WYDAWCA: STOWARZYSZENIE WILLA DECJUSZA & INSTYTUT KULTURY WILLA DECJUSZA
AAA
PL DE UA
Moje młode durne serce
OSOBY
Pani Schlüter
Franciszek Zając
Arkadiusz Czuły
Piotr Paweł Szuwarek
Paula Bawdaj
Miroslav Vulic


I.

Pani Schlüter

To i tak było wystarczająco niesmaczne.
Ci ludzie w chałupie.
Wynocha wszyscy wynocha.
Tyle ludu naraz.
A tak to nikt nie przyjdzie.
Czekałam na dostawcę soków.
No i się spóźniał.
A ja już byłam kompletnie.
Tak.
Moje małe co nieco po rozmowie telefonicznej.
Miroslaw.
To pan.
Schlüter zgadza się czwarte piętro bez windy.
Niech pan będzie o trzeciej.
Pan.
Miroslawie.
Dziś zupełnie sam na sklepie tak tak biedaczysko.
Jabłkowo grejpfrutowy wielowitaminowy.
Jak zwykle.
Gorzki.
Karino Schlüter lubisz gorzko.
Tak tak tak.
Gorzko giętko gówniano.
Niesmacznie.
Dobranoc.
Dosyć przysłówków na dziś.
Przysłówki to coś dla przeżuwaczy.
Mamy mamy proszę pani.
I rzyg.
Jak to się mogło stać to z rzyganiem jezu jezu jezu.
Bułka była przewidziana w rozkładzie dnia.
Dwunasta piętnaście.
O trzeciej i to punkt trzecia byłam kobietą tragiczną.
Z tej całej zgryzoty mam idealną wagę.
Cienka jak pajda chleba no super.
Zastanawiałam się nad różem.
Różowe policzki.
To wygląda tak cholernie zdrowo morowo i radośnie.
Ale o to właśnie chodzi radość.
Niech nikt nie mówi potem.
Karin Schlüter.
Była bladym trupem.
A więc róż.
Byłam w pełni gotowości ostatni raz uzbrojona po zęby i w sukni.
Telefon.
Telefon był niebezpieczny.
Nie żeby przyszło mi do głowy. Do kogoś.
Kogokolwiek.
Nie.
Kabelek rach ciach ciach i po krzyku.
Dzwonek.
I to o pierwszej.
Do mnie się nie dzwoni. Nigdy.
A więc o pierwszej też nie.
O pierwszej to byłam w takim stanie.
Trzy kwadranse po śmiercionośnej bułce.
Nastrój taki na społeczny kontakt.
I otwieram te drzwi.
Pierdolić nawyki.
Listonosz.
Czego pan chce jest pierwsza.
Do domu.

Franciszek Zając
Wie pani sąsiad pani ten z trzeciego.
Szuwarek.
Jak ta wieczorynka.
Nie ma go.
Mogłaby pani przechować dla niego tę paczkę.
Z Australii z kangurkami słodkie zwierzaczki.
No niech pani spojrzy.
Te ich torbeczki.

Pani Schlüter
To mi wystarczyło.
Niech pani spojrzy te ich torbeczki
Słuchaj no pan.
W tył zwrot i wynocha.
Ja tu zaraz muszę odstawić absolutnie atrakcyjną walkę ze śmiercią.
Punkt trzecia.
Ten Szuwarek może zostać wciągnięty w dość mroczną historię proszę pana.
Przez tę paczkę.
Co ten Szuwarek ma wspólnego z piękną martwą babą z czwartego.
Proszę pana.
Podoba się panu moja suknia.
Zna pan Miroslawa.
Dostawcę soków.
Nie powiedziałam tego.
Nie wszystko.
Niestety.
Inaczej nie wydarzyłoby się tamto z rzyganiem.
Być może.
Wzięłam paczkę.
I to nawet jakoś z uśmiechem.
Schlüter ty cipo.
Z powodu torbeczek.
Które miały w sobie coś czego wolę nie brać do ust.
Ciepło gniazda.
Obudź się.
Była druga za piętnaście.
Siedziałam na paczce.
Ciepłym tyłkiem na tych torbeczkach.
Kiedy rozległ się dzwonek znowu dzwonek.
Nastrój mi się zmienił.
Tamta wtedy pogadanka z listonoszem przy drzwiach.
Teraz wydała mi się wyczynem wyczynowosportowym. 
I jeszcze raz dzwonek.
Otworzyłam.
Dla świętego spokoju bębenków usznych.


Arkadiusz Czuły
Droga pani co tam pani pogwizduje.
U pani jest przeciek i kapie.
W kuchni u Szuwarka.

Pani Schlüter
Co znaczy pogwizduje.
Jeszcze tego palanta mi brakowało.

Arkadiusz Czuły
To co pani pogwizduje to ja znam. No.
My young and foolish heart.
Tej blondyny.
Tej ładniutkiej.

Pani Schlüter
Doris Day.

Arkadiusz Czuły
Doris Day. No.

Pani Schlüter
Nie pogwizduję sobie przecież kawałka Doris Day.
Co pan.

Arkadiusz Czuły

Odpływ pani Schlüter.
Chciałbym za pozwoleniem dać nura pod zlewik.

Pani Schlüter
Nie nie nie.
To teraz niemożliwe.
O trzeciej przychodzi Miroslaw.
Z dostawą soków.
I musi być pusto.
Tu w kuchni i wszędzie potrzebuję miejsca.
Więc panie majster proszę.
Innym razem w tej galaktyce żegnam.
Serio.
Powinnam była to powiedzieć.
Biorąc pod uwagę rzyganie.
A bardziej serio to osunęłam się na paczkę.
Dozorca miał minę.
Słodko pomarszczoną.
Chciałam go pocałować w nos.
Gdybym miała w sobie więcej y giętkości
Z miłości do Eskimosów.

Arkadiusz Czuły
To mi zajmie minutkę nie więcej.

Pani Schlüter
I proszę.
Dozorca tarzał się po moich płytkach.
Zostały same stopy.
Odnogi dozorcy.
Jako widok z miejsca siedzącego na paczce w przedpokoju.

Arkadiusz Czuły
A jak tam u pani.
Pani Schlüter.
Z gospodarką energetyczną.

Pani Schlüter
Lewa noga ześlizguje się.
No hm energia.
Na godzinę jeszcze starczy maksymalnie na półtorej.

Arkadiusz Czuły
Mam kolegę.
Co robi w wodzie zdrowotnej.
Osmotyczne metody membranowe.
Zaraz jutro pani nabiorę takiej wody.
Postawi panią na nogi mówię pani.

Pani Schlüter
Jakoś mi to wycisnęło łzy z oczu.
To o membranie jutro.
Jakby był ktoś kto jutro będzie o mnie pamiętał.
Jutro.
To ma nagle taki zapach.
Morskie powietrze chabry skóra spocona od słońca.
Jutro staje się celem podróży.
A mnie naszedł prawdziwy nastrój wakacyjny.
Na tej paczce.
I myślałam o Miroslawie.
Czy bierze czasem urlop.
Od tych swoich soków.
Urlop.
Z Miroslawem.
Pływałam w czarnych oczach plusk plusk.
Wędrowałam po ścięgnach po górzystych ramionach.
W myślach rzecz jasna.
Nogi moje były akuratnie trochę jakby bezwładne.
Bułka kto by pomyślał.
Dozorca.
Stoi przede mną już ile czasu.
Energetycznymi kolany.
Wyżej nie sięgam niż do kolan.
To góra jest.
Taki dozorca.
Wyjątkowo stromy wypad na łono natury.
Ten tu dozorca.
Gada o koledze.
Tym od wody zdrowotnej.
Normalnie gada w najlepsze i bez pardonu.
Pakuje mi się słowami w mój y stan.
Podryguje kolanem.
Jakoś nie dawało mi to zasnąć.
Nie kolano raczej sposób.
W jaki o nim opowiadał o tym koledze.
Był taki ten sposób.
Taki szczegółowy.
Jego oczy znaczy oczy kolegi.
Nie są niebieskie.
One są barwy indygo.
A głos głos kolegi.
Nie jest niski.

Arkadiusz Czuły
Ma taki głos proszę sobie wyobrazić.
Że jest pani w grocie solnej.
I woła pani siebie po imieniu.
A grota odpowiada pani moim imieniem.
Nie pani imieniem.
Taki jest jego głos.
Zawsze inny.
Pytanie i odpowiedź.
Yin i Yang.

Pani Schlüter
Yin i Yang ja pierdolę.
Nieźle jak na dozorcę

Arkadiusz Czuły
Czuły.
Tak się nazywam.
Ale proszę mi mówić Arek.

Pani Schlüter
Karin Schlüter.
Takich rzeczy nie woła się w grocie.
A może się woła.
Karin Schlüter.
I co taka grota ma na to powiedzieć.
Poza może Arek Czuły.
I wtedy stało się.
Wiem to brzmi mało prawdopodobnie
Biorąc pod uwagę okoliczności.
Godzinę.
Tyłek na paczce.
Kolano przed oczami.
Ale zrobiłam to.
Roześmiałam się.
Niesamowite.
Dozorca.
Położył mi rękę na drżącym ramieniu.

Arkadiusz Czuły
Jutro.
Proszę pani.
Karin.
Jutro wyślę do pani Kurta.

Pani Schlüter
Drzwi nie zatrzasnęły się.
Jestem tego pewna.
W tym momencie.
Było już prawie wpół do trzeciej.
W tamtym momencie.
Słyszałam korniki drążące drewno.
Chmury szybujące przez ściany.
Wyostrzony słuch miałam.
Uszy nie miały już nic wspólnego z resztą ciała.
Ciała Kariny Schlüter.
Które ześlizgnęło się z paczki.
Paczka.
Wzięłam ją na kolana.
Zagrzebałam się w nalepki.
Schowałam palce do torbeczek.
Rozluźniłam dolną szczękę.
Szczerze powiedziawszy.
Między górną i dolną wargą zmieściłoby się młode zwierzę.
Miroslav.
Hipotetycznie.
Pojechałbyś ze mną tam gdzie kangury.
Jak już się pozbieram.
W sensie dolnej szczęki.
Szum.
Powietrze szumi tak głośno.
Ktoś.
Ktoś jest nade mną.

Piotr Paweł Szuwarek

To tylko ja.
Szuwarek.
Piotr Paweł z trzeciego.

Pani Schlüter
I jeszcze to.
Szuwarek.
Robi się jakoś wrednie symbolicznie.
Główkę złóż i oczka zmruż.
Śmierdzący tchórz.
I już.
Czegoś brakuje.
Miroslavie.
Czegoś tu brakuje.

Piotr Paweł Szuwarek
Karin co tam Karin.
Megakaca mamy ta znam znam.
Też mam czasem taki zwis cholerna wóda.
Co tam trzymasz.
Drzwi były otwarte.
Idziesz na zakupy co.

Pani Schlüter
Na zakupy.
Iść.
Sam idź.
Czego chcesz.
Piotrze Pawle Szuwarku z trzeciego.

Piotr Paweł Szuwarek
Ty Karin to przecież moja paczka kobieto.
Przecież po to przyszedłem nie.
To moje jest ja to przecież znaczy ten.

Pani Schlüter
Koniec błogiego spokoju.
No zupełnie się rozszalał pan Piotr Paweł.
W kółko tylko walił i walił w paczkę.
Ja ją mocno trzymam.
Z powodu torbeczek.
A ten w kółko to samo w kółko to samo.

Piotr Paweł Szuwarek
Patrz widzisz moje nazwisko.
W miejscu nadawcy o.
Moje naklejki.
Wróciła nie doszła.
No nie doszła.
Patrz o tu patrz moje imiona.

Pani Schlüter
To mnie rozzłościło naprawdę rozzłościło.
Patrz patrz.
Jakbym jeszcze miała.
Sprawny wzrok.
Nadawca.
Trzęsie mną.
Piotr Paweł stanowczo dobiera się do paczki.
Trzęsie mną wyrywa mi.
Ja trzymam się paczki.
Ze względu na Miroslava.
Czemu ze względu na Miroslava Schlüter do rzeczy.
Trzęsło mną.
Tak się nie da spać na takim wzburzonym morzu.
I wtedy spadła pierwsza.
Kap.
I następna i coraz więcej.
Łez.
A ten opada na kolana.
Szuwarek.
I spokój.
Cicho płacze z głową na paczce.
Na moich kolanach.
Łzy pełzną pod naklejki wżerają się w papier.
Zrobiłam to.
Naprawdę to zrobiłam.
Wzięłam jedną rękę swoją.
I tak delikatnie jak to możliwe pacnęłam go w głowę.
Głowa uspokoiła się momentalnie.
Coś tu śmierdzi.
On zdaje się zasnął.
Zamiast mnie.
Nagle wstaje bardzo powoli.
Dzielny uśmiech na przemoczonej twarzy.
I idzie Szuwarek idzie sobie.
A paczka.
Paczka Piotrze Pawle.
Paczka zostaje.
Na moich kolanach.
Jak zmokły pies.
Co tam Karin co tam.
Wpadłam w zdumienie.
Że mam jeszcze głowę na karku.
Że mam jeszcze wzrok uparcie utkwiony przed siebie.
Niepowstrzymanie.
Mój wzrok wyważał drzwi.
I zobaczyłam kobietę.
Powiedzmy anioła. Trudno.
W drzwiach jednych z wielu cicho stał anioł.
Naprzeciw mnie przysięgam.
Z wielkim worem w ręce.
Przetarłam oczy
I mogłabym przysiąc
Że ten wór był workiem na śmieci.
Robi mi się niedobrze.
Jakbym zjadła coś nieświeżego.
Bułka.
Gdzie jest kibel.
Koniec z cudami tylko jeszcze ten ostatni.
Potem żadnych więcej.
Docieram.
Na nogach na własnych nogach.
Do kibla.
I rzygam.
Rzygam i rzygam i rzygam.
W muszli coraz więcej pestek słonecznika.
I to nienaruszonych.
Dziś rano nie było nic innego.
Jedynie wczorajsza bułka z ziarnami.
Robi rumor
We mnie.
I na zewnątrz też.
Na korytarzu.
Wyobrażam sobie kwiat.
Który będzie kwitł w tym środowisku kiblastym.

Miroslav Vulic
Pani Schlüter.

Pani Schlüter
Tak tak
Pani Schlüter przywraca się rzyganiem do życia.

Miroslav Vulic

Pani Schlüter.
Wielowitamiowe wyszły.
Źle się pani czuje.

Pani Schlüter
Miroslav.
Za mną.
Miroslav.
Nie patrz. Proszę. Nie patrz.
Nie wąchaj.
Miroslav.
Czy był pan już kiedyś w Australii.
Mówię głuchym głosem w głąb kibla.
Grota kolega yin i yang.

Miroslav Vulic
Proszę pani muszę lecieć.
Arkadiusz Czuły też czeka na dostawę.
Już pani lepiej.

Pani Schlüter
Patrzę na niego.
Tak lepiej.
W muszli strzela.
Cicho tylko dla mnie.
Pestka słonecznika.


II.

Arkadiusz Czuły

Twoje zdrowie.
Czternaście lat. Helga. To przecież coś.
No nie patrz tak. To jest Kurt.
Kurt. To jest Helga.
Zdrowie.
Kawa wystygła.
W kubku naprzeciwko mnie.
Puste miejsce.
Ale moja kuchnia
Nadal jest
Wytapetowana jego głosem.
Zapomniał szalika.
Helgo Helgo.
Czy to aby nie przypadek.
Że akurat tego ranka.
W górnym rogu taśma odkleiła się od ściany.
Tam gdzie morze ciemnieje.
To ona. Zapytał.
I palcem z powrotem przykleił taśmę.
Tak. To jest Helga.
Lato tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć.
Przysunął się bardzo blisko do ciebie.
Twój tułów jest wielkości jego nosa.
Fuerte Ventura.
Kicha.
Plaster pomidora spada mi z kanapki.
Obaj udajemy że nie widzimy
Że zamokłaś.
Od czterech lat twoje zdjęcie 
Wisi luzem nad półką z przyprawami.
Każdemu by zakręciło w nosie.
Twoje spojrzenie Helgo.
Znam ten wzrok.
Wkurzyłaś się z powodu czarnych włosów na sitku.
Wiesz że to nie moje włosy.
To on ma czarne włosy.
Kurt.
Wiem. Gdybyś miała tu jeszcze coś do powiedzenia.
On nie miałby wstępu do tego domu.
On
Nie zamyka po sobie klapy.
Ale wiesz co.
My wolimy otwarty.
My.
Jak to brzmi. Helgo.
Może.
Być może byście się polubili kto wie.
Kurt i ty.
Ta cisza po kichnięciu.
W pewnym momencie mówię.
Żeby przerwać milczenie.
Milczenie między nami trojgiem.
Przecież ma na sobie kostium kąpielowy.
Patrzymy na ciebie.
I chce nam się śmiać.
Ta twoja fryzura urlopowa sztuczny blond.
Okulary na czole.
Masz ciemną twarz. Słońce w plecach.
Fuerte Ventura.
Postarzałaś się roztyłaś.
Masz biodra że. Kibel by się zmieścił.
Chciałbym żebyś się odwróciła.
Weszła do morza.
Spłynęła nam z oczu.
Nie musiałabyś wtedy patrzeć na mnie.
Wsadź swój nos w morze pełne ryb.
Zamiast węszyć w mojej kuchni.
Trzy dni się nie goliłem.
Już czwarty raz dzisiaj wycieram twarz
W męskie slipy.
Helga. Powiem ci w zaufaniu.
Czasem bekam w słuchawkę.
Jeden raz.
To znaczy Kurt.
Wtedy on odbekuje.
To znaczy nareszcie.
Tak dobrze. Helgo.
Nigdy mnie nie rozumiałaś.
Dzwonek wprawia mnie w podniosły nastrój.
Wraca. Helgo.
Tego byś się nie spodziewała.
Wraca się.
Pod pozorem.
Że na przykład zapomniał szalika.
Który zieleni się na wieszaku.
Dotykając tym miejscem
Które otulało jego kark
Kołnierza twojej bluzy z kapturem
Tej bordowej.
Którą teraz ciągle noszę.
Przypadkiem byłoby coś zupełnie innego.
Specjalnie go zapomniał Kurt szalika.
Żeby tu jeszcze wpaść.
Bo chce wiedzieć.
Coś bez związku z szalikiem.
Ostatnia noc. Arek.
To chyba nie był jakiś żart.
Żart nie.
A jeżeli nawet.
To znam gorsze żarty.
Chciałem powiedzieć. Arek.
Że.
No wiesz.
Twoje ciało
Dla mnie to jak Himalaje.
Wiesz.
Coś o czym zawsze tylko marzyłem.
O co mi chodzi.
To.
Że chciałbym tu wrócić.
Jeśli tego chcesz. Arek.

[...]


przekład: Karolina Bikont


Za umożliwienie prezentacji tego tekstu dziękujemy wydawnictwu Felix Bloch Erben Verlag für Bühne Film und Funk GmbH & Co. KG, Berlin.

licencjodawca: ADiT
agencja.adit@qdnet.pl
www.adit.art.pl
Do góry
Drukuj
Mail

Hilling Anja [autor]

ANJA HILLING (1975, Niemcy) – autorka dramatów. Studiowała wiedzę o teatrze i germanistykę w Monachium i Berlinie, ukończyła jednak pisanie szeniczne na Uniwersytecie Sztuki w Berlinie. W 2003 roku ze swoją sztuką Gwiazdy wzięła udział w konkursie dramaturgicznym Stückemarkt przy Berliner Theatertreffen i została na nim wyróżniona nagrodą dla młodych dramaturgów przyznawaną przez Dresner Bank. Jej kolejne sztuki, m.in. Moje młode durne serce, Monsun, Bulbus, Sens, Radio Raspodiabyły wystawiane m.in. w Bielefeldzie, Jenie, Kolonii, Berlinie, Wiedniu, Hamburgu i Strasburgu. Autorka mieszka w Berlinie.