WYDAWCA: STOWARZYSZENIE WILLA DECJUSZA & INSTYTUT KULTURY WILLA DECJUSZA
AAA
PL DE UA
Zainteresowanie językiem jest chyba uwarunkowane genetycznie

Ryszard Wojnakowski w rozmowie z Bernhardem Hartmannem, laureatem Nagrody Karla Dedeciusa 2013. 


Ryszard Wojnakowski:  Skąd się wzięło Twoje zainteresowanie językami? Dlaczego uczyłeś się akurat polskiego? 

Bernhard Hartmann: Zainteresowanie językiem jest chyba uwarunkowane genetycznie. Od zawsze dużo czytałem i stosunkowo łatwo uczyłem się języków. Do polskiego przywiódł mnie przypadek: moje gimnazjum rozpoczęło w 1988 roku realizację programu partnerstwa z polskim liceum. Wiosną 1989 roku przyjechałem do Polski  pierwszy raz, wtedy jeszcze nie znałem ani języka, ani kultury polskiej. Byłem tak zafascynowany krajem i ludźmi, że po maturze postanowiłem nauczyć się polskiego i studiować polonistykę.


Po studiach wybrałeś początkowo karierę naukową. Jak to się stało, że  zająłeś się tłumaczeniem, zwłaszcza tłumaczeniem literatury? 

W czasie studiów i późniejszej pracy uniwersyteckiej przekładałem od czasu do czasu teksty literackie, cytaty do prac naukowych lub lektur dla studentów słabo znających język polski. Kiedyś robiłem dla jakiegoś pisma o teatrze wywiad z Tadeuszem Różewiczem. Na koniec naszego spotkania Różewicz podarował mi jeden ze swoich niepublikowanych jeszcze wierszy. Ten wiersz  – 
cóż z tego że we śnie –  był moim pierwszym poważnym przekładem literackim.


A potem szedłeś już tym tropem, jak dobry pies myśliwski? Pozostałeś wierny Różewiczowi, choć odkrywałeś dla siebie także innych, młodszych poetów, których próbowałeś przybliżać niemieckiemu czytelnikowi. Najpierw w czasopismach…

Na początku przekładałem głównie dla pisma "Sinn und Form", zazwyczaj lirykę i eseje. Wtedy byłem jeszcze związany z uniwersytetem, więc takie krótkie teksty przekładałem po prostu w czasie wolnym od zajęć.  Tłumaczyłem wtedy rzeczy, które wydawały mi się  interesujące językowo lub ze względu na tematykę. Później miałem coraz więcej zleceń  z zewnątrz, mogłem więc odejść  z Uniwersytetu i poświęcić się całkowicie tłumaczeniu.


Czy te zewnętrzne zlecenia były dla Ciebie rodzajem potwierdzenia ze strony środowiska? Chciałem powiedzieć, że jeśli tłumacz sam decyduje, co przekłada, to może realizować misję, jaka wpisana jest w nasz zawód.

Jeśli polecają mnie gdzieś starsi koledzy, których dorobek cenię, jeśli ktoś proponuje mi dzięki temu przełożenie jakiejś książki, to oczywiście odbieram to jako potwierdzenie i uznanie z ich strony. Trzeba  pamiętać, że bez takiego wsparcia trudno o jakieś zaczepienie w tym fachu.  Jednakże o tym, które zlecenie biorę, a które odrzucam, decyduję tylko ja. Pod tym względem nie dostrzegam żadnej sprzeczności. Nie wiem jednak, o co Ci chodzi z tą misją tłumacza…


Mam na myśli to, że wydawnictwa chcą zarabiać na książkach, natomiast my kierujemy się zupełnie innymi pobudkami, chcielibyśmy na przykład za wszelką cenę przełożyć jakąś książkę i pokazać ją czytelnikom.

Ależ jako tłumacz ja także jestem  zainteresowany ekonomicznie, jeśli nie chcę żyć  tylko o chlebie i wodzie! Z drugiej strony są przecież wydawcy,  którzy wydają różne książki ze świadomością, że na nich nie zarobią i że muszą wydawać również inne, bardziej dochodowe tytuły. Ja kalkuluję podobnie: niektóre teksty przekładam głównie dlatego, że honorarium za nie pozwoli mi na realizację mniej dotowanych, za to bardziej interesujących lub  ambitnych projektów.


W jaki sposób uzyskiwałeś ważne zlecenia i poznawałeś autorów? Możesz tak ogólnie scharakteryzować swoje osobiste związki z nimi?

Wiele zależy od postawy samego tłumacza.  Moja inicjatywa zaowocowała  współpracą  z czasopismami literackimi, sam zaproponowałem też tomiki poezji Tadeusza Różewicza i Julii Hartwig; one też, nawiasem mówiąc, nie ukazałby się, gdyby nie idealizm wydawców. Inne zlecenia otrzymuję przez polecenia kolegów, choćby Renate Schmidgall, której wiele zawdzięczam, lub instytucji, takich jak Deutsches Polen-Institut Darmstadt czy Instytut Polski w Düsseldorfie.

Kiedy przyjmuję jakieś zlecenie albo interesuję się konkretnymi tekstami, szukam kontaktu z autorami. Zależy mi na kontakcie z nimi, ponieważ z jednej strony ułatwia mi to pracę, a z drugiej jestem ich po prostu ciekawy; to są zresztą często interesujący ludzie. Każdy z nich jest jednak odrębną indywidualnością, dlatego trudno byłoby mi opowiedzieć o nich "ogólnie". Może tylko tyle, że do tej pory najczęściej spotykałem autorów otwartych i chętnych do pomocy.


Zapomnijmy na chwilę o ciemnych stronach naszego zawodu. Czy podzielasz moje zdanie, że poza tym jest to najlepszy fach pod słońcem?  Kto poza tłumaczami  ma  tyle satysfakcji z codziennej, nieraz bardzo ciężkiej  pracy?

Dla mnie tłumaczenie jest taką czynnością, przy której mniej niż przy innych zadaję sobie pytanie, dlaczego właściwie ją wykonuję. I przy której najmniej mi przeszkadza, jeśli na pytanie o sens nie znajduję odpowiedzi. Pod tym względem tłumaczenie zapewnia mi  nie tyle satysfakcję, co spokój wewnętrzny.


To pewnie także kwestia wcześniejszych  doświadczeń zawodowych. Ja w każdym razie uważam, że w innych zawodach nie istnieje podobna różnorodność i tak silne dążenie do rozwijania własnych umiejętności czy poszerzania horyzontów. Czego można życzyć świeżo upieczonemu laureatowi nagrody  Karla Dedeciusa?

Tego samego, czego życzyć należy wszystkim tłumaczom. Ambitnych, wymagających tekstów. Wypłacalnych zleceniodawców. I chyba jeszcze tego, żeby za trzydzieści lat ludzie wciąż jeszcze umieli  czytać i potrafili docenić dobrą literaturę.

                                                                                 
[Tłumaczenie: Agnieszka Gadzała]

Do góry
Drukuj
Mail