WYDAWCA: STOWARZYSZENIE WILLA DECJUSZA & INSTYTUT KULTURY WILLA DECJUSZA
AAA
PL DE UA
O sytuacji tłumaczy

Jeśli przyjrzymy się sytuacji niemieckich tłumaczy literatury polskiej, to możemy być poniekąd zadowoleni – ćwicząc się w cnocie wyrozumiałości, jak zwykł mawiać mój nauczyciel łaciny Eberhard. Czasy bowiem nie są dobre, ale mogłyby być jeszcze o wiele gorsze. Istnieją literatury, których tłumacze są w znacznie trudniejszej sytuacji, odnosi się to również i przede wszystkim do tłumaczy literatur ze wschodniej części Europy. Wystarczy pomyśleć tylko o literaturze ukraińskiej, białoruskiej, litewskiej czy łotewskiej. Wszystkie one, w porównaniu z literaturą polską, na niemieckim obszarze językowym wiodą marny żywot, wystarczy zajrzeć do księgarni czy katalogów wysyłkowych. Autorów z tych krajów rzadko widać, mało się ich przekłada, zawstydzająco mało, co naturalnie wpływa na sytuację tłumaczy. Jest to fatalne błędne koło. Tłumacze z tych języków muszą jeszcze ciężej walczyć, muszą znosić jeszcze więcej porażek niż my, którzy działamy na rzecz literatury polskiej i polskich autorów.

Dla tłumaczy wśród Państwa może to brzmieć osobliwie, niemal skandalicznie, kiedy kolega po fachu znajduje pozytywne słowa na określenie sytuacji tłumaczy ogólnie i tłumaczy literatury polskiej w szczególności.

Czy wolno mu tak? Czy to dopuszczalne? Utarło się, że tłumacze literaccy to nieboracy, popychane i lekceważone stworzenia, których praca jest nisko ceniona i w dodatku kiepsko opłacana. I oczywiście coś w tym jest, tłumaczenie to faktycznie nie jest bułka z masłem, i jeszcze nikt sie na nim nie wzbogacił, przeciwnie, większość tłumaczy wiedzie marny żywot, rzadko spotyka się z zainteresowaniem i jeszcze rzadziej z uznaniem. A mimo to chciałbym tu zacząć od pogodnych (przyznaję, niezbyt licznych) stron naszego zawodu.

Mówię tu, co należy podkreślić, o tłumaczeniach i tłumaczach literatury polskiej. Ma ona w niemieckim obszarze językowym stałe, pewne miejsce. Cieszy się w równej mierze u krytyków jak i czytelników dużym poważaniem. I to już od dłuższego czasu. Autorzy tacy jak Stanisław Lem, dziś już w dużej mierze znów zapomniany Stanisław Jerzy Lec, Witold Gombrowicz, o wiele za późno odkryty Bruno Schulz, ale również młodsi pisarze jak Marek Hłasko, Andrzej Szczypiorski, Ryszard Kapuściński, Hanna Krall, aby wymienić tylko kilka przypadkowo wybranych nazwisk (bez trudu można by wydłużyć tę listę) już przed wieloma laty upowszechnili literaturę polską w naszych krajach. Także wśród młodszych autorów znajdują się liczne znane nazwiska, chciałbym wymienić tu tylko Adama Zagajewskiego, Andrzeja Stasiuka, Pawła Huelle, Olgę Tokarczuk czy z tych zupełnie młodych Dorotę Masłowską, przy czym lista ta jest równie niekompletna co niesprawiedliwa. Nie wolno nam za-pomnieć o obojgu Noblistach, którymi polska literatura mogła się wykazać po drugiej wojnie światowej: Czesławie Miłoszu i Wisławie Szymborskiej.

Jak wiadomo wielkie nazwiska są siłą napędową również dla innych, mniej znanych pisarzy, którym torują drogę, przed którymi otwierają drzwi, ponieważ wzbudzają zainteresowanie literaturą polską w ogóle. Pod tym względem literatura polska w ostatnich dziesięcioleciach naprawdę się wyróżniała – i wyróżnia się nadal. Każdego roku pojawiają się nowe nazwiska i tytuły do odkrycia, emocjonujące nowości wydawnicze, które na niemieckim obszarze językowym budzą zainteresowanie. Jednym słowem: polskiej literaturze dobrze się tutaj wiedzie i korzystają z tego oczywiście także jej tłumacze.

Jednak również sytuacja samego tłumacza zmieniła się w ostatnich latach na lepsze. Przyznawane są liczne stypendia i nagrody wyłącznie dla tłumaczy – spotkaliśmy się tutaj na wręczenie renomowanej nagrody, która już od dziesięciu lat jest przyznawana polskim tłumaczom literatury niemieckojęzycznej oraz niemieckim tłumaczom literatury polskiej, za co tu i teraz chcemy podziękować sponsorom i organizatorom. Postępujcie tak Państwo dalej. Są refugia, domy tłumaczy, gdzie koledzy po fachu mogą pracować, nietrapieni troskami dnia codziennego. Myślę na przykład o Willi Decjusza tu, w Krakowie, cudownym miejscu inspiracji i spokoju. Początkujący tłumacze mają liczne możliwości doskonalenia języka, korzystają z seminariów i warsztatów tłumaczeniowych, na których można podpatrzeć niektóre tri-ki i niuanse rzemiosła oraz zasięgnąć rady u starszych kolegów.

Wszystkie te działania, finansowanie i szkolenia, poprawa warunków pracy tłumaczy, nie pozostały bez następstw: w krajach niemieckojęzycznych nie brakuje teraz tłumaczy literatury polskiej, są liczni zaangażowani i wytrawni pośrednicy, potrafiący doradzać wydawnictwom w poszukiwaniach nowych autorów i tytułów. Również pod tym względem sytuacja według mojej oceny uległa poprawie. Jednak w tym miejscu muszę też wspomnieć, że w ostatnim czasie wspólnota niemieckich tłumaczy poniosła bolesne straty, których nie da się tak łatwo, jeśli w ogóle, nadrobić. W ubiegłym roku zmarł tłumacz Friedrich Griese, który z wielkim zaangażowaniem wstawiał się za sprawami zawodowymi swoich kolegów, a mimo to znajdował jeszcze czas na uporanie się z wręcz nadludzkim pensum przekładowym – tłumaczył na niemiecki aż z czterech języków, oprócz polskiego również z włoskiego, angielskiego i francuskiego. Dla Polski szczególnie bolesna była nagła śmierć Albrechta Lemppa, który od lat niezmordowanie, dosłownie aż do wyczerpania, angażował się w wymianę kulturalną między Polską i Niemcami, w szczególności w rozpowszechnienie literatury polskiej na niemieckim obszarze językowym. Był pośrednikiem i menadżerem kultury, ale również tłumaczem. Na początku maja tego roku zmarła, także ona o wiele za wcześnie, mieszkająca w Wiedniu tłumaczka Doreen Daume, nie miała jeszcze 56 lat. Doreen zdobyła sławę przede wszystkim dzięki wspaniałemu nowemu przekładowi Bruno Schulza. Wspomnijmy podczas tego spotkania w Krakowie naszych przyjaciół i kolegów, których odejście jest bolesną stratą.

Chciałbym przypomnieć o jeszcze jednej zmianie na lepsze. Jednoznacznie poprawiła się sytuacja w wydawnictwach, w każdym razie w wielu interesujących się literaturą polską. Tłumacze w coraz większym stopniu stają się partnerami dla redaktorów, w wielu przypadkach dochodzi do owocnej dla obu stron współpracy, wzrosło znaczenie tłumaczy wewnątrz wydawnictw, ale tak-że w mediach. Jest to, jak zawsze w takich razach, w pierwszym rzędzie za-sługa pojedynczych osób, wydawców i redaktorów, ale też dziennikarzy, wyróżniających się szczególnym zaangażowaniem, wrażliwością i zrozumieniem dla naszych problemów. Nie chcę tu wymieniać nazwisk, ale wszyscy Państwo wiedzą, o kim przede wszystkim myślę, wygłaszając takie peany.

Więc wszystko w porządku? Nie ma powodu do skarg? Czy możemy spocząć na laurach i skoncentrować się wyłącznie na tłumaczeniu cudownych dzieł literackich, a później rozkoszować się w pełni owocami tej pięknej pracy? Oczywiście nie. Sytuacja tłumaczy i tłumaczeń poprawiła się w ostatnich latach, co do tego nie ma wątpliwości, jednak nadal nie wygląda bynajmniej różowo. Wciąż jeszcze tłumaczy się o wiele za mało, a przełożone książki sprzedają się, z nielicznymi wyjątkami, nieszczególnie dobrze, to znaczy są za mało czytane, znajdują za mało zainteresowania u czytelników, lecz także w mediach. Dochodzi do tego fakt, że tłumacze są wprawdzie lepiej traktowani niż przed dwudziestu, trzydziestu laty, ale wciąż jeszcze bynajmniej nie zadowalająco. Nadal jesteśmy bardzo dalecy od zapłaty stosownej do wkładu pracy. To się nie zmienia: tłumaczenie jest niewdzięcznym, a przede wszystkim niedostatecznie docenianym zajęciem.

A mimo to uprawiamy je z zachwytem i zaangażowaniem, czasowym i nierzadko wręcz fizycznym poświęceniem, graniczącym z wyzyskiem samego siebie. Czasami zadajemy sobie wtedy pytanie, dlaczego w ogóle postępu-jemy w ten sposób? Odpowiedź jest prosta. Ponieważ tłumaczenie literatury, dobrej literatury, rozpowszechnianie nowych autorów i książek na niemieckim obszarze językowym jest cudowne, radosne, interesujące i daje poczucie spełnienia. Naturalnie wszyscy wykonujący ten zawód są świadomi, że jesteśmy ciągle skazani na niepowodzenie. Nigdy bowiem nie będzie możliwe przetransportowanie z jednego języka w drugi ambitnego tekstu literackiego w skali jeden do jednego, bez cięć i kompromisów, bez skrótów i okrężnych dróg, bez niedokładności i błędów. W naszym przypadku z polskiego na niemiecki. Tłumaczenie zawsze pozostanie niedoskonałe, ponieważ nie do pomyślenia jest przeniesienie do innego języka wszystkich aluzji i znaczeń, wszystkich niuansów i obrazów tekstu wyjściowego bez jakiejkolwiek straty, bez zmiany jego interpretacji, nadania mu innego brzmienia, innego kształtu, ponieważ języki, odniesienia kulturowe i historyczne są po prostu odmienne. Dlatego każde tłumaczenie jest siłą rzeczy przyznaniem się do niedoskonałości, kompromisem, o który jednak ustawicznie musimy walczyć  przy użyciu wszystkich sił i talentów, jakimi dysponujemy.

Jest to ta strona naszego zawodu, której musimy podporządkować wszystko pozostałe. Praca nad tekstem ma pierwszeństwo: nasze najważniejsze zadanie polega na stworzeniu tekstu literackiego, który żyje samodzielnie, oczywiście zawsze w oparciu o oryginał, czego nigdy nie możemy stracić z oczu. Na tym polega przecież niemal nieprzezwyciężalna trudność naszego zadania: z jednej strony jesteśmy nauczeni pokory wobec autora i jego dzieła, zobowiązującej do możliwie najściślejszej wierności wobec tekstu, ale z drugiej tłumaczenie ma być językowo oryginalne i nie zdradzać się jako przekład. Jest to balansowanie na krawędzi przepaści, podczas którego łatwo spaść, czego doświadczył choćby raz każdy, kto tłumaczy literaturę.

Jednak zadanie tłumacza nie ogranicza się wyłącznie do przekładu tekstu z jednego języka na drugi. Tekst literacki ma pierwszeństwo, co do tego nie ma wątpliwości. Ale oprócz tego tłumacz literacki musi – jeśli poważnie traktu-je swój zawód – dać z siebie znacznie więcej. O tych dodatkowych zadaniach, jakie musi dziś brać na siebie tłumacz, wspomniał Ryszard Kapuściński tu, w Krakowie, przy okazji I Światowego Zjazdu Tłumaczy Literatury Polskiej, kiedy mówił o tym, że tłumacz musi być również kimś w rodzaju agenta literackiego czy wręcz ambasadora autora, często nawet entuzjastycznym mecenasem jego twórczości, kimś, kto proponuje i poleca dzieła konkretnego autora wydawnictwom, kto zwraca na nie uwagę mediów, kto sam w miarę możliwości pisze recenzje i opinie. Tłumacz musi więc, oprócz swojej właściwej pracy zawodowej, troszczyć się też o promocję i rozgłos, musi robić reklamę "swojemu" autorowi, chwalić go, możliwie głośno i donośnie, a przy tym przekonująco. Jego praca zaczyna się już na etapie szukania godnych przetłumaczenia autorów i tytułów, a później wydawnictwa, które będzie gotowe podjąć ryzyko – każda bowiem książka wiąże się z ryzykiem, książka przetłumaczona naturalnie jeszcze bardziej, już choćby tylko z tego względu, że koszty są wyższe.

To wszystko są zadania, których my, jako tłumacze, musimy się podjąć jak gdyby nigdy nic. Bez szemrania i użalania się, to po prostu nasz interes, jak to się mówi, nawet jeśli w wielu przypadkach nie usłyszymy za to słowa podziękowania i naturalnie zawsze jest to nieodpłatne. Aby tłumacz w ogóle mógł zrobić interes, musi być z reguły literackim łowcą talentów, psem myśliwskim, który wyszukuje nowe (i oczywiście również stare, z jakiegoś powodu przeoczone lub zapomniane) książki. Następnie należy przeprowadzić agitację, zgromadzić fakty i argumenty, doradzać, namawiać, pouczać i wreszcie przekonać. Jest to związane z ryzykiem własnym, ponieważ narażamy przy tym naszą reputację i dobre imię. Jeżeli wydawnictwo kupi za naszą radą książkę i zleci jej tłumaczenie, a później będzie ona zalegać na księgarskich półkach, to oczywiście odbije się to na nas. Kilka takich wpadek i nasza reputacja literackiego psa myśliwskiego i doradcy legnie w gruzach. Zwłaszcza, gdy nasunie sie podejrzenie, iż polecaliśmy daną książkę głównie dlatego, że sami chcieliśmy ją przetłumaczyć.

Łowieniem literackich talentów tłumacze zajmowali się od zawsze, przede wszystkim w przypadku tzw. "małych" języków, przy czym określenie to nie odnosi się do liczby posługujących się nimi osób, lecz do stopnia ich popularności. W tym sensie za "małe" można uznać języki, którymi mówi wiele milionów, na przykład polski, ukraiński czy turecki itp. W takich wypadkach wydawnictwa zawsze były zdane na doradztwo i pośrednictwo tłumaczy, już choćby z powodu nieznajomości języka.

Rola agenta autora, doradcy medialnego i pijarowca, w którą często musi się dziś wcielać tłumacz, jest nowa. Doświadczenie uczy nas, że nie zawsze jest mądrze zdawać się na promocję wydawnictw, należy raczej na własną rękę nawiązywać kontakty z mediami i wymyślać strategie lansowania danego autora i jego tematów w niemieckim kręgu językowym. Dochodzi wręcz do tego, że sami zastanawiamy się nad graficznym układem książki. Na przykład nad okładką. Moim zdaniem nic nie przemawia przeciwko współpracy tłumacza z wydawnictwem podczas projektowania okładki i przedstawiania przez niego własnych propozycji.

Naturalnie muszę pogodzić się z pytaniem, dlaczego tłumacz literacki ma się o to wszystko starać? Dlaczego ma na coś takiego tracić swój cenny czas? Ponieważ wszystko to, o czym tutaj mówiłem, jest czasochłonne. Dlaczego ma się męczyć z wydawcami, autorami i dziennikarzami i nadwyrężać nerwy? Ponieważ wszystkie te czynności  są stresujące i denerwujące. A przede wszystkim: dlaczego ma ryzykować swój spokój, spokojną pracę, luksus pracy w pojedynkę, z dala od powszechnej krzątaniny i pośpiechu, od zgiełku i hałasu? Dlaczego tłumacz ma z tego rezygnować? Nie znam na to żadnej przekonującej odpowiedzi. Myśląc trzeźwo i racjonalnie, ważąc wszystkie za i przeciw, tłumacz powinien raczej trzymać się od tego z dala i pozostać w zaciszu swojej pracowni, w otoczeniu słowników i innych niemych przyjaciół. W towarzystwie dobrych autorów. Mimo to każdemu tłumaczowi radziłbym podjąć to ryzyko. Ten, kto się na nie zdecyduje, powinien liczyć się z tym, że będzie musiał niejedno przełknąć i znieść, ale może to być również bardzo satysfakcjonujące. I uszczęśliwiać. Piękne w naszym zawodzie jest to, że nigdy nie wiemy, co nas czeka. Szczęście czy rozczarowanie. Zwycięstwo czy porażka. Ale również rozczarowania i porażki mogą mieć swoje piękne strony.

[Referat wprowadzający podczas sympozjum tłumaczy z okazji wręczenia Nagrody im. Karla Dedeciusa 2013, Instytut Goethego, Kraków 24.05.2013]

Do góry
Drukuj
Mail