W letni dzień rybakowi z Honsiu
rześki powiew wskazał
czoło nadchodzącego tsunami
Któregoś dnia, w styczniu lub w maju wpadłaś do mnie,
całkiem niespodziewanie. O jak wspaniale!
Więc byłaś w Anglii.
Wróciłaś, twoje dziecko, na ekranie telefonu.
Dwa zęby.
Rozpromieniona, w płomieniach włosów, masz ten sam głos.
Umarł Ci ojciec i jeździsz fiatem Punto, ale ogólnie dobrze, a u Ciebie?
U mnie, tak naprawdę to nie wiem, i wspominam nasze
wariackie szczebiotanie na powitanie lata,
odbicia topól w butelce wina na Polach Mokotowskich.
Były jak u Van Gogha, a wino jak Sophia.
Rozpromieniony horyzont, jeszcze nie pogorzelisko,
opalałyśmy się w falach słońca, bez filtru UV.
Uśmiechnęłaś się i spytałaś o przyszłość
i czy się jej boję, bo wiadomo, wszystko może się zdarzyć.
Los nie wybiera.
Aż wreszcie wtedy, wtedy to powiedziałaś,
że masz dla mnie ofertę i to w świetnym pakiecie,
i dla moich przyjaciół też, tylko podaj ich numery telefonów.
Bez drobnego druczku. Mało kosztuje, a spokój,
na lekarza, na rehabilitację i leki też będzie.
Wystarczy podpisać. O tu i tu.
A gdy już znikłaś ostatecznie, usłyszałam tylko szmer
to korzenie topoli
zaczęły gnić.
Wiersz pochodzi z tomu „Atomy”, Wydawnictwo „Zeszyty Poetyckie, Gniezno 2014.