WYDAWCA: STOWARZYSZENIE WILLA DECJUSZA & INSTYTUT KULTURY WILLA DECJUSZA
AAA
PL DE UA
Opowiadania

Hanusia i chłopczyk

Hanusię na myśl o nadejściu Chrystusa ogarniało przerażenie. I chociaż jak wszyscy czekała na Chrystusa, to w głębi sercu wiedziała, że nie jest gotowa na Jego nadejście. Tego dnia ludzie turlali po ziemi malowane jajka i czekali na znak z nieba, tak jak co dzień, ale tego dnia nadzieje były silniejsze. I małej Hanusi przyśnił się sen.
Szła lasem w dół, stromą ścieżką ostro w dół, prawie jak całkiem w dół. I wyszła na polanę, za którą już nic nie było. Po obu stronach stała cicha woda, a przy brzegu rosły rzędy tulipanów: jedne już wstały, inne jeszcze leżały w swoich trumnach. Wtedy przyszły małe dzieci i poprowadziły ją ze sobą. A na przedzie szedł chłopczyk. I tam, dokąd ją zaprowadziły, Hanusia zobaczyła samą siebie. I była już inna. I wtedy się obudziła.

Hanusia szła do kościoła i rozważała sobie, że tulipany w trumnach i te już rozkwitłe – to martwi i zmartwychwstali. Dlatego Hanusia myślała, że to dziś, że Dzień nadejdzie dziś. I od samego ranka zdążali do kościoła ludzie, i wielu miało twarze nowe i pełne oczekiwania, więc Hanusia myślała, że wielu widziało podobny sen, i że Dzień nadszedł. I Hanusia chodziła składać wszystkim życzenia, a potem położyła się na ziemi, oczy w górę i leżała - w niebo patrzyła. Hanusia nie śmiała wyobrażać sobie, jak ma nadejść, nigdy nie śmiała sobie wyobrażać, ale myślała, że dla niej to będzie jak silny, niepowstrzymany wiatr i straszny nieprzerwany grom. Ale tak długo leżała, że ludzie rozmawiać przestali i milknąć poczęli wokół, a Hanusia wciąż czekała i czekała, i myślała, że tak wciąż czeka. I myślała, jak to może być. „Bóg jest miłosierny. Nie umieram co dnia, ale co dnia się rodzę. Czuję siebie – to znaczy, że czuję Boga. W żadnym razie nie zdołam odczuć Boga lepiej, niż kiedy mogę być pewna, że czuję siebie. Gdy odczuwam świat – odczuwam Boga ”. Serce jej wypełniała bojaźń Boża.

Aż nagle w strachu zerwała się na nogi, bo usłyszała, jak z oddali nadciąga tłum, i czuła, że tłum biegnie na nią, i że powinna od niego uciekać, i zaczęła uciekać niby do domu, ale chyba zabłądziła, bo nagle droga była jasna i przed nią, to znaczy w dole, Hanusia widziała światło, a kiedy wybiegła z lasu, znalazła się na polanie, i polana kończyła się wodą, a za wodą nie było już niczego. I od wody aż do drugiej części rzędami rosły kwiaty, parami, czerwone piękne kwiaty, a przed nimi rzędami spod ziemi wyciągały główki nowe kwiaty, a przed nimi – kolejne. A w najpierwszym rządku, najbliżej Hanusi, leżały tulipany w ziemi, tak samo parami. Hanusia nie słyszała już, czy gonią ją ludzie, aż nagle przybiegły dzieci i chłopczyk wziął ją za rękę, i poprowadził za sobą.


O odkopanym Iwanie

Jeszcze jedną znałam bajkę o kobiecie, która po pogrzebie odkopała ciało swojego męża, z ziemi obmyła, w czystą koszulę ubrała, za stół posadziła, nakroiła chleba, nalała barszczu, położyła przed nim łyżkę i powiedziała: Jedz, Iwanku. Ale Iwan ani drgnie. Wtedy wzięła kieliszek, wódki nalała, postawiła przed mężem, powiedziała: Wypij, Iwanku. Ale Iwan ani drgnie. Wtedy kobieta wyjęła ciepły kożuch zimowy i okryła mężowi ramiona. Ogrzej się, Iwanku. Ale Iwan ani drgnie. I dopiero późno w noc, kiedy kobieta zasnęła na ławie koło niego, zastukała łyżka po talerzu, puknął o stół kieliszek. Obudziła się kobieta – naczynia puste, a mąż jak siedział, tak siedzi bez ruchu. Wstała, naczynia umyła, chatę zamiotła, obiad ugotowała, na stół przed Iwanem postawiła i poszła zwierzęta obrządzać. Wróciła, po Iwanie sprzątnęła, twarz mu obtarła i dalej do roboty. I tak został z nią Iwan w chacie na zawsze. Bo jak kto kocha, to do ziemi iść nie pozwoli.

Jeden człowiek

Jeden człowiek – jedna głowa zimna, druga gorąca – powiedział: Wieje z góry. Wznieśliśmy w górę oczy. Drugi człowiek – jedna ręka zimna, druga gorąca – siedział w górze i przepuszczał wiatr przez zimną rękę. Powiedzieliśmy: Wieje. Człowiek przepuścił wiatr przez gorącą rękę i zrobiło się sucho i gorąco, upalnie i nieprzyjemnie. Tak to przepuszczał człowiek w górze powietrze raz przez jedną rękę, raz przez drugą, przepuszczał i przepuszczał.

I prawa ręką

Inna kobieta poznała mężczyznę z całym światem na ramionach. Modliła się za jego duszę, a kiedy wymodliła, martwa upadła. A wtedy poczuła jego oko. Poczuła jego prawe oko, bo była już jego prawą ręką.

I ślepe dziecko

Inna kobieta nie miała własnych dzieci, ale znalazła na drodze ślepe dziecko. Zabiorę cię ze sobą, i wzięła ślepe dziecko na ręce. Ale dziecko mogło samo iść koło niej, i nawet nie trzymało się za jej spódnicę, i tak szli do samego domu innej kobiety. Mówię ci, będziesz moim dzieckiem, zaprowadziła dziecko do chaty. Tak inna kobieta wzięła sobie dziecko, które nigdy nie zobaczyło swojej matki.

Belinda i prostokąt

Belinda chodził na dach modlić się. Chodząc tam i sam w przód i w tył podczas modlitwy, widział świat tylko jako prostokąt przed sobą, pionowy prostokąt, w którym mieściła się tylko prostokątna część świata. Belinda kręcił głową – ale i tak widział prostokąt, z prawej i z lewej.

Pewnego razu, gdy Belinda chodził po dachu, modląc się, z góry zjawiła się drabina, chwiała się na wietrze swoimi sznurkami i drewnianymi szczebelkami. Belinda tak długo na to czekał, że już nawet zapomniał, na co właściwie czekał, a na widok drabiny w oczach mu się zamgliło i idąc wciąż w górę i w górę, płakał jak dziecko. A że w oczach mu się zamgliło, to nie od razu zauważył, jak powoli rozrasta się we wszystkie strony jego prostokąt.

Belinda i śnieg

Spadł śnieg i Belinda poszedł popatrzeć, jak daleko spadł śnieg. Belinda szedł przed siebie, a z tyłu jego ślady zasypywał świeży śnieg. Belinda szedł i szedł, i kiedy stał się ledwie widoczną kropką na tle białego śniegu, zrozumiał, że śnieg spadł bardzo daleko. Belinda zrozumiał, że śnieg spadł wszędzie, i że można nawet już wcale nie wracać. I wtedy Belinda znikł.

Belinda i drzwi

 Kiedy okazało się, że w jego życiu wszystko jest tak samo ważne, jak nie ma żadnego znaczenia, Belinda zaczął chodzić zupełnie inaczej: tyłkiem do przodu. Tak Belinda odkrył w swojej głowie nowe drzwi i wszedł w nie.

Belinda i ślady

W nocy spadł śnieg, a rano Belinda poszedł do lasu. Śnieg leżał po kolana i żeby nie przemoczyć nóg, Belinda musiał iść krok w krok po śladach tego, kto przeszedł tędy pierwszy. Belinda szedł i szedł, aż tu nagle ślady urwały się na środku drogi. Wtedy Belinda zrozumiał, że to były jego ślady, i zawrócił.

Monio i wiatr


Monio nie lubił się rozpraszać. Lubił łapać wiatr. Monio stawał twarzą do wiatru i myślał: „Oto ja, stworzenie Boże”, a wiatr dmuchał mu w twarz, zaczesując całą jego sierść do tyłu. Monio cieszył się i myślał: „Oto ja, stworzenie Boże”. Tak Monio lubił łapać wiatr.

Monio i jego historia

Monio znał wiele historii, ale wszystkie były o tym samym. Siadał i opowiadał nową historię, ale znów o tym samym. Monio znał jedną wielką historię. Krótko mówiąc, Monio zaczynał tak:
Dźwięki omijały mnie, rzeczy zdawały się puste i także mnie omijały. Samo przez się, czas podchodził pod gardło, czuję (nie czuję), jak mogę być z Bogiem.
Jak mogę dobrze Tobie służyć? Jak mogę Ciebie dobrze kochać? Pokaż mi, jak mam Ciebie dobrze kochać. Pokaż mi, jak mam postępować. Pozwól mi zrozumieć.
Jestem Twoim naczyniem, napełnij mnie.
Zwróć moją głowę ku Sobie. Odwróć moją głowę do Siebie.
Kiedy byłem szybkim psem, za kim biegałem?
Kiedy byłam bystrą żmiją, na kogo polowałam?
Kiedy wstawałam gwiazdą niebieską, komu świeciłam?
Taką historię za każdym razem opowiadał Monio.

Ręka Sziwy, słowo Chrystusa


Monio kiedyś przestraszył się siebie i stał się sobie obcy. Stał się piaskiem w swojej głowie. Monio stał się „Monio się nie stał”. Był szybszy niż wszelkie morskie stworzenia i znaki, stał się szybszy od owadów i mechanizmów, i dlatego widział, jeśli chodzi o siebie: tylko piasek w swojej głowie. Dzień-noc, dzień-noc, księżyc-słońce. Równocześnie był w środku i na zewnątrz. Równocześnie stał na lądzie i w morzu.


Bajka o kolorach

Biały – to kiedy ośmiu rycerzy przywiozło na ośmiu koniach po osiem białych worków, i do każdego wychodziła królewna, i każdy otwierał przed nią worek. I sypało się z nich złoto, srebro, szmaragdy, a królewna nawet się nie uśmiechała. A kiedy ostatni, ósmy rycerz, wyjął przed nią z ostatniej, ósmej torby…
Żółty – to kiedy słońce z rana ozłociło blaskiem drogę przed rycerzami, a spokój był w duszy, i każdy marzył, jak przywiezie królewnie zamorskie dary, i jak jego właśnie królewna wybierze…
Błękitny – to kiedy doszli rycerze do błękitnego morza, i nie było łodzi, by konie przeprawić, i wiernego konia żal było zostawić na brzegu, i wtedy każdemu z ośmiu koni wyrosły skrzydła, i uniosły konie swoich jeźdźców wysoko w niebo i przeleciały błękitne morze…
Czerwony – to kiedy zachodziło słońce, za księżycem podążając, ciało swoje czerwone obnażyło, oczy jeźdźcom oślepiło, i rozjechało się ośmiu rycerzy po ośmiu różnych drogach…


tłumaczenie: Katarzyna Kotyńska
Do góry
Drukuj
Mail

Karpa Hala [autor]

HALA KARPA (1986, Ukraina) – pisarka. W 2009 r. ukończyła naukę na Kijowskim Uniwersytecie im. Tarasa Szewczenki jako tłumaczka języka japońskiego i angielskiego. Pracuje w zawodzie. Obecnie mieszka w Kijowie.