Boże mój, nawdychawszy się zjełczałego dymu,
W ciemności, w ogniu i oczywiście bez kasku,
Niewidzialny stoisz za plecami ukochanych synów,
By chwycić w ramiona, gdy przyjdzie im paść.
Zbyt wcześnie jeszcze gasić ten płomień, Boże, zbyt wcześnie
Zamykać znaki w ciemnościach nieziemskiego zła,
Zdrada bowiem; wiesz o tym dobrze, dużo głębsza niż rany,
Bo śmierć trzyma na muszce nieskalanych.
Po prostu tam stój. I trzymaj w swojej dłoni
Płonące miasto-świecę, wśród śniegu i dymu,
Gdy ktoś nie pozna, daj znak, żeś swój,
Że zawsze będziesz stał obok dzieci swoich.
[tłumaczenie: Iwona Boruszkowska]