Jurij Izdryk, Pendrive 2gb, Hrani-T, Kijów 2009.
Jeden z pierwszych przetłumaczonych na język polski współczesnych pisarzy ukraińskich i zapewne nieprześcigniony pod względem ilości swoich wcieleń Jurij Izdryk, znalazł, zdaje się, zupełnie odpowiednią dla współczesnego czytelnika formę literacką. Odbiór formalny zawsze były ważny dla Izdryka, począwszy od okresu, kiedy przekształcał swoje prezentacje w kilkugodzinne happeningi z wykonaniem koncertów fortepianowych swojego autorstwa, wizualnymi eksperymentami, recytacją, filozoficznymi monologami i dialogami. Ważne są i teraz, kiedy muzyczna postać pisarza oddzieliła się i koncertuje sobie jako muzyczna w muzycznym projekcie, a literacka nie mniej niestrudzona produkuje „pendrive” - właśnie tak od jakiegoś już czasu nazywają się książki Izdryka. Zdaje się, że to właśnie one z wszystkiego, co do tej pory napisał, cieszą się największą popularnością wśród czytelników. Aforystyczne miniatury, z których składają się te „pendrive’y” idealnie nadają się do czytania przy kawie, przed snem, podczas wypalania ulubionego papierosa, w podróży czy nawet w toalecie.Są krótkie i sugestywne, zachęcają do ponownego czytania i samodzielnego domyślania się. Jak też powinno być z prawdziwą literaturą. I przeczytać w nich można o wszystkim – od koncepcji szczęścia, boskiej prawdy, wiary i zaufania, punktu widzenia, punktu sprzeciwu, filozofii świata, aż do ironicznych i niezwykle dokładnych opisów wędrowca.Chociażby ile wart niemy, zniszczony koreański telewizor „First” bez pilota, będąca rarytasem radziecka lodówka „Morozko”, która okazała się jednocześnie jedynym źródłem światła w pokoju, łazienka ze spływem w podłodze, pękniętymi pożółkłymi kafelkami, gospodarczym mydłem, chińskimi ręcznikami i ukraińskimi papierem toaletowym pod enigmatyczną nazwą „Kochawynka”:Odpowiedniość ostatniego oceniłem po śniadaniu, jakie składało się z makaronów, kabaczkowego kawioru i sanatoryjnego kakao i przeżytego w hotelowym korytarzu szoku. Kiedy rano, emanując gospodarczym mydłem, wyszedłem z pokoju, zobaczyłem ludzi, którzy pokornie siadywały na krzesłach, rozstawionych pod ścianami. Przypomniał się „Proces” Kafki i pochówek Breżniewa.
Instynktownie zapytałem najbliższą osobę: „Kto ostatni?” Najbliższa osoba okazała się ostatnia, a wszystko razem – kolejką do kasy oszczędności, która wynajmowała kilka pokoi hotelowych.
tłumaczenie: Iwona Boruszkowska