Żydowskie życie w Krakowie* (II)
Dwa portrety
(publikacja za "Jüdische Allgemeine")
Kawiarnia Redolfi znajduje się przy samym Rynku, w sercu Krakowa. Każdy, kto tu mieszka, musi chociaż raz dziennie przejść przez Rynek, powiada przysłowie. A patrząc jak ruchliwy jest Rynek prawie o każdej porze dnia i nocy, wielu mieszkańców zdaje się tego przestrzegać. W końcu wszyscy są dumni ze swego placu. Gromadzące się codziennie przez stulecia tony odpadów owoców i warzyw podniosły jego poziom, w porównaniu z pierwszą wzmianką z roku 1300 n.e., o ponad metr. Ktoś, kto idzie z Rynku na Wzgórze Wawelskie, do dawnej polskiej siedziby królewskiej, bez trudu poczuje się przeniesiony w inne stulecie. Tylko wielkie plakaty reklamowe najnowszych modeli telefonów komórkowych zakłócają środkowoeuropejską panoramę ogromnego Rynku z symbolem miasta – renesansowymi Sukiennicami i z pomnikiem polskiego poety narodowego, Adama Mickiewicza.
Café Redolfi także zachowała niegdysiejszy czar i ze swymi ciężkimi, ciemnymi meblami, brokatowymi zasłonami i usłużnymi kelnerami w czarnych garniturach przypomina dawno minione czasy: dawną Galicję, która pod panowaniem austriackim gościła pod swymi skrzydłami nie tylko kilkanaście różnych języków, ale i największą gminę żydowską w Europie. Włodzimierz Zaremba-Śmietański pasuje do klimatu Redolfiego nie tylko ze względu na wiek. Jego szary garnitur leży doskonale, jego maniery są nienaganne. Tylko znaczek w klapie nie całkiem harmonizuje z atmosferą solidności – można na nim przeczytać: "Za udział w walkach o Berlin".
Włodzimierz Zaremba-Śmietański jest jednym z ostatnich członków krakowskiego oddziału Stowarzyszenia Żydów Kombatantów i Poszkodowanych w II Wojnie Światowej i jego przewodniczącym. "Samo życie tak się ułożyło", opowiada, sącząc gorącą czekoladę. "Została nas już tylko garstka. Regularnie się spotykamy, rozmawiamy o starych przyjaciołach, wspólnie śpiewamy". Okazje do spotkań często bywają smutne. Wtedy znów trzeba odprowadzić na miejsce spoczynku starego przyjaciela. Cała gmina żydowska w Polsce liczy raptem 2000 członków, w Krakowie mieszka co dziesiąty z nich. I z każdym rokiem ich grono się zmniejsza.
To, że Włodzimierz przeżył, jemu samemu wydaje się cudem. W 1942 roku naziści pędzili go w marszu śmierci z małego miasteczka nad Bugiem do Sobiboru razem z resztą żydowskich mieszkańców. Włodzimierz miał szczęście: udało mu się uciec i przez dwa lata ukrywać. Kiedy wojska sowieckie dotarły do Generalnej Guberni, przyłączył się do Armii Ludowej. Z nią znowu maszerował: tym razem do Berlina, gdzie przeżył upadek III Rzeszy.
"W świecie często bywałem obcy", mówi Włodzimierz. Po wojnie najpierw mieszkał w Warszawie, gdzie się urodził. Później jako inżynier często pracował za granicą, nauczył się kilku języków. Ma przyjaciół w wielu krajach, ostatnio znów po raz pierwszy w Berlinie. Jednak pozostania poza Polską nigdy nie brał poważnie pod uwagę – nawet w 1968 roku, kiedy w rezultacie państwowej kampanii przeciwko "syjonizmowi" i "kosmopolitom" kraj opuściła wraz z największą powojenną falą emigracyjną duża część gminy żydowskiej.
Jeśli nawet w ubiegłych latach stosunki radykalnie się zmieniły, niektóre uprzedzenia zdały się przetrwać wszystkie społeczne transformacje. Zwłaszcza w konserwatywnym Krakowie, gdzie kapitalistyczna moderna z jej słabością do młodzieńczego hedonizmu, ze wszechobecnymi "biznesmenami" i jednoczesnym nowym zróżnicowaniem społecznym natrafia na wyraźnie widoczne sprzeczności. Podczas gdy różne rządy w Warszawie głosiły otwarcie na Europę i radykalnie liberalizowały gospodarkę, w Krakowie prawicowa populistyczna partia "Liga Polskich Rodzin" (LPR) głosi kazania w obronie "polskich" wartości: to "dzieci, kościół, kuchnia"[Kinder, Kirche, Küche – "3K", popularny w Niemczech slogan nt. roli kobiety w rodzinie i społeczeństwie, na jęz. polski tłumaczone także jako "kuchnia, kościół i kołyska" – przyp. tłum.], przeciwko pokusom dekadencji Zachodu.
Włodzimierz, dziś rencista, mieszkający razem z żoną na obrzeżach Krakowa, uważnie śledzi rozwój sytuacji w swoim kraju. "Społeczeństwo polskie jest dziś podzielone", zauważa i unosi gęste brwi. "Klasa polityczna jest przez wielu znienawidzona. Niektórzy uważają, że społeczeństwo już nie ma wspólnych ideałów. A w tej walce dozwolonych jest wiele chwytów, także antysemityzm – nawet, jeśli większość nurtów już nie chce się określać jako antysemici". Tak, jak na przykład ultrakonserwatywne skrzydło kościoła katolickiego wokół "Radia Maryja", najczęściej słuchanej w Polsce rozgłośni.
"Radio Maryja" oburzało się na przykład, że Czesław Miłosz (laureat literackiej Nagrody Nobla w 1980 roku) pochowany został w sierpniu 2004 roku w Krakowie, chociaż przez wiele lat mieszkał w USA i we Francji. Wielu uważało, że to oczywisty przypadek braku patriotyzmu. Postawa Miłosza wobec aktualnych wydarzeń także nie przysparzała mu sympatii konserwatywnych katolików: na przykład jeszcze latem 2003 roku pośpieszył z pomocą "Ruchowi przeciwko homofobii". Razem z poetką, Wisławą Szymborską, również uhonorowaną Nagrodą Nobla w 1996 roku, wzywał Krakowian do poszanowania różnych stylów życia. Na niewiele to się zdało.
Ale burzliwe czasy otwierają również perspektywy, uważa Włodzimierz. Wielu żydowskich emigrantów wraca do starej ojczyzny jako turyści albo w sprawach biznesowych, a ta "turystyka" nawet przyniosła miastu niewielki boom. W żadnym przewodniku nie brak teraz informacji o nowym "żydowskim życiu" w Krakowie i o licznych koszernych restauracjach. Ożywienie kulinarne zdaje się dziś nawet pokonywać zastrzeżenia. W kilku "oryginalnie żydowskich lokalach", śmieje się Włodzimierz, "goście dostają dziś gefillte Fisch [ryba faszerowana – przyp. tłum.], serwowaną przez katolickiego kucharza".
* przy współpracy Antona Landgrafa
[przekłada: Elżbieta Michałowska]