Rozmowa z Barbarą Pogačnik, słoweńską poetką, eseistką i tłumaczką Jacquesa Derridy, Lacana, Baudrillarda, Jean-Luca Mariona, redaktorką lublańskiego czasopismaLiteratura. Rozmowa miała miejsce podczas spotkania autorskiego Barbary Pogačnik w krakowskiej galerii „Delikatesy”, 27 marca 2010 roku. Autorka przebywała w tym czasie na stypendium sieci centrów literackich HALMA w Willi Decjusza.
Barbaro, dlaczego twój debiut nastąpił tak późno? O ile wiem, pisałaś wiersze od wczesnej młodości. Dlaczego dopiero po trzydziestce zdecydowałaś się na publikację?
Zaczęłam publikować w liceum, ale później przestałam. Słoweńskie środowisko literackie nie jest szczególnie przychylne dla kobiet, chociaż teraz i tak sytuacja wygląda już lepiej. Nie było łatwo zdecydować się na publikowanie, człowiek sobie powtarzał, że nie jest jeszcze wystarczająco dobry. Zaczęłam od pisania, a dopiero później zdecydowałam się zajmować tłumaczeniem i krytyką literacką. Drugim powodem, dla którego tak późno zdecydowałam się na wydanie wierszy, było to, że zawsze samo pisanie wydawało mi się przyjemniejsze niż ewentualne publikacje. Kiedy już zaczęłam wydawać, zrozumiałam, że to zupełnie inne doświadczenie, które jednak jest konieczne dla osiągnięcia pełni pisarstwa. Jest tak dlatego, że jeśli poeta nie dzieli się swoimi wierszami z ludźmi, pozostaje zamknięty w swoim własnym świecie, nie dochodzi do „przepływu”. Podkreślam słowo „przepływ”, pod którym rozumiem coś więcej niż tylko kontakt czy przekazywanie swoich idei. W końcu mój pierwszy tomik nazywa się Powodzie, żywioł wody cały czas jest dla mnie obecny i ważny. Pisząc wiersze, nie przywłaszczam ich sobie, chcę, żeby każdy odbierał je po swojemu. Ktoś mógłby powiedzieć, że moje wiersze są hermetyczne, ale jednocześnie każdy może w nich wyczytać swoją historię.
Czytając twoje wiersze, trudno nie zauważyć, że bardzo często pojawiają się w nich zwierzęta: w pierwszym tomie są to pies i kot, w drugim węże… Dlaczego tak często odwołujesz się do zwierząt, czyli przedstawicieli niższej formy egzystencji niż ludzie?
Chyba Freud kiedyś powiedział, że ponieważ zwierzęta nie znają języka, nie mają też snów. A jednak wszyscy moi znajomi, którzy mają psy, mówili mi, że widzą jak ich pies śni, zwłaszcza kiedy śnią mu się koszmary. Osobiście żywię przekonanie, że wszystkie istoty żywe są ze sobą powiązane. Zresztą nie tylko zwierzęta, ale nawet przedmioty nieożywione – wszystko jest częścią krążącego, przenikającego się nawzajem świata. Racjonalna cywilizacja zachodnia w moim przekonaniu tkwi w błędzie, wytyczając taką ostrą granicę, wręcz przepaść, pomiędzy ludźmi i innymi istotami żyjącymi. W ten sposób zatamowana została energia przepływu. Kiedy mieszkałam w Belgii, rozmawiałam z pewną Marokanką, która opowiedziała mi zdarzenie, jakie przytrafiło się jej siostrze: pewnego razu wsiadła do autobusu i nagle stwierdziła, że patrząc na innych pasażerów, widzi różne zdarzenia które miały miejsce w ich życiu, tak jakby zobaczyła towarzyszącą im życiową aurę. Ta Marokanka wytłumaczyła mi, że w świecie arabskim, który nie jest tak racjonalny jak nasz, przepływ jest w mniejszym stopniu zatamowany. Musimy sobie uświadomić, że trwający trzy czy pięć tysięcy lat rozwój współczesnej cywilizacji to bardzo krótki okres, a przecież do dzisiaj istnieją jeszcze społeczeństwa kultywujące sposób życia naszych pierwotnych przodków, oznaczający nieustanne wstępowanie do tej energii, która wiąże wszystkich ludzi, a także zwierzęta. Odnoszę wrażenie, że patrząc na ludzi, możemy dostrzec w nich postacie różnorodnych zwierząt, w zależności od tego, jak tych ludzi odczuwamy.
Zdarza ci się, że jadąc autobusem patrzysz na innych pasażerów i widzisz w nich jakieś zwierzęta?
Bardziej dotyczy to bliskich ludzi, z którymi doświadczam przepływu energii. Ale nie jest też tak, że myślę o jakimś konkretnym człowieku, dostrzegam w nim zwierzę i piszę o tym wiersz. Jest to bardziej pewna alegoria, wszystkie te zwierzęta mogą też przedstawiać mnie samą.
Tłumaczyłaś wielu poetów francuskich i myślicieli wywodzących się z surrealizmu…
To prawda. Często spotykam się z uwagą, że moja poezja jest surrealistyczna. Uważam jednak, że nie może być mowy o czystym surrealizmie, ponieważ on też był w pewien sposób programowy, zdecydował się na określoną metodę, podczas gdy ja jakiejś jednej metody nie wybrałam. Natomiast wiersze, które tłumaczyłam, wpłynęły na mnie bardziej na poziomie podświadomości. Tłumaczenie kształtuje język tłumacza i muszę powiedzieć, że ta płaszczyzna racjonalna bardzo pomaga mi w zapanowaniu nad moimi obrazami poetyckimi. Gdyby nie element racjonalizmu, utonęłabym w nich.
Wspomniałaś, że kobieta nie jest zbyt dobrze widziana w słoweńskim świecie literackim. Choćby przez to, że tłumaczyłaś Hélène Cixous, w jakimś sensie jesteś związana z ruchem feministycznym. Czy czujesz się feministką, czy raczej nieśmiałą uczestniczką męskiej zabawy?
Nie jestem zachwycona tym, co się dzieje na słoweńskiej scenie literackiej, ale trzeba nazwać rzeczy po imieniu: tak niestety jest. Nigdy nie identyfikowałam się z ruchem feministycznym, przede wszystkim ze względu na wojownicze nastawienie leżące u podstaw feminizmu, co moim zdaniem jest błędem. Nie można zmienić obecnego stanu rzeczy na siłę, choć przyznaję, że czasem trzeba walczyć o słuszną sprawę. Hélène Cixous tłumaczyłam nie z wyboru, ale na zamówienie i z początku byłam zaszokowana pewnymi jej teoriami. Teraz uważam, że ten szok tylko źle o mnie świadczy, oznacza bowiem, że jestem już wpisana w męski paradygmat i przyjmuję go jako coś naturalnego. Mimo że Cixous razi mnie swoją wojowniczością, muszę przyznać, że niekiedy postępuje słusznie zajmując właśnie takie zdecydowane stanowisko.
Poetek słoweńskich jest dosyć dużo. Czy, dostrzegając męską dominację, robią coś przeciwko niej? W Polsce, na przykład, ukazała się niedawno antologia poezji Solistki, w której przedstawiono same kobiety. Widać, że kobiety dają odpór męskiej poezji. Mam natomiast wrażenie, że w Słowenii ma miejsce raczej konkurencja między kobietami niż solidarność.
Konkurencja jest czymś stale obecnym w naszym życiu. Kiedy byłam we Francji, mówiono mi, że nigdzie na świecie poeci tak nie nienawidzą się nawzajem jak tam. Wydaje mi się, że konkurencja między kobietami a mężczyznami wpisuję się w tę ogólną konkurencję. Dla mnie najważniejsze jest to, żeby na scenie literackiej w Słowenii znalazło się więcej kobiet i żeby czytały nawzajem swoje wiersze. Powinny przekazywać swój własny, kobiecy sposób pisania. Mówię tu przede wszystkim o kobiecej wrażliwości, którą, rzecz jasna, mogą mieć także mężczyźni. Uważam, że moja poezja jest poezją kobiecą, ale to nie znaczy, że muszę być od razu feministką.
Kiedy mówiłem o konkurencji, miałem na myśli konkurencję między słoweńskimi poetkami, to, że w Słowenii kobiety nie trzymają się razem, ale konkurują między sobą.
Czasem tak jest i uważam, że to wielka szkoda. Jestem temu bardzo przeciwna. Wydaje mi się, że w pewnym sensie powodują to mężczyźni.
Czy to znaczy, że kobiety biją się o mężczyzn?
Nie w dosłownym sensie, bardziej mam na myśli to, że mężczyźni skłócają środowisko kobiet i podżegają je do niezgody.
Ciekaw jestem, jakie znaczenie ma w twojej twórczości religia. Studiowałaś na katolickim uniwersytecie, więc moglibyśmy oczekiwać, że pozostawi to jakiś ślad w twojej poezji, a tymczasem mnie wydaje się ona być bardzo pogańska, zwłaszcza na tle poezji słoweńskiej w ogóle, w której przecież katolicyzm odgrywa dość ważną rolę.
Fakt studiowania na uniwersytecie katolickim w żaden sposób nie umniejsza mojego ateizmu. Przypominam sobie, jak w Lublanie pojawili się członkowie hinduskiej sekty Hare Kriszna. Od razu miałam wrażenie, że coś jest nie tak, że to nie pasuje do naszej kultury. Słyszałam historię o chłopcach z problemami, którzy próbowali się odnaleźć w tej sekcie i zupełnie się wykoleili, jeden nawet popełnił samobójstwo. Wydaje mi się, że kultura katolicka jest częścią naszej „zbiorowej nieświadomości”. Sama z pewnym zaskoczeniem odkrywam, że w moich wierszach są aluzje religijne, tak jakbym codziennie czytała Biblię. To jest kwestia podświadomości.
Rozmawiał Adam Wiedemann