morze – jest mokre
dzień po prostu się zaczynał
ja po prostu siedziałem przy barze i paliłem
nachlanemu kelnerowi urwał się film
i leżał sobie facjatą w talerzu z jakimś gównem
ona tańczyła
wszystkich innych, chwała bogu, po prostu nie było...
gdybym był kobietą
po prostu poszedłbym do kibla i waliłbym łbem w ścianę z zazdrości
gdybym był powietrzem – obróciłbym się w kamień, czując swoją nicość
ale byłem zaledwie mężczyzną
więc myślałem różne bzdety,
myślałem na przykład, że ona jest morzem
a dokładniej nie morzem, tylko jego duszą – tak płynnie przepływa
wypełniając sobą każdą szparkę tego zasranego baru...
a jeśli chodzi o morze, to ono naprawdę zdechło i wala się gdzieś martwe
a nad jego zimnymi wodami teraz pocą się gliny
mówiąc, kurwa, czemu właśnie tu?
czego to morze zdechło właśnie tu?
czemu nie w innej dzielnicy?
i w ogóle, to co to, kurwa, za morze?
gdzie jego dokumenty, gdzie jego polisy ubezpieczeniowe?
gdzie jego dom, gdzie jego rodzina?
i co z nim teraz do cholery robić?
nie ma przecież nawet znaków szczególnych,
jeśli nie brać pod uwagę tego, że jest mokre...
kiedy papierosy się skończyły
podszedłem do niej i po prostu powiedziałem
powiedziałem: jesteś podobna do morza, słyszysz, idiotko?
ona, nie przestając tańczyć, spytała: co?
wtedy krzyknąłem, bo przeszkadzał zasrany aerosmith
idiotko, jesteś do morza podobna, słyszysz? – krzyknąłem...
a... – uśmiechnęła się – sto u ciebie w domu, sto pięćdziesiąt u mnie...
tłumaczenie: Aneta Kamińska