardzo dokładnym rozumieniu jednego języka, jak i przekładaniu tego na inny język. (…)
M.L. Jaki rodzaj edukacji byłby pani przydatny w dalszej pracy pisarskiej i tłumaczeniowej?
M.LH. Przede wszystkim życzyłabym sobie, by praca częściej miała charakter zespołowy. (…) Istnieje zainteresowanie tą formą. Między innymi tłumaczka Zabużko na język czeski powiedziała nam (przy okazji naszego wykładu w Wiedniu), że zazdrości nam pracy zespołowej, ponieważ tłumacz w swej pracy pozostawiony jest sam sobie. Ona zamiast tego prowadzi intensywną konsultację z autorką.
M.L. Czy to również byłaby forma nauki?
M.LH. Tak, oczywiście, tak uważam. Wymiana jest bardzo ważna. Jedną z zalet jest dla mnie to, że po samodzielnym przetłumaczeniu tekstu nie zostaje się z nim sam na sam. Wtedy następuje faza wymiany, interpretacji i dyskusji. Można sprawdzić reakcje odbiorców. Gdy więc jedna z koleżanek powie mi: „Ja przetłumaczyłam to tak, ponieważ właśnie tak to rozumiem“, wtedy ja otrzymuję rodzaj odzewu. To bardzo rozwijające. Można nauczyć się wiele o możliwych sposobach odbioru tekstu i jego różnych interpretacjach. Tłumaczenie jest zawsze interpretacją .
M.L. Wspomniała Pani o tym, że trzeba również uczyć się argumentacji i przekonywania?
M.LH. Tak, zgadza się. To wymaga wielu refleksji nad własną interpretacją i własnym stylem.
M.L. Czy ewentualną wadą nie jest nadmierne odwracanie uwagi?
M.LH. (zastanawia się) Czasami nadmierne pogrążenie w dyskusji może wywołać wrażenie, że w ogóle już niczego nie rozumiemy (śmieje się), ale (przy pomocy własnego zapisu tłumaczenia udaje się wrócić do istoty rzeczy). Wadą jest na pewno duży nakład czasu i fakt, że często praca zespołowa przebiega z wielkim trudem. Naturalnie zdarzają się również konflikty.
M.L. Czy istnieje literatura fachowa na temat tłumaczenia zespołowego?
M.LH. Nie, nie znam żadnej publikacji na ten temat. Mimo że coraz częściej zdarzają się tłumaczenia w duecie oraz w grupach trzyosobowych.
M.L. Czy ma Pani inne życzenia dotyczące dalszej edukacji?
M.LH. Do pewnego stopnia usunęłam się ze sceny tłumaczeń, ale tym, co mi zawsze przeszkadzało, szczególnie w Austrii, była właśnie hermetyczność tej sceny: istnieje grupa uznanych tłumaczy i tłumaczek, która nie dopuszcza młodej konkurencji. Również w przypadku Badań terenowych byłyśmy piętnowane, ponieważ jako nikomu nieznane tłumaczki chciałyśmy tłumaczyć najbardziej popularną ukraińską autorkę. Na początku otrzymałyśmy negatywne opinie, bardzo złośliwe, nie mające nic wspólnego z samym tłumaczeniem.
M.L. Strona finansowa pracy tłumacza wspominana była wiele razy. Jaką rolę odegrała podczas podejmowania decyzji?
M.LH. Będąc zespołem, dzielimy również i honorarium, ponadto żadna z nas nie przetłumaczyłaby powieści kryminalnej, która nie wzbudziłaby jej zainteresowania. I żeby zachować tę swobodę, każda z nas musi w inny sposób zarabiać na życie. Badaniom przyjrzałyśmy się bardzo wnikliwie przed podjęciem decyzji. Wyraziłyśmy zgodę dopiero, gdy uznałyśmy ten tekst za wystarczająco ciekawy, nowatorski, eksperymentalny.
M.L. Na zakończenie jeszcze jedno podstawowe pytanie: Czy tłumacząc zakłada Pani przetłumaczalność czy raczej nieprzetłumaczalność tekstu?
M.LH. (śmieje się) To podstępne pytanie. W zasadzie zależy , co rozumie się przez „tłumaczenie“. W tym miejscu poleciłabym artykuł** Oksany Zabużko. To bardzo interesujący tekst, który wiele mówi o jej pisarstwie, ale również o przekładzie. Ten artykuł bardzo do mnie przemówił, ponieważ mam podobne odczucia. Dla mnie tłumaczenie jest pracą na granicy, w podwójnym znaczeniu: z jednej strony uważne śledzenie tego, co pisze autor lub autorka, co jest permanentnym balansowaniem na krawędzi. Oznacza to poruszanie się pomiędzy dwoma sposobami myślenia, a przynajmniej pozostawanie gdzieś na zewnątrz. A z drugiej strony poruszanie się na granicy dwóch języków. Zakładam nieprzetłumaczalność w tym sensie, że czysto dosłowne tłumaczenie tekstu literackiego, jak ma to miejsce w przypadku umowy biznesowej albo jadłospisu, nie jest możliwe. Przetłumaczalność natomiast zakładam, gdy podchodzę do tłumaczenia jak do konieczności przetrawienia tekstu, by potem oddać go w swoim własnym języku (śmieje się). Mam nadzieję, że moje koleżanki są podobnego zdania. Przed tą rozmową dyskutowałyśmy o tym.
M.L. Czy podczas tłumaczenia Badań miałyście wzorzec w niemieckojęzycznej literaturze, który pomagał porozumieć się co do wspólnej wersji przekładu?
M.LH. Nie, to nie byłoby fair w stosunku do autorki. Ale mnie osobiście - można z tym oczywiście dyskutować - ta proza przypomina Elfriede Jelinek. Moim zdaniem istnieją podobieństwa, na przykład w sposobie posługiwania się językiem ukraińskim. Niektóre zdania autorki to "katastrofa" (śmieje się). Lecz naturalnie nie przyszło nam do głowy, by upodabniać tłumaczenie do stylu Jelinek.
M.L. Powstaje pytanie, jak dalece tłumacz stara się wygładzić styl autora, a w jakim stopniu pozostawia ową „katastrofę“. Zdaje się, że często decydowałyście się, by zachować dosłowność?
M.LH. Naprawdę? Byłoby dobrze, gdyby taki był rezultat. Ponieważ właśnie to powracało ciągle jako temat dyskusji: wersja robocza brzmiała inaczej, była mniej wygładzona, na przykład w przypadku zwrotów zwyczajowych, przysłów czy przenośni. Często miałyśmy ochotę je zachować. Także długo zastanawiałyśmy się, czy powinnyśmy wprowadzić warianty dialektu - we wschodniej i zachodniej Ukrainie używa się często różnych wyrażeń. Po niemiecku brzmiałoby to jednak zbyt dziwnie. Poza tym książka była przeznaczona na rynek niemieckojęzyczny, więc który z wariantów austriackich należałoby przyjąć?
M.L. Dziękuję bardzo za rozmowę!
* Martina Lebbihiat-Müller za Czterdzieści lat Chanchzhoe Dmitrija Lipskierowa 1998; Claudia Szankowsky za Kuinbus Flestrin Haliny Toktalijewej 1995; Heidemarie Müller-Riedlhuber za Dziennik młodego mężczyzny Jurija Mamlejewa 1994.
** Oksana Zabużko, Dar marginalności, [w:] Poetyka pogranicza, Rozmowa o granicach – Mosty literackie dla Europy, wyd. Dzevad Karahasan, Markus Jaroschka, Wydawnictwo Steirische Verlagsgesellschaft 2003, s. 275 – 289.
tłumaczenie: Monika Gołaska