Soczyście błękitne jezioro wspinało się przed naszymi twarzami, gdy Witek Bałwan się zakrztusił. Krzyknął tylko: "Kurwa!", wystawił rękę i zapadł się pod wodę. To pewnie przez te swoje skarpetki. Pewnie pociągnęły go w dół. Nie chciał ich zdjąć, bo uparł się, że będzie mu za zimno. Kurwa! Za zimno w trzydziestostopniowym upale, w słońcu, w wodzie, która ciepła jak w wannie! Schlał się, a nie za zimno! W trójkę się skuliśmy. Jak dzieci, wódką, na słońcu. No i zachciało nam się popływać. A tłumaczyłem mu cierpliwie: "Zdejmij te skarpetki! Mogą pociągnąć w dół!". Twardo odmawiał, że on swoje wie, on swoje wie. Zupełnie bez sensu. Zawsze stawiał na swoim, no i uparł się z tymi skarpetkami.
W wodzie właściwie udawałem, że pływam. Stopami dotykałem dna. W wodzie łatwiej było mi utrzymać równowagę niż na lądzie. Chciało mi się rzygać. Bronek Zawada też opierał się na wodzie, i też wyglądał na takiego, któremu chce się rzygać. No, a ten idiota, Witek Bałwan, wypłynął na środek jeziora! Zawsze był ambitny.
Pływanie sprawiało mu widoczną radość. Trzasnął jakieś pięćdziesiąt metrów kraulem i wrócił krytą żabką. Dość porządnie zmęczony odbił jeszcze dziesięć metrów w jezioro - stylem grzbietowym. Zatrzymał się (czarna głowa na srebrnej tacy z wody) i uśmiechnął w naszą stronę. A wtedy uśmiech przekształcił się w kurwę. Witek Bałwan machnął ręką, jakby się z nami żegnał i zniknął. Pamiętam, co wtedy pomyślałem. No tak, skarpetki zrobiły swoje.
Nawet nie próbowaliśmy z Bronkiem Zawadą go ratować. Ledwo sami wyszliśmy na brzeg, choć nie weszliśmy dalej niż po pas. Procenty podgrzane słońcem wystrzeliły w naszych głowach fajerwerkami oszołomienia. Natężenie tak absurdalnej śmieszności całej tej sytuacji, że aż bolesnej. Schowaliśmy się w cieniu starej olchy, która nachylała się nad wodą. Coś mi się wydaje, że nawet zdrzemnęliśmy się.
Po przebudzeniu zaczęliśmy kombinować, co by tu powiedzieć żonie Witka Bałwana. Przecież w końcu dotarło do nas, że jednak chłop się utopił. Na dobrą sprawę skończył się szybciej, niż zaczął. Co by nie mówić, trzydzieści dwa lata życia to wcale nie tak dużo. Bronek Zawada zaproponował rozwiązanie, które mi pasowało.
Nie byliśmy jakimiś tam cieniasami. Grubasami może też nie, ale na pewno nie cieniasami. Dorobiliśmy się na giełdzie i mieliśmy trochę od rodziców. Domek Witka Bałwana był podobny do naszych, ale trochę większy, i ogród miał większy od naszych. Samochód Witka był lepszy od naszych, właściwie trzy samochody. Jego żona też prezentowała się trochę lepiej niż nasze. W każdym szczególe była odrobinę ładniejsza. Bo intelektualnie wszystkie trzy były na tym samym poziomie, najniższym. A jednak, gdy żona Witka Bałwana zobaczyła naszą dwójkę, nawet ona wywnioskowała, że coś tu nie gra. Przede wszystkim brakowało męża. Wyszło trzech facetów, wróciło dwóch. Wynik: -1.
Spytała, a wtedy Bronek Zawada powiedział: "Witek odszedł z taką jedną. Próbowaliśmy go powstrzymać, ale pobiegł za tamtą suką. Planował to od dawna".
Bronek Zawada był przekonywujący. Przynajmniej dla żony Witka Bałwana. A przecież tylko o to nam chodziło.
"Zawsze podejrzewałam tego kutasa, że pójdzie za jakąś pizdą! Niech zapomni o prawach rodzicielskich! Zawsze miał w oczach inne szpary… Ale mnie te oczy oszukały… Pajac jeden, odejść z jakąś pizdą!".
Witek Bałwan jak dotąd nie wypłynął. Nikt go też nie spotkał na którejś z ulic tego świata. Jego żona wciąż żyje w niewiedzy. Gardzi zdrajcą.