WYDAWCA: STOWARZYSZENIE WILLA DECJUSZA & INSTYTUT KULTURY WILLA DECJUSZA
AAA
PL DE UA
Mieszanina świateł i ciemności

Powroty do miejsc, w których za młodu człowiek wybijał szyby, myśląc, że cały świat gotowy jest na wysłuchanie jego krzyku, to powroty bolesne i groźne. Wracając, upewniamy się, że podjęliśmy słuszną decyzję o naszym odejściu i że czujemy się bezpiecznie tylko wówczas, gdy przybywamy jako tymczasowi turyści. Patrzymy wtedy na miejsca, które kilka, kilkanaście lat wcześniej, po upadku naszego emocjonalnego coup d’etat opuszczaliśmy, szczuci wyrzutami sumienia i wstydem za naiwność, do której byliśmy zdolni. A przecież, a jednak i mimo wszystko mówimy potem o tych miejscach i o tych czasach tak, jakbyśmy odnieśli tam największe zwycięstwa, jakby tamten świat i tamci ludzie byli jedynymi, którzy mogliby poświadczyć nasze charaktery i zrozumieć naszą rebelię. 

Tę swoistą turystykę pamięci uprawia w swojej nowej powieści Serhij Żadan. Woroszyłowgrad to przełożona na język polski przez dotychczasowego tłumacza powieści Żadana, Michała Petryka, historia o młodym Hermanie, chłopaku, który nie zdążył jeszcze dostać swojej wymarzonej posady i wybudować domu. Mieszka w starej kamienicy w centrum Charkowa, ze współlokatorami, z którymi wchodzi w mniej lub bardziej opłacalne interesy. Tytułującemu się „niezależnym ekspertem” od demokracji Hermanowi starcza pieniędzy akurat na tyle, by odegnać widmo głodu. Wszelkie zmiany i wielkie biznesy to oczywiście mrzonka zmyślonej przyszłości, która pozwalała na dobre osiąść w nie do końca legalnym letargu. Aż do dnia, w którym o piątej rano dzwoni telefon. Od starego znajomego, Koczy, Herman dowiaduje się, że jego brat wyjechał prawdopodobnie do Amsterdamu, zostawiając swój biznes, stację benzynową, w rękach pracowników. Herman opuszcza więc Charków – opuszcza go, jak sądzi, na chwilę – i wraca do miejsca, które dawno porzucił. Daje to początek zmyślonej intrydze; zmyślonej, bo i Żadan nas tu nabiera na kryminał i tajemnicę. Od pierwszych stron czytelnik raczej próbuje dociec tego, gdzie i dlaczego tak naprawdę wyjechał brat Hermana i kim są enigmatyczni prześladowcy, tak chętni do odkupienia problematycznej nieruchomości. Tymczasem nigdy się tego nie dowiadujemy. Fabuła powieści, choć zwodzi nas i nabiera, dotyczy samego powrotu głównego bohatera i miejsca, które porzucił.

A miejsce to niepewne jak pamięć pijanych bohaterów powieści. Żadan rozmył jego granicę, topiąc okoliczne łąki i lasy w ciemnościach. W pewnym momencie Herman powie: Teraz już nie ma takiego miasta. I gdy wreszcie ustalimy, że mowa tu o dawnym Ługańsku, Żadan znów miesza w głowach, pisząc: I w Woroszyłowgradzie nigdy nie byłem. Zresztą teraz nie ma żadnego Woroszyłowgradu. Wspomniana ciemność, częsty motyw w poprzednich powieściach Żadana, przecież pisarza nokturnu, czyni rodzimą ziemię Hermana nie tylko nieprzystępną i niebezpieczną. Czyni ją także magiczną. Dużo w tej powieści mroku i ciemności; skrywa ona nie tylko pamięć głównego bohatera, ale i rozmaite istoty i widma z pogranicza magii. Napotkani ludzie są enigmatyczni i zagadkowi, jakby skrywali tajemnicę tego świata, a przynajmniej dysponowali wiedzą znacznie przekraczającą wyobrażenia głównego bohatera. Handlarze, z którymi Herman przypadkowo podróżuje, nie są zwykłymi sprzedawcami. To postacie dziwne i nierealne, nierzadko przypominające nie tyle ludzi, co istoty z baśni. Trudno zresztą odróżnić realizm od magii, Żadan umiejętnie rzeczywistość wspiera tu fantastyką, wyprowadzając ją z ciemności. Staje się ona równoważnym składnikiem świata do tego stopnia, że nigdy nie wiemy, czy Herman rzeczywiście widział pastuchów, czy była to li tylko wizja nietrzeźwego umysłu. Niejasne było, kim są, jakieś dziwne istoty, niemal bezcielesne.

Podobnie wypadają przyjaciele głównego bohatera. Wszyscy oni, choć dziś już podstarzali i zapijaczeni, dysponują piękną przeszłością, która pomimo że brutalna i smutna, urzeka: Kocza pił coraz więcej i rozpad kraju umknął jego uwadze. Pod koniec osiemdziesiątych, kiedy w mieście pojawił się seryjny morderca, władza i organy ścigania podejrzewały Koczę. Jednak nie odważyli się go aresztować, bo się go po prostu bali. Sąsiedzi też byli przekonani, że to Kocza w gwiaździste pachnące noce gwałci pracownice mleczarni, rozpruwając je potem ostrym metalowym przedmiotem. Mężczyźni go za to szanowali, kobietom się podobał. Inny, Szura Traumowany, był żywą legendą, najlepszym strzelcem w całej historii sportu w naszym mieście. (…) Odejście z wielkiego sportu stało się dla niego ciężką traumą – Traumowany rozwścieczył się i otłuścił. Biografie te, choć bezlitosne i karkołomne, tym bardziej wydają się żywe i prawdziwe. Szybko polubimy Koczę i Szurę, bo w ich nierzadko nietrzeźwych żywotach i niekiedy wręcz głupich decyzjach można odnaleźć coś, co skojarzy się nam z tym niedoścignionym, lakonicznym „prawdziwym życiem”. W ich historiach najwspanialsze rzeczy już się zdarzyły, bezlitośnie odciskając na twarzach i ciałach piętna, a jednak Kocza i Szura zachowują się tak, jakby nic się nie stało, jakby świat wcale nie pogrążył się w mroku, a ich samych miał jeszcze czekać ostatni wielki mecz do rozegrania.

W piłkę nożną zresztą jeszcze zagrają, bo powieść autora Depeche Mode jest opowieścią o nie do końca racjonalnej podróży, w której zjawy i widma zyskują na prawdziwości. Przyjaciele, których jeśli nie zabrał alkohol, to na pewno zrobił to czas, powstaną więc, by strzelić bramki i wdać się w ostatnie bójki. Mecz post mortem nie jest jedynym punktem, w którym to, co realne, miesza się z tym, co magiczne. Twórczość Żadana wydarza się w nocy, dlatego łatwo tu zgubić się w ciemnych lasach, których jestestwo w Woroszyłowgradzie wydaje się przerażająco świadome. Herman rzeczywiście wraca do domu, wyjeżdża z miasta i odkrywa siebie na nowo. Język, który w Depeche Mode lub Anarchy in the UKR nadawał tempo akcji i napędzał narrację, tutaj zdecydowanie zwolnił. Subtelniejszy i bardziej realistyczny, niejako odpowiada postaci autora. Bo to zdecydowanie najdojrzalsza książka Serhija Żadana.

Woroszyłowgrad to ten rodzaj magicznej literatury, który scala surowy świat z niezwykle metafizyczną miłością i trudnym, niekiedy szorstkim ciepłem. Krytyka niezbyt adekwatnie, a już na pewno niepoprawnie politycznie nazwała ten rodzaj pisania prozą męską, kojarząc go raz to z ciepłą wódką Hłaski, innym razem z piwskiem Vargi, jeszcze kiedy indziej z bezdomnością Stachury i podróżami Stasiuka. Rzeczywiście, motywy znajdziemy podobne, bo i u Żadana kryminaliści zostają zrehabilitowani, a na tle bezkresnych kukurydzianych pól wydają się piękni. Są też kobiety, które jeśli powabne, to Herman z właściwą sobie – powiedzmy – nonszalancją, zaciągnie je w ustronny krzak. Są bójki, jest krew i alkohol, są bezsenne noce męskiej sztamy i brawurowe ucieczki. Jest tajemnica i źli panowie, którzy są jej powiernikami. A jednak u Żadana – w zauważalnie poetycki sposób – nieba są gwiaździste, zamiast samolotów przelatują sputniki, a same noce, choć często zimne i mroczne, to zawsze pozostają historyczne. Ta nieokreślona ziemia, do której wraca Herman, nie jest ziemią niczyją. Nawet jeśli chwilowo ciszy nie przerywają krzyki kopiących piłkę dzieci, to ona sama wydaje się niezwykle głośno milczeć. Zupełnie tak, jakby zatrzymała w sobie minione historie: Za rzeką ciemniały wzgórza, a już na wzgórzach leżało nocne powietrze, jak płótno, z którego szyje się pokrowce na meble. W czasie, kiedy mnie nie było, nic się tu nie zmieniło. Szkło, żelazo i wypalona trawa na zboczu. Światła budynków daleko za tamą. Cisza wokół. Głosy i szepty, które się w niej rozpływały. Ostrożne zwierzęta. Śpiące ryby. Wysokie niebo. Czarna ziemia.

O jeszcze jednej ważnej rzeczy muszę wspomnieć, rzeczy, która choć pomijana w dotychczasowych recenzjach, nie pozostaje bez znaczenia. O polityce w Woroszyłowgradzie, o rebelii i sprzeciwie. Najnowsza powieść Żadana nie jest zwykłą opowieścią łotrzykowską z tajemnicą w tle i pokaźną garścią wulgaryzmów. To również – lub przede wszystkim – opowieść spisana na pewnej konkretnej – choć autor usilnie próbuje ową konkretność rozmyć – ziemi. Myślę o dzisiejszej Ukrainie, w której konflikt dotyczący obcych wpływów pozostaje przedmiotem sporu od kilkudziesięciu lat. Herman, przejmując kierownictwo nad stacją benzynową brata, musi bronić jej przed zakusami galopującego kapitalizmu. Kapitalizmu, który w powieści Żadana nosi znamiona dobrze nam znane z polskiej literatury przełomu 1989 roku, toteż niewiele ma wspólnego z demokracją. Przypomina raczej samowolkę i gangsterkę, zaś cel – hucznie określany postępem – to nic innego jak dziejowa niesprawiedliwość i wyzysk. Pozornie i przewrotnie zbliża to Żadana do prawej strony barykady, jednak autor Big Maca nie upatruje środków w tego rodzaju publicystyce. Nie proklamuje on ani polityki prorodzinnej (rodzina u Żadana, jeśli w ogóle istnieje, przypomina raczej rodzinę atomową ze słabością do nałogów), ani nie wyznacza mitycznego Innego, który miałby posłużyć za kozła ofiarnego. Nie rzuca się tu także oskarżeniami w tych, co zabrali, i w tych, co oddali. Żadan skłania się raczej ku myśleniu lokalnemu, ukierunkowanemu na ponadczasową i niezachwianą przyjaźń zawiązaną na określonej – swojej – ziemi. Być może w opowieści tego rodzaju pobrzmiewa jakaś nuta nostalgicznego nacjonalizmu, ale jest to nacjonalizm całkowicie udomowiony i udobruchany, pełniący funkcję raczej lokalną i kulturotwórczą niźli globalną i destrukcyjną. Postawieni przeciw silniejszym i bogatszym „przedsiębiorcom” przyjaciele Hermana bronią się tak, jak przeżyli całe swoje życie. Bronią się prywatną historią. Herman w polemice z duchownym na temat nowych „kapitalistów” powie: A czemu uważasz ich za bezbronnych? Oni wszyscy tu się urodzili i tu mieszkają. Ale zachowują się jak na dworcu, rozumiesz? Tak, jakby pociąg już został zapowiedziany i oni żegnają się ze wszystkimi. I już nikomu nic nie są winni i można wszystko rozpierdolić i spalić, dlatego że pociąg już czeka.

Po przeczytaniu Depeche Mode i Anarchy in the UKR z niecierpliwością czekałem na następne powieści ukraińskiego pisarza, zastanawiając się, w którą stronę autor się uda. Po tomiku poetyckim Etiopia i powieściowym Woroszyłowgradzie jestem skłonny sądzić, że jeśli Serhij Żadan kiedykolwiek pozostawał w cieniu Jurija Andruchowycza, to wyszedł z niego – państwo wybaczą wystrzeloną niczym sputnik w kosmos metaforę – w olśniewającym blasku nocnych latarni. Woroszyłowgrad to bowiem najdojrzalsza i najlepsza z dotychczasowych powieści Żadana. Gdyby ktoś miał jeszcze wątpliwości, czy przeczytać nową propozycję wydawnictwa Czarne, przypomnę, że Ukraina leży o rzut kamieniem stąd, a mroków i magii u nich tyle, co w naszych polskich, brzozowych lasach. Zapyta Herman: Co zostawało z tej podróży? Mieszanina świateł i ciemności, posmak jesiennego powietrza, poczucie dotyku na skórze. Woroszyłowgrad to powieść konieczna tym bardziej, że wielu z nas w taką podróż i taką przyjaźń jest gotowych uwierzyć tylko na kartach powieści: Wino będzie krzepnąć nam na ustach jak krew i będziemy wspominać wszystkie nasze kobiety, będziemy pytać o rodziców i opowiadać o wspólnych znajomych. Krótki jesienny dzień zamieni się w długi grząski wieczór, chłodny mrok rozłoży się na pasie startowym i wszyscy będą pijani, żywi i zdrowi. Napisał Żadan. I to, co napisał, to jedna z najlepszych współczesnych powieści o przyjaźni, jakie dane mi było przeczytać.

Do góry
Drukuj
Mail