WYDAWCA: STOWARZYSZENIE WILLA DECJUSZA & INSTYTUT KULTURY WILLA DECJUSZA
AAA
PL DE UA
Z uczuciem, ale bez sentymentów

Mezopotamia” Serhija Żadana intryguje od pierwszych stron. I skutecznie wymyka się próbom klasyfikacji. Wbrew konstrukcji całości, wcale nie jestem pewna, czy można ją uznać za zbiór opowiadań. Powieścią raczej też nie jest, nawet jeśli za jej głównego bohatera uznać Miasto. A więc czym jest, tak naprawdę? Przenikającymi się wzajemnie opowieściami o ludzkich losach? Katalogiem odcieni miłości? Bo przecież to jej Żadan poświęca najwięcej uwagi. A może raczej „Mezopotamia” to hymn ku czci Charkowa? Co prawda momentami wyśpiewywany nieco fałszywie (wina to jednak nadmiaru wódki, nie braku chęci), za to szczerze i z głębi serca.

Zacząć należałoby od oczywistości, ale jakże ważnej dla odbioru książki: Żadan nie wybrał sobie Charkowa – należy do tego miasta poprzez fakt urodzenia, przez pierwotną przynależność do ziemi. Dlatego pisze o nim: „wszyscy mieszkamy w tym dziwnym mieście, wszyscy tu zostaliśmy, wszyscy wcześniej czy później do niego wracamy. I żyjemy, niosąc w sobie tę miłość jak winę, jak pamięć, która mieści w sobie całe nasze doświadczenie, całą naszą wiedzę". To miłość inna, zastana, miłość z konieczności, z powinności, a nie będąca konsekwencją świadomej decyzji. Charków to dla Żadana cały świat, to jedyna ojczyzna, innej po prostu nie ma.

Niewielka to i – po prawdzie – niezbyt piękna ojczyzna. W Charkowie, opisywanym przez Żadana, nie widać rozmachu półtoramilionowej metropolii; wprost przeciwnie: to sam środek prowincji, gdzie w odwiedziny do bliskich czy sąsiadów idzie się z własnym krzesłem po to, by biesiadować przed domem. Okazji do imprez nie brakuje czy raczej z uporem się je wynajduje, bo każde święto to powód, by na chwilę zapomnieć o surowej, wymagającej poświęceń codzienności. Bohaterowie utknęli, miotają się w prowincjonalnym potrzasku, chociaż otacza ich wielkie, na pozór nowoczesne miasto. Transformacja ustrojowa nie przyniosła ukojenia, upragnionej poprawy losu, więc każdy radzi sobie jak może. Życie to ciężka praca, pokątny handel oraz kombinowanie na prawo i lewo (jednak zwłaszcza na lewo). Daleko, bardzo daleko stąd do europejskich miast. Ale – co dziwne – czytając, wcale za nimi nie tęsknimy. To tutaj – o czym autor wcale nie musi nas przekonywać – toczy się prawdziwe życie, które niczego nie udaje.

Żadan daleki jest od narzekania, nie wytyka niedomagań rzeczywistości, chociaż oczywiście je dostrzega. Nie prosi także, żebyśmy zapłakali nad smutnym i gorzkim losem Ukraińców; wręcz odwrotnie – pokazuje, że mimo tych wszystkich trudności mieszkańcy Charkowa są niebywale szczęśliwi. Dlaczego? Bo potrafią kochać. I to kochać naprawdę, do szaleństwa, bez baczenia na konsekwencje. Wiedzą, co to prawdziwa miłość. Mówią o sobie: „my wszyscy tutaj w tym mieście jesteśmy, ogólnie rzecz biorąc, celnikami miłości. Zbieramy ją co rano, odnajdujemy ją co wieczór, znajdujemy ją co noc. (…) Bez niej, bez tej miłości, miasto po prostu umrze z zimna i pragnienia, porzucą je ostatni mieszkańcy, wyjdą z niego jak z labiryntu, nie mogąc dalej błądzić tymi ulicami i zakątkami bez żadnego celu”.

I chociaż mentalnie oraz kulturowo Ukraińcy okazują się niejednokrotnie od nas odmienni, to Żadanowi udaje się stworzyć historię uniwersalną. Mimo że jej charkowska wersja bywa nieraz dla czytelnika egzotyczna, to zrozumienie przychodzi zaskakująco łatwo. Bo autor opowiada o tym, co bliskie każdemu, niezależnie od szerokości geograficznej i kulturowych różnic: o miłości, przyjaźni, życiu i – oczywiście – śmierci.

Obok uczuć, dużo w „Mezopotamii” także cielesności – i to tej dusznej, spod znaku nieposkromionej namiętności i pożądania, ale także cielesności bolesnej – niedomagającej w szpitalach i ginącej w drewnianych trumnach. Żadan uderza niezwykle celnie, nie istnieje dla niego żadne tabu, a człowiek – szczególnie jeśli występuje podwójnie, w parze – stanowi dla niego nadzwyczaj ciekawy okaz, wart wnikliwej obserwacji. Autor z równą skrupulatnością zagląda na podwórka domów, do sypialń i szpitalnych sal, jak i do ludzkich wnętrz, celując gdzieś pomiędzy żebra, tam, gdzie spodziewa się napotkać szczelnie osłonięte przed światem serca.

To, co przez cały czas sprawia czytelnikowi największą przyjemność, to sposób narracji – niezwykle żywy, pełen ironicznych uwag, a przy tym uważny, niczym barometr wyczulony na niewielkie zmiany nastroju i klimatu. Takiej formy snucia opowieści – lekkiej, choć traktującej o sprawach najważniejszych – wciąż, mam wrażenie, brakuje polskiej prozie.

„Mezopotamia” to (o)powieść obyczajowa, chociaż i nieobyczajności w niej nie brakuje; to także (o)powieść łotrzykowska, chociaż mężczyźni ze wszech sił próbują pozostać w niej dżentelmenami. I wreszcie to (o)powieść sensacyjna, chociaż miejscami zawilgotniała od sentymentu. Porywająca – we wszystkich swych odsłonach.


Serhij Żadan, Mezopotamia, przekład: Michał Petryk i Adam Pomorski, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2014.

Do góry
Drukuj
Mail

Prandzioch Bernadeta [autor]

Bernadeta Prandzioch (1989) - Ślązaczka od stu lat mieszkająca w katowickiej dzielnicy Załęże. Absolwentka MISH-u na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach. Redaktorka działu literackiego w magazynie Reflektor. Publikowała m.in. w Znaku, Opcjach, Nowej Gazecie Śląskiej, Popmodernie i FA-arcie. Jej opowiadania ukazały się na łamach Chimery, Nowej Fantastyki oraz w antologii „Pożądanie” (Powergraph 2013).