WYDAWCA: STOWARZYSZENIE WILLA DECJUSZA & INSTYTUT KULTURY WILLA DECJUSZA
AAA
PL DE UA
Żydowskie życie w Krakowie (I)

Żydowskie życie w Krakowie*
Dwa portrety
Tanja Dückers
(publikacja za "Jüdische Allgemeine")

Każdy, kto jedzie pociągiem do Krakowa od strony zachodniej, na trasie między Katowicami i Krakowem Głównym zawsze pomyśli: to gdzieś tutaj. Oświęcim. Auschwitz. Gdzieś za bujną zielenią i zardzewiałymi urządzeniami fabrycznymi. Tylko 40 km od najpiękniejszego miasta Polski.


Polacy ze zrozumiałych względów niewiele chcą mieć wspólnego z tym grobem dla milionów, stworzonym w ich kraju przez Niemców, a turysta podróżujący na własną rękę, który jadąc do Oświęcimia, by zwiedzić obóz zagłady, nie skorzysta z autobusu turystycznego, będzie zdziwiony, jak trudno jest znaleźć drogę. Rzadko ustawione znaki informacyjne są poprzekrzywiane i bardzo małe. A kto już wreszcie dotrze do Oświęcimia, musi tam jeszcze odnaleźć oba obozy. Jedna z berlińskich organizatorek podróży do Polski śladami historii i kultury czasami świadomie rezygnuje ze zwiedzania Oświęcimia w ramach wycieczki do Krakowa (lub oferuje je oddzielnie). Z jej doświadczenia wynika, że ta wizyta tak bardzo dominuje nad całą podróżą, że turyści nie potrafią potem myśleć ani o malowniczych renesansowych Sukiennicach, ani o cudownym, przygaszonym blasku "Damy z gronostajem" Leonarda da Vinci, ani o fantastycznym Wzgórzu Wawelskim, czy tętniącym miejskim życiem Rynku, nie myśląc jednocześnie o Oświęcimiu, tak jak gdyby w ogóle nie było współczesnej Polski, jak gdyby Polska była tylko oficyną Niemiec i masowym grobem.

Ruth Fruchtman przyniosło 35 lat temu do Berlina, a teraz – do drugiego domu – na południe Polski. Szczupła, wrażliwa kobieta, osoba sprawiająca wrażenie powściągliwej, przemierza położony nad Wisłą plac z niewielkim kioskiem, nieprzytulnie wyglądającym przystankiem autobusowym i porozrzucanymi śmieciami. "To tutaj wtedy było, tu był 'Sammelplatz'" (miejsce zbiórki Żydów przed deportacjami do obozów – przyp. tłum.). O historii tego miejsca długo przypominała już tylko jego nazwa: Plac Bohaterów Getta. Wreszcie w 2005 roku postawiono na placu pomnik: 60 żelaznych krzeseł mocno przytwierdzonych do ziemi ma przypominać ponad 60.000 Żydów, mieszkających w Krakowie przed wkroczeniem Niemców. Wielu Żydów zabrało ze sobą na Sammelplatz swój dobytek, nawet meble. Wszystkie krzesła zwrócone są w kierunku obozu koncentracyjnego w Płaszowie, do którego posyłano Żydów (pozostałych jeszcze przy życiu po "likwidacji" getta). Rozległa instalacja złożona z krzeseł, do której należą także zwyczajne miejsca siedzące obok przystanku tramwajowego, przypomina dzieła polskiego artysty Tadeusza Kantora. Na rogu Placu Bohaterów Getta znajduje się stara apteka, obecnie muzeum, gdzie mieszkał aptekarz Tadeusz Pankiewicz, jedyny nie-Żyd, który z najwyższym narażeniem własnego życia pomagał mieszkańcom getta, zaopatrując ich w fałszywe dokumenty, żywność i lekarstwa. Pankiewicz należy do grona odznaczonych przez Instytut Yad Vashem w Jerozolimie medalem "Sprawiedliwy wśród Narodów Świata".


W dawnej aptece wisi obok drzwi wejściowych zdjęcie dziewczynki, niosącej krzesło przez Wisłę – do swojej nowej "kwatery" w getcie. Czyni to symbolikę złożonej z krzeseł instalacji jeszcze bardziej wyrazistą.


Tu, na Podgórzu, które do 1913 roku było niezależnym miasteczkiem, a dziś jest położonym na drugim brzegu Wisły przedmieściem Krakowa, Ruth Fruchtman znalazła nowy dom. Jeszcze teraz ta dzielnica ze swoją ciągłą niską zabudową zdaje się nie całkiem należeć do wielkiego miasta, jakim jest Kraków.  "Żydzi z Krakowa musieli tutaj przechodzić przez most, niejako za bramy miasta".


Z tymi słowami Ruth Fruchtman idzie przez długi most, prowadzący z Podgórza na Kazimierz. Kazimierz jest o wiele bardziej urokliwy, bardziej stylowy niż przedmiejska dzielnica, której charakter wyznaczają odłogi i tereny przemysłowe.


Na Kazimierzu turysta odnajdzie być może trochę starej Galicji, tutaj dziedzictwo multikulturowe tych regionów odczuwa się w sposób szczególny – na licznych krzywych uliczkach i w sklepikach, w kafejkach, w których czas mógłby się zatrzymać w miejscu. Tu siedzi się obok starych fotografii umieszczonych na pokrytych sadzą ścianach, obok witryn, w których leżą nieprawdopodobnie niezdrowo wyglądające ciasta. Nad sklepami i kafejkami, które mija Ruth, widać czasem hebrajskie napisy. Im jest ich więcej, tym bliżej do centrum Kazimierza na ulicy Szerokiej, która przechodzi tutaj w wielki plac. Ruth Fruchtman wskazuje na "Ariela". Tu wieczorami gra się muzykę klezmerską, słychać różne języki, które zdradzają, z jak licznych krajów przybywają goście.


Pisarka kiwa głową nad turystami, którzy sądzą, że tylko dlatego, iż Kazimierz znów jest teraz uważany za żydowską enklawę w Krakowie, to właśnie w tej dzielnicy istniało wtedy getto. "Odwrotnie, Żydzi zostali wypędzeni z Kazimierza na drugi brzeg rzeki!".


Ruth Fruchtman zajmowała się intensywnie historią żydowsko-polską. Dlatego przywoływane w licznych przewodnikach "nowe żydowskie życie" w Krakowie może zdemaskować jako iluzję. "Przed wojną było w Krakowie 70.000 Żydów – stanowili 25% ludności miasta. Dziś gmina wyznaniowa żydowska liczy już tylko 200 członków", opowiada, podczas gdy przechadzamy się po Placu Nowym (wcześniej Altjüdischer Markt – Rynek Żydowski), z licznymi knajpkami, i niezwykle ruchliwym bazarem pośrodku. Znacznie bardziej niż dzielnicą, w której toczy się autentyczne żydowskie życie, Kazimierz jest dziś mianowicie modną dzielnicą studentów i artystów. Tutaj, zaledwie rzut kamieniem od Starej Synagogi i ulicy Szerokiej, młodzi ludzie z dredami na głowie, w spranych sztruksach siedzą w ogródkach kawiarnianych albo na chodniku. Nastrój jest dobry, ktoś ma ze sobą pomalowane na fioletowo skrzypce, słychać głośne śmiechy i śpiewy. Kazimierz, leżący poza właściwą Starówką, będącą centrum turystycznym Krakowa, jest zaskakującą mieszaniną elementów folklorystycznych i żywej kultury młodzieżowej, która osiedla się tam, gdzie są niskie czynsze. Ruth zagląda jeszcze do Centrum Żydowskiego, gdzie ma przyjaciół, po czym ruszamy w drogę powrotną do jej niewielkiego mieszkania na Podgórzu.


W jednopokojowym królestwie widać, że ktoś starał się tutaj stworzyć przystań, chciał się zadomowić. Mieszkanie nie zostało urządzone na potrzeby szybkich weekendowych wypadów, życia na walizkach między starymi metropoliami na Zachodzie i nowymi na Wschodzie. Raczej zdaje się być kreatywnym miejscem samotnie żyjącej indywidualistki – może trochę z innej epoki. To, że żyjemy w XXI wieku czuje się dopiero wtedy, gdy wzrok pada na stojący na niewielkim biurku laptop i drukarkę.


Dlaczego Kraków? Ruth się śmieje. W 1985 roku, opowiada, po raz pierwszy była w Warszawie, potem w Krakowie i po prostu "zakochała się" w tym mieście. W mieście, trzeba podkreślić, a nie w ludziach z tego miasta.


Przez całe lata Ruth bała się odwiedzać Polskę. Jest Żydówką. "Pierwsze rzeczy, jakie słyszałam o Polakach, były bardzo negatywne", mówi, parząc jednocześnie ziołową herbatę. W pomalowanej na pomarańczowo kuchni jest ciepło, od wewnątrz zaparowuje szyba. Na zewnątrz, bezpośrednio za jej oknem, w odległości, którą można pokonać pieszo, znajdują się Sammelplatz dla Żydów, Fabryka Naczyń Emaliowanych Oskara Schindlera i Płaszów, ówczesny wielki obóz koncentracyjny i obóz pracy przymusowej. Ruth uważa za ważne podkreślić, że w Płaszowie mordowano także Polaków niebędących Żydami.


"Polska była dla mnie krajem, w którym mordowano Żydów. Bardzo ponurym krajem. I wiedziałam, że jak tu przyjadę, będę musiała odwiedzić Oświęcim … myślałam, że nie dam rady". Pałaszując lubiany w Krakowie intensywnie różowy tort, przypominający watę cukrową, mówi cicho: "Z początku cały kraj jawił mi się jak cmentarz. Również moi polscy znajomi mówili: to bardzo smutny kraj".


Po sposobie, w jaki Ruth z przymkniętymi oczami delektuje się ciastem, widać, że jest człowiekiem, który nie tylko rozmyśla o życiu, ale potrafi się nim rozkoszować. Z większym ożywieniem ciągnie dalej: "Ale potem naprawdę byłam tu, w Polsce i wszystko było całkiem inaczej, niż sobie wyobrażałam!… Polacy wydali mi się tacy sympatyczni! Kraj tak mnie pociągał, był tak różny od tego, jaki mogłabym sobie kiedykolwiek wyobrazić".


Część rozproszonej po świecie rodziny Ruth, pochodzącej pierwotnie z Polski i z Litwy, także nie przeżyła nazistowskiej dyktatury. Kilku członków rodziny deportowano z okupowanego Paryża. Ruth mówi po francusku, angielsku i niemiecku, trochę także po włosku. Ale pisarka-kosmopolitka rzadko jest z siebie zadowolona. Od kilku lat uczy się, a raczej trzeba powiedzieć: mówi po polsku, ale w jej oczach oczywiście nawet nie warto o tym wspominać. Ruth Fruchtman urodziła się wprawdzie w Londynie, ale pisze tylko po niemiecku, w swoim "drugim ojczystym języku", jak go nazywa. W swoich opowiadaniach i artykułach dziennikarskich zajmuje się problematyką polsko-żydowską i izraelsko-palestyńską.


Jest w Krakowie szczególnie piękne miejsce: Villa Decius. W malowniczym renesansowym pałacyku, gdzie przyznaje się stypendia dla pisarzy i tłumaczy, Ruth zaczęła pracę nad – dziś już ukończoną – cudowną powieścią Krakowiak (2013, Wydawnictwo Klak). Krakowiak, typowo polski taniec, narodził się w Krakowie, a sama powieść także "jest skomponowana w formie tańca". To historia rodzinna o stosunkach między żydowskimi i nieżydowskimi Polakami, powieść pełna nadziei, w której wychodzi się z założenia, że ich wzajemny stosunek do siebie jest zgodny. Głównym bohaterem powieści – czy to kogoś zdziwi? – jest jednak sam Kraków.


Ruth podchodzi teraz do zaparowanego okna: "Chopin skomponował bardzo piękne rondo… też ma tytuł 'Krakowiak'…". Robi parę drobnych kroków, jakby sama stojąc przy oknie chciała zaprosić do tańca skrzące się w półmroku domy i kościoły z czasów gotyku, renesansu i baroku.


Jak żyje się dziś w Polsce Żydówce? Czy mając teraz główne miejsce zamieszkania właśnie w Berlinie, człowiek jest całkowicie wolny od dręczących myśli? Jak traktuje się polski antysemityzm, jak się go odczuwa?


"To, że jestem Żydówką, nikogo tu w Krakowie nie interesowało. Czuję się akceptowana jako człowiek. To wieczne posądzanie Polaków o antysemityzm… czasem uważam to za paranoję, jeśli pochodzi z ust Żydów…" Ruth przerywa na chwilę, po czym dodaje: "I za bardzo nie fair, jeśli pochodzi z Niemiec".


Ale potem jednak przyznaje: "Dopiero kiedy kogoś lepiej poznam, mówię, że jestem Żydówką. W domu już się to z biegiem czasu rozeszło… ale wciąż jeszcze wymaga pewnego przypominania".


Gdzie umiejscowić kogoś takiego jak Ruth, która w wielu krajach czuje się jak w domu, zna wiele języków, żyła i opłakiwała zmarłych w wielu różnych miejscach?


"Mam brytyjski paszport… mówię i piszę po niemiecku, uważam się za Berliniankę", mówi Ruth, "no, za Europejkę". I dodaje: "Z drugim miejscem zamieszkania w Krakowie".


Z zagadkowym uśmiechem, o którym nie wiadomo, czy odnosi się do kraju, do miasta, języka czy do człowieka, parzy jeszcze jedną herbatę. 

-
* We współpracy z Antonem Landgrafem.  


[przekład: Elżbieta Michałowska] 

Do góry
Drukuj
Mail

Dückers Tanja [autor]

TANJA DÜCKERS (1968, Niemcy) – studiowała historię sztuki, amrykanistykę i germanistykę. Poza działalnością pisarską pracowała również w telewizji Deutsche Welle TV, dla której pisała krótkie wiadomości oraz zapowiedzi meteorologiczne. Dückers bierze udział w slamach poetyckich, a ponadto pisze reportaże podróżnicze i angażuje się jako dziennikarka. Otrzymała wielokrotne stypendia m.in. do Kalifornii, Pragi, Bristolu i na Gotlandię. Corocznie organizuje odczyty w celu charytatywnym – pomocy berlińkim bezdomnym. Autorka tworzyła na początku głównie lirykę, w 1999 debiutowała jednak powieścią Spielzone. W roku 2006 została uznana przez Niemieckie Muzeum Historyczne (Berlin) za jednego z 10 najważniejszych autorów Niemiec ostatnich 40 lat. Stypendystka Fundacji Kultury Landów w Willi Decjusza w roku 2004.www.tanjadueckers.defot. Susanne Schleyer