Wilhelm Genazino, Parasolka na ten dzień (Parasolka na cej den’), Lwów 2008. Przekład z języka niemieckiego na język ukraiński O. Sydor.
Nie jest to może debiut powieściowy niemłodego już autora, ale pierwsza z jego powieści przetłumaczona na język ukraiński. Na pierwszy rzut oka autor pisze prostym językiem o sprawach codziennych. Niech was nie kusi, aby wnioskować, że jest to tylko taka prosta pisanina. Ponieważ pisanie o codzienności nie zawsze jest równoznaczne z brakiem głębi. Filozof z wykształcenia, Wilhelm Genazino, w jednym z wywiadów mówi, że dosyć długo uważał (czy czas przeszły nie jest tu tylko przejawem skromności?) siebie za pisarza-filozofa – „takiego jak Søren Kierkegaard, w beletrystyce którego ukrytych jest nadzwyczajnie dużo teorii”.
Jednokrotne przeczytanie „Parasolki…” może być niewystarczające do poznania głębi utworu. Trzeba przecież śledzić przemiany nastrojów bohaterów, porównywać oddalone od siebie sytuacje, motywy, trzeba zastanawiać się (i zmieniać zdanie), gdzie można wierzyć słowom, a gdzie nie warto. Autorska narracja daleka jest od narzucania czytelnikowi swoich „poglądów”, zdarza się, że autor sam siebie poprawia, zaprzecza sobie, dziwi się temu, co powiedział, denerwuje się… Jak Kierkegaard, rozumie on, że życia nie można zmierzyć twierdzeniami. Język to nie tylko sposób komunikowania się, to także sposób spotwarzania rzeczywistości. Literatura daje szansę spotwarzenia tej rzeczywistości w mniejszym stopniu niż, powiedzmy, filozofia, która przepełniona jest teoriami, uogólnieniami. Spójrzmy, jak problem ten jest przedstawiony w jednym z epizodów powieści.
„- To niemożliwe! (…) Naprawdę powiedziałam, co myślałam. Wydaje mi się, że jeszcze nigdy nic takiego się ze mną nie działo” – cieszy się pani Balkhausen na końcu powieści. Cieszymy się z nią i my, cieszymy się, bo Genazino w końcu zrobił coś pozytywnego ze swoją bohaterką. Zamykamy książkę, włączamy telewizor i powolutku zasypiamy. Budzi nas w środku nocy opalające mózg promieniowanie z tego pudła. Gasimy je, znajdujemy się w ciemności i nagle do naszej świadomości dochodzi obraz telewizora z powieści. Tak, telewizor! Tak, kamera! „Uwielbiam powódź, bo nie ma nic lepszego, niż czekanie na koniec świata” – te i inne szczere słowa wypowiada przed kamerą zmęczona życiem pani Balkhausen mając nadzieję, że zostały puszczone w eter.
Teraz, gdy wasz telewizor nareszcie został wyłączony, a wy siedzicie sam na sam z powodzią ciemności, rozumiecie: fraza pani Balkhausen ma sens tylko przed kamerą; ta kobiecina niezupełnie oszalała, żeby tak myśleć w sytuacji realnej apokaliptycznej powodzi. Pani Balkhausen powiedziała… nieprawdę, ale jeśli to jej pomogło, to niech… Wasza ocena obraca się wokół tych migotliwych sensów, roli języka, wokół granic… Nareszcie światło lampki nocnej zapala się w waszym mieszkaniu, chcecie uporządkować swoje myśli, a gdy zaczynacie formułować frazy, uświadamiacie sobie, że robicie coś takiego, jak na przykład prasowanie rzeki lub użyźnianie pole dojrzałego już zboża - to, od czego odżegnuje się Genazino, kiedy kilka linijek wcześniej przedkłada opisywanie chaotycznego i nieuporządkowanego życia nad profesjonalne działanie.
Ihor Kotyk
Tłumaczenie: Urszula Pieczek/Iwona Boruszkowska