WYDAWCA: STOWARZYSZENIE WILLA DECJUSZA & INSTYTUT KULTURY WILLA DECJUSZA
AAA
PL DE UA
Malarka

Rzuciła jedynie ciche „Cześć!“, zaraz potem wzięła się do pracy i przez cały dzień nie odezwała się ni słowem. Zadawałem sobie pytanie, czy malując ścianę, nie chce przez przypadek zniknąć, bo robiła to w takim skupieniu. Wydawała się prowadzić ze ścianą cichą rozmowę; czule przeciągała po niej wałek, a ta lśniła, jakby chciała się jej przypodobać. Wydałem się zbędny. Wyszedłem na klatkę schodową i wyjrzałem na dziedziniec.
Był tam kawałek niezabudowanego terenu. Stało tu parę drzew i choć od kilku tygodni było ciepło, nadal nie miały one liści. Czyżby padły ofiarą zimy lub spalin? Jasnozielone liście przykrywały za to zarośla. W błocie leżała stara, zardzewiała pralka; pozostałe śmieci wyglądały jak brudne kolorowe plamy. Ładny był tu tylko rudy kot wylegujący się w słońcu; gdy tylko jednak dostrzegł, że go obserwuję, wczołgał się znudzony w zarośla.
Mieszkałem tu od trzech lat. Widok z klatki schodowej na zaśmiecony dziedziniec nie przeszkadzał mi. Mieszkanie było wyremontowane. Miałem nawet działającą pralkę. Okna mojego mieszkania wychodziły na północ, a gdy przez nie wyjrzałem, widziałem po drugiej stronie ulicy blok w starym budownictwie, który wyglądał dokładnie tak samo jak mój.
Gdy malarka skończyła, rzuciła tylko przy wyjściu ciche „Cześć!“
Ściana schła bardzo powoli i lśniła nawet tydzień później. Zaczęły się też pojawiać dziwne poziome linie. Pomyślałem, że to od wałka i że znikną, gdy tylko farba wyschnie.
Poszedłem na spacer do parku z mostem i usiadłem na ławce.  Słońce ogrzewało moją twarz. Zamknąłem oczy i zacząłem sobie wyobrażać malarkę. Próbowałem usnąć i o niej śnić, jednak mi się to nie udawało. Miałem nadzieję, że znów stanie przed drzwiami i powie, że ma jeszcze coś do pomalowania, że zapomniała o jakimś miejscu.
Rozczarowany, że nie mogę usnąć, wstałem i wróciłem przez drewniany most nad sadzawką na przystanek tramwajowy.
Ku mojemu zaskoczeniu ściana nagle wyschła. Nie zniknęły jednak delikatne, poziome linie. Ponieważ było już po osiemnastej, a tym samym nikogo bym już nie zastał, postanowiłem zadzwonić do firmy malarskiej następnego dnia. Ścianę trzeba było pomalować ponownie.
Mimo poirytowania usnąłem bez problemów i śniłem o malarce. Unosiła się pochylona nade mną i szeptała mi miłe rzeczy, których nie potrafiłem zrozumieć, mimo to ich melodie otuliły mnie bez reszty, tak że nie dochodziło do mnie już nic innego.  Gdy się zbudziłem, byłem wciąż pod wrażeniem. Leżałem kolejną godzinę w łóżku, rozmyślając o malarce, która zaczarowała moją noc.
Wstałem i podszedłem do ściany. Już kątem oka dostrzegłem te linie:

Rzuciłam jedynie ciche „Cześć!“, zaraz potem wzięłam się do pracy i przez cały dzień nie odezwałam się ni słowem. Zadawałeś sobie pytanie, czy malując ścianę, nie chcę przez przypadek zniknąć, bo robiłam to w takim skupieniu.

Co to było? Skąd wzięły się te napisy? Zjechałem windą na dół do skrzynki pocztowej, nie było żadnych listów, a gdy chwilę później wszedłem do mieszkania, napisy nadal tam były. Po śniadaniu i podlaniu drobnolistnego fikusa stojącego pod oknem, postanowiłem jednak nie dzwonić do malarki. Chciałem najpierw sprawdzić, czy na ścianie nie pojawią się kolejne napisy.
To z pewnością był jakiś list. Zaprzątał moją głowę przez cały dzień. Próbowałem czytać książkę, lecz tekst, który miał wywoływać w mej głowie obrazy, był zbyt słaby; wciąż widziałem za to inne obrazy: malarkę wchodzącą do mieszkania, malarkę malującą ścianę, malarkę tyłem, jak wychodzi z mieszkania. W końcu zamknąłem książkę, odstawiłem ją do regału i usiadłem obok fikusa. Rozmyślałem o niej.
Gdy kilka dni później znów stanąłem przed ścianą, zauważyłem, że malarka pisała swój list dalej:

Mimo poirytowania z powodu linii spałeś dobrze, a nawet o mnie śniłeś. Unosiłam się pochylona nad tobą i szeptałam ci miłe rzeczy, których nie potrafiłeś zrozumieć, lecz ich melodie otuliły cię bez reszty, tak że nie dochodziło do ciebie już nic innego. Gdy się zbudziłeś, byłeś wciąż pod wrażeniem. Leżałeś kolejną godzinę w łóżku, rozmyślając o mnie, tej, która zaczarowała twoją noc.

Odwróciłem się do okna. W bloku naprzeciwko paliły się już pierwsze światła. Wyszedłem na klatkę schodową i wyjrzałem na dziedziniec. W półmroku dostrzegłem rudego kota. Zauważył mnie, po czym zniknął w zaroślach.
Po powrocie do mieszkania, przyniosłem sobie fotel i postawiłem go pod ścianą. Usiadłem. Malarka nie przestawała pisać; a ja czytałem tak długo, aż usnąłem.

Dwa tygodnie później nadal siedziałem w fotelu i czytałem. Każdy kolejny dzień spędzałem od rana do wieczora w fotelu, czułem się, jakbym był do niego przywiązany. Czasem tylko wychodziłem na spacer, a w drodze powrotnej robiłem zakupy. Malarka pisała nieprzerwanie, znała każdy szczegół mojego życia. Pewnego razu napisała mi o spacerze, na który wyszedłem zaledwie kilka godzin wcześniej. Czytałem o tym chętnie, bo choć raz chciałem spotkać ją w parku. Nigdy jednak do tego nie doszło; w parku było pełno par, dzieci, rowerzystów, ale nie odnalazłem tam żadnej kobiety, która choćby trochę przypominałaby piękną malarkę o krótkich, czarnych włosach. Za każdym razem wracałem rozczarowany do domu.
Tego dnia nie wyszedłem z domu, lecz zostałem w fotelu. W bezruchu wpatrywałem się w ścianę. Bolały mnie plecy, ale nawet nie przyniosłem sobie poduszki; tak zajmujący był ten list:

Chcesz odpocząć, położyć się na chwilę za krzewami i śnić o mnie — w końcu jest to najwłaściwsze miejsce na popołudniową drzemkę i śnienie o mnie.

Zaśmiałem się. Czy ja zasnąłem kiedyś za krzewami? Czyżby zaczęła teraz pisać o rzeczach, które nie miały miejsca?

Kilka dni później w swym liście znów prowadziła mnie za krzewy. Wkoło było też widać kilka obrazów. Czy to ona je tu namalowała? Szarobiałe widoki przypominały mi wprawdzie zimowy krajobraz, lecz przedstawiały malarkę. Tylko w tle stało parę krzewów, derenie i ostrokrzewy, jednak na pierwszym planie na każdym z nich była malarka.  Na jednym z obrazów znajdowała się jej twarz, tak wielka, że wypełniała cały plan, gdy jednak próbowałem się jej bliżej przyjrzeć, zamieniała się w krajobraz.  Na każdym z obrazów widziałem malarkę, mimo to wciąż musiałem myśleć o krajobrazach. Nie mogłem się od nich oderwać, stałem przed nimi przez długi czas z otwartymi ustami. Chciałem uciec, lecz nie potrafiłem.

List bardzo mnie rozbawił. Fantazje malarki był na swój sposób czułe i poruszające. Gdy poszedłem do łóżka, byłem zbyt podekscytowany, by zasnąć. Najchętniej bym wstał i czytał dalej.

Przyglądałem się, jak malarka pisze. Jej list zajmował całą ścianę, od dołu do góry. Siedziałem w fotelu i próbowałem czytać, nie mogłem się jednak skupić. Wstałem i zacząłem chodzić po mieszkaniu, choć w ten sposób straciłem część listu. W ostatnich tygodniach nic prawie nie jadłem i czułem się osłabiony. Przestałem też podlewać drobnolistnego fikusa. Jego liście uschły. Był martwy jak drzewa na dziedzińcu. Włożyłem go do worka na śmieci, zjechałem windą na dół, przeszedłem niepewnie obok skrzynki pocztowej, potem na dziedziniec i wrzuciłem worek do kosza na śmieci, lecz nie zmartwiło mnie to w najmniejszym stopniu. Pobiegłem z powrotem do budynku i spojrzałem na zarośla. Rudego kota nie było.
Wszedłem po schodach na górę. W mieszkaniu wyciągnąłem gruby wodoodporny mazak i napisałem w poprzek listu:

Gdzie jesteś?

Również tej nocy nie mogłem zasnąć. O pierwszej wstałem z łóżka, ubrałem się i ruszyłem wzdłuż szyn tramwajowych do parku. Wciąż czuć było upał minionego dnia. Starałem się iść powoli, lecz mimo to powieki zalewał mi pot. Czyżbym miał zawroty głowy? Wszedłem do parku. Wiedziałem, że jest tu niezliczona ilość dróg prowadzących przez ogromne zarośla, wśród których łatwo było się zgubić. Zatrzymałem się na chwilę i odchyliłem głowę do tyłu. Zacząłem się przeciągać, aż rozbolał mnie mój pusty brzuch, nie dostrzegłem jednak ani jednej gwiazdy. Całe niebo zakrywały chmury. Szedłem dalej, teraz szybciej, mimo że się pociłem i kilka razy zakręciło mi się w głowie. Nie wiem, dlaczego wyszedłem z domu, jednak teraz chciałem być znów jak najszybciej u siebie. Szedłem skulony. Głód niemal rozrywał mi żołądek. Droga prowadziła długim zakrętem, którego tu wcześniej nie widziałem, przez ogromne zarośla. Były to derenie i ostrokrzewy, które osiągnęły wysokość drzew. Za nimi widać było rozświetloną łąkę. Zacząłem szukać miejsca, w którym mógłbym przedostać się na drugą stronę i znalazłem dziurę. Tu mogłem się prześlizgnąć. Po drugiej stronie przejścia była od razu łąka, na której leżał teraz śnieg, podobnie jak i na krzewach. Krajobraz zimowy. Na ziemi leżało kilka gałęzi, które najpewniej złamały się pod ciężarem śniegu. Czarne kreski. Zaśnieżone pole miało owalny kształt, pośrodku stało okrągłe drzewo, czarne niczym źrenica, Oko? Drzewo stało się nieostre; upadłem, byłem cały mokry.

Kolejnego ranka obudziłem się w łóżku mokrym od potu. Śniłem czy naprawdę byłem w parku? Pospiesznie podszedłem do ściany, by sprawdzić, co odpowiedziała mi malarka. Napisy zniknęły. 
Podbiegłem do drzwi mieszkania, dostrzegłem moje mokre buty, otworzyłem drzwi i rozejrzałem się po klatce schodowej. Przede mną leżał rudy kot. Żebra przebijały przez skórę niczym pręty więziennej kraty. Zamknąłem drzwi, nie spojrzawszy nawet na jego martwą głowę.

przekład: Paweł Zarychta
Do góry
Drukuj
Mail

Graf Roman [autor]

ROMAN GRAF (1978, Szwajcaria) – po zdobyciu zawodu leśnika pracował jako dziennikarz i redaktor tygodnika. Studiował nauki o mediach i publicystykę w Wyższej Szkole Językoznawstwa Stosowanego (SAL) w Zurychu. Studia ukończył w Niemieckim Instytucie Literatury w Lipsku (DLL). Dłuższy czas żył Zurychu, Londynie, Grenoble, Wrocławiu i w Krakowie. Prowadził również warsztat pisania literackiego ze studentami germanistyki w Osijek (Chorwacja). Graf został wyróżniony różnymi nagrodami m.in.  Nagrodą Literacką (za lirykę) Związku autorów i autorek szwajcarskich (AdS), Nagrodą Czasopisma "Entwürfe" (2004) oraz Nagrodą Studer/Ganz za swoją najnowszą powieść  Herr Blanc. Stypendysta programu Homines Urbani w roku 2007. www.romangraf.chfot. Piotr Kaliński