Na zdjęciach Joanny Piotrowskiej z serii 5128 widać kwitnące drzewa owocowe. To znaczy widać, jak gałęzie obsypane kwiatami wyłaniają się z gęstwiny konarów innych drzew lub gałęzi krzewów typowych dla poszycia leśnego. Fotografie mają enigmatyczne tytuły: Karlików, 67 domów / 5128, Olchowiec, 62 domy / 5128, Podleszczyny, 10 domów / 5128, Stężnica, 128 domów / 5128, Zubeńsko. 65 domów / 5128, Rybne, 42 domy / 5128. Jak się nietrudno domyślić pojawiają się tutaj nazwy miejscowości, zaś podana liczba domów, to informacja zaczerpnięta z przedwojennych map. Tajemnicza cyfra 5128 to znowuż – tutaj musimy sięgnąć do autorskiego komentarza artystki – określenie ogólnej liczby domów, jakie uwzględnili ankieterzy spisu powszechnego z lat trzydziestych XX wieku na terenie Bieszczad i Beskidu Niskiego. Projekt Joanny Piotrowskiej powstawał w latach 2008–2011, zaś motywacją do podjęcia takiego tematu była wizyta w miejscu, gdzie miał stać dom dziadka artystki. Jak się okazało, nie było po nim żadnego śladu, co dotyczyło także wsi, gdzie się kiedyś znajdował. W latach 1947–1950 w ramach akcji o kryptonimie „Wisła” mieszkańcy Bieszczad i Beskidu Niskiego, którzy mieli narodowość łemkowską lub ukraińską, zostali wysiedleni ze swoich domów i przeniesieni na tereny Mazur, Zachodniego Pomorza i Dolnego Śląska. Władze Polski Ludowej, prowadzące wówczas walkę z OUN i UPA, uważały, że wspomniane grupy etniczne stanowiły naturalne logistyczne wsparcie dla partyzantów. Skutkiem akcji wysiedleńczej, która miała charakter czystki etnicznej, jak to określa Grzegorz Motyka, gęsto zamieszkany wcześniej teren południowo-wschodniej Polski uległ wyludnieniu.
Przemieszczając się przez Beskid Niski i Bieszczady niespecjalnie trudno trafić na ślady dawnej obecności wypędzonych. Podróżnik na pewno zwróci uwagę na opuszczone cerkwie, murowane dzwonnice na pustych cerkwiskach lub cmentarze, zwykle zarośnięte krzewami, gdzie na ziemi walają się obalone nagrobki. Co innego w przypadku miejsc, w których wcześniej stały domy. Oczywiście bystre oko może wyśledzić tereny splantowane pod zabudowę, jednak obraz taki – gdybyśmy go chcieli sfotografować – może być mało komunikatywnym sygnałem. Śladem dawnej obecności mogą być też drzewa owocowe, sadzone zwykle w pobliżu domów, ale czy w czasie bujnej wegetacji łatwo jest odróżnić ich obsypane liśćmi konary od tych z lasu? Pomysł Joanny Piotrowskiej jest genialny w swojej prostocie, jakkolwiek wcale nie łatwy do wykonania. Po pierwsze trzeba było namierzyć miejsca, gdzie kiedyś znajdowały się wsie, a następnie sprawdzić, czy można tam znaleźć dawne przydomowe sady. Autorka 5128 korzystała z przedwojennych map, na których zaznaczano też ilość domów we wsi (obecnie skany takich planów można znaleźć w sieci). Po rozpoznaniu miejsc trzeba było się jednak wstrzelić w odpowiednią wiosenną porę, drzewa owocowe kwitną krótko, a i też pora kiedy na gałęziach pojawią się kwiaty, uzależniona jest od kaprysów lokalnej aury. Jest to więc działalność obliczona na co najmniej kilka (najlepiej to kilkanaście) sezonów metodycznej pracy. Efekty działań Piotrowskiej zaprezentowane w Galerii ZPAF i Ska przy ulicy św. Tomasza jesienią 2010 roku w Krakowie były poruszające, szczególnie gdy patrzyło się na sporych rozmiarów wydruki (zapewne ze względu na skromną kubaturę tego miejsca tylko część zdjęć pokazana została w dużym rozmiarze).
Oglądając wtedy wystawę 5128, pomyślałem o nieuniknionym – jak mi się wtedy wydawało – dalszym ciągu projektu, gdy prezentowanych fotografii będzie więcej lub gdy przybiorą one postać zwartej publikacji, opatrzonej sensownym tekstem (tekstami), który dałby czytelnikowi wiedzę o tym, czego nie widać na zdjęciach. Nic takiego się jednak nie stało, ekspozycja spotkała się ze śladowym odzewem krytyki artystycznej, zaś sama autorka usunęła kilka lat temu wszelkie informacje o cyklu ze swojej strony internetowej. A przecież w serii tej udało się jej nie tylko zbudować sugestywną metaforę nieobecności dawnych mieszkańców Bieszczad i Beskidu Niskiego, zarejestrować obrazy wabiące widza swą atrakcyjnością wizualną, wreszcie dotknąć kłopotliwego tematu czystki etnicznej, której ofiarami byli siedemdziesiąt osiem lat temu Łemkowie i ludność ukraińska. Gdy popatrzyłem niedawno na zdjęcia z 5128 (w samą porę skopiowałem je na twardy dysk), nazwa miejscowości Karlików wydała mi się dziwnie znajoma. Dla pewności wpisałem ją więc do przeglądarki maps.google.com, zaś to, co zobaczyłem na wyświetlonej mapce potwierdziło moje przypuszczenia. Tak, w Karlikowie dwukrotnie zostawiłem na parkingu samochód, żeby bitą drogą, a później „szlakiem czerwonym” udać się w stronę nieistniejącej łemkowskiej wsi Przybyszów i dalej w kierunku Połońskiego Wierchu, gdzie na wzgórzu dominującym nad tym terenem znajduje się sporych rozmiarów kamienny krzyż, mający upamiętniać zniesienie pańszczyzny w 1848 roku. Wspinając się powoli na to wzniesienie, dźwigając statyw i plecak ze sprzętem, zwróciłem uwagę na kształt drzew rosnących po lewej stronie drogi. Były to ewidentnie śliwy i grusze, więc można przypuszczać, że kiedyś w ich sąsiedztwie znajdowały się zabudowania mieszkalne i gospodarcze (na ich zapleczu, u podnóża góry, można znaleźć jeden z dwóch przybyszowskich cmentarzy), albo były to drzewa owocowe „ogólnego dostępu”, posadzone po prostu wzdłuż drogi.
Sam krzyż wykonany z szarego kamienia, gdzie krucyfiks umieszczony na wysokim cokole oplata girlanda ze stylizowanych liści dębu, nie ma żadnego epigrafu świadczącego o intencji, z jaką został postawiony. Obecnie otacza go leśna gęstwina, zaś w momencie, kiedy w marcu 2024 ponownie robiłem mu zdjęcie, na skraju rzeczonego zagajnika umieszczone były tabliczki ostrzegające przed obecnością niedźwiedzi. Brak inskrypcji na pańszczyźnianych pomnikach nie jest czymś wyjątkowym w Bieszczadach i Beskidzie Niskim, przecież z podobną sytuacją mamy do czynienia w Balnicy, Bóbrce, Czarnej Dolnej, Hoczwi, Hroszówce, Kopysnie, Średniej Wsi, Uluczu czy Wańkowej. Wracając z powrotem w stronę Karlikowa, zajrzałem na drugi cmentarz, zlokalizowany po lewej stronie drogi. Nagrobki na tej nekropolii były mocno przerzedzone, zaś na podstawie jednego z pomników znalazłem bardzo podobny ornament z liśćmi dębu, tyle, że obiekt ten posiadał datę 1923. Podobno dzięki funkcjonującemu na terenie wsi kamieniołomowi, rozwijało się tutaj kamieniarstwo, więc może wspomniany krzyż pańszczyźniany powstał później lub był tzw. ponowieniem, być może wykonano go w tym samym warsztacie? Na kilku cmentarnych pomnikach zachowały się czytelne inskrypcje. Ku mojemu zdumieniu zapisane były one łacinką, jakkolwiek były tam imiona i nazwiska wskazujące na Łemków lub Bojków, którzy mieszkali tutaj przed deportacją w 1947 roku. Na nagrobkach Jefki Paszkiewicz (+1915) i Jurko Preliki (+1915) – zapisanych kapitalikami – powtarzały się słowa WICZNOJA PAMIAT.
O istnieniu upamiętnień zniesienia pańszczyzny w formie przydrożnych krzyży i kapliczek dowiedziałem się przypadkowo, podczas lektury artykułu Pomniki, nasze martyrologiczne fantazje, obwiązane kolorową wstążką budzą furię, bo Polak nie może być „ciotą” autorstwa Andrzeja Ledera, zamieszczonego 22 sierpnia 2020 roku na łamach „Gazety Wyborczej”. W końcówce wspomnianego tekstu pojawiła się informacja o krzyżu pańszczyźnianym z Rudy Różanieckiej na wschodnim Roztoczu, zawierającym inskrypcję dziękczynną skierowaną do „najjaśniejszego monarchy Ferdynanda”. Niewiele myśląc wpisałem do wyszukiwarki słowo „krzyż pańszczyźniany” i momentalnie znalazłem się na stronie „Odkrywamy kamienne krzyże” Grzegorza Ciećki (był to jeden z pierwszych wyników), gdzie znalazłem nie tylko informację o takich obiektach, ale także ich dokładne lokalizacje z namiarami GPS, zdjęcia oraz tłumaczenie inskrypcji zapisanych cyrylicą. Ponieważ było ich ponad pięćdziesiąt, pomyślałem natychmiast o ziemiach dawnego zaboru rosyjskiego, gdzie pańszczyznę zniesiono w 1864 roku (w Galicji w 1848 roku), dodając do „krzyża pańszczyźnianego” w rubryce wyszukiwarki słowo „mazowieckie”. W ten sposób dotarłem do tekstów Pawła Putona, historyka-regionalisty z Radomia, którego opisy zamieszczało na swojej stronie Muzeum Wsi Radomskiej. O ile Ciećka zajmował się nie tylko upamiętnieniami zniesienia pańszczyzny, lecz ogólnie krzyżami pochodzącymi z ośrodka kamieniarskiego w Bruśnie Starym (wieś po akcji „Wisła” przestała istnieć), o tyle Putona interesowały wyłącznie te pierwsze. Jego obszerny artykuł pt. Wojenne losy krzyży i pomników uwłaszczeniowych z terenu guberni radomskiej, zamieszczony w zbiorowym wydawnictwie Radomian drogi do niepodległej, zawiera opis pięćdziesięciu jeden upamiętnień.
Szukałem dalej, licząc na to, że obiektami takimi zajęli się nie tylko regionaliści, ale też profesjonalni etnografowie, historycy lub historycy sztuki. Dość szybko okazało się jednak, że przedmiot ten nie był interesujący dla przedstawicieli akademii, a i później po publikacji Ludowej historii Polski Adama Leszczyńkiego, Bękartów pańszczyzny Michała Rauszera i Chamstwa Kacpra Pobłockiego, czyli po tzw. zwrocie ludowym w rodzimej nauce sytuacja nie uległa zmianie. W lipcu 2021 roku razem z Magdaleną Zych, której zaproponowałem wspólne opracowanie tematu upamiętnień zniesienia pańszczyzny (wcześniej pracowaliśmy razem w zespole badającym, jak rodzima sztuka ludowa reagowała na Zagładę), udaliśmy się na rekonesans na Roztocze Wschodnie. Dotarcie do wybranych obiektów nie było problemem (korzystaliśmy z namiarów GPS ze strony Grzegorza Ciećki), więc przemieszczając się wąskimi wiejskimi drogami od krzyża do krzyża, mogliśmy oddać się kontemplacji topografii tego terenu. Na obszarach, gdzie miały miejsca wysiedlenia lub transfery ludności, krajobraz nasycony jest elementami, które mogą sygnalizować wcześniejsze traumatyczne wydarzenia. Oczywiście najpierw dostrzega się pustostany, opuszczone domy i świątynie, nieco później uwagę zwracają splantowane pod zabudowę tereny, wreszcie rosnące w osamotnieniu drzewa owocowe, co stało się tematem cyklu Joanny Piotrowskiej. Przydrożne krzyże i kapliczki są stałym elementem krajobrazu południowo-wschodniej oraz centralnej Polski, więc ich obecność nie budzi specjalnego zdziwienia. Sytuacja zmienia się, kiedy na Roztoczu podejdziemy do nich na tyle blisko, że będzie można odczytać zapisane cyrylicą inskrypcje.
Napisy takie jednak nie zawsze były w pełni czytelne, ponieważ często pokrywały je warstwy wapiennej pobiały lub farby. I być może właśnie ta swoista enigmatyczność sentencji, w których expressis verbis dziękuje się austriackiemu cesarzowi Ferdynandowi I Habsburgowi (czasem w parze z Franciszkiem Józefem I) za „uwolnienie od pańszczyzny” lub za „daną wolność”, oraz forma obiektu kultu religijnego sprawiły, że w tak dużej liczbie upamiętnienia te przetrwały? No bo przecież te z centralnej Polski, z terenów dawnych guberni radomskiej i kieleckiej, albo niszczono, albo wymieniano tablice, dedykując pomniki Tadeuszowi Kościuszce lub czcząc kolejne rocznice odzyskania przez Polskę niepodległości w 1918 roku. Na cokole pomnika z figurą madonny w Goździelinie możemy ciągle znaleźć inskrypcję dziękczynną dla cara Aleksandra II za „usamowolnienie w 1864 r.”. W międzywojniu lokalny proboszcz chciał napis ten usunąć i przenieść monument w inne miejsce, na co jednak nie zgodzili się mieszkańcy wsi. Proces wymiany pomnikowych napisów trwa jednak cały czas. Kiedy w sieci natknąłem się ma zdjęcia krzyża pańszczyźnianego w Nawarzycach, gdzie widać było zachowane inskrypcje dziękczynne dla cara Aleksandra II (jest to jeden z dziesięciu niemal identycznie wyglądających obiektów, jakie postawiono w okolicach 1866 roku na obszarze świeżo utworzonej guberni kieleckiej), na miejscu okazało się, że pomnik nie tylko przestawiono i obrócono w stronę głównej drogi, ale też opatrzoną nową tablicą z napisem: „W KRZYŻU ZBAWIENIE / BŁOGOSŁAW BOŻE / WSI NAWARZYCE / I MIESZKAŃCOM / GMINY WODZISŁAW / Kwiecień 2022 r.”
Przyjmując założenie, że wszystkie te upamiętnienia zostaną sfotografowane na równych prawach w konwencji typologii wizualnej (per analogiam do Typologien industrieller Bauten Hilli i Bernda Becherów), zdawałem sobie sprawę, że samo sporządzenie wizualnego katalogu takich obiektów nie wyczerpuje tematu. Historia ich powstania, forma, wreszcie tekstowy przekaz zawarty w pomnikowych inskrypcjach, wymagał użycia słowa. Tak więc fotograficzna typologia pańszczyźnianych krzyży i kapliczek, jaka znajduje się w pierwszej części dwutomowego wydawnictwa o tytule (NIE)WIDZIALNE POMNIKI WOLNOŚCI[1], zawiera także indeks obiektów z przytoczeniem wszystkich inskrypcji w oryginalnym zapisie i z tłumaczeniem, jeżeli były sporządzone w języku ukraińskim lub rosyjskim. Zestaw fotografii stu trzydziestu sześciu upamiętnień, komentują też eseje: Michała Rauszera Pamięć pańszczyzny i zbuntowani chłopi w powiecie leskim, Magdaleny Zych Punkty orientacyjne oraz antologia Chłopskość. Wypisy z literatury pięknej sporządzona przez Katarzynę Czeczot. Od samego początku ważna była też kwestia współczesnego odbioru takich obiektów przez osoby mieszkające w bliższym lub dalszym sąsiedztwie upamiętnień. Sprawdzenie jaką posiadają o nich wiedzę, ale też jak postrzegają pańszczyznę oraz relacje społeczne, dawne i współczesne, to temat drugiego tomu wydawnictwa, opatrzonego podtytułem Z badań terenowych. Ekipa badaczek z Muzeum Etnograficznego w Krakowie w osobach Doroty Majkowskiej-Szajer, Justyny Matwiejewicz i Magdaleny Zych (szefowa zespołu) przeprowadziła kwerendy badawcze w czternastu wybranych lokalizacjach w centralnej i południowo-wschodniej Polsce[2].
Jak ważne mogą być informacje pozyskiwane od sąsiadów upamiętnień przekonałem się naocznie, gdy w październiku 2022 roku zawitałem do Makowa pod Radomiem. Żeliwny krzyż na cokole przy skrzyżowaniu ulic Starowiejskiej, Skaryszewskiej i Spornej, który podpadał pod opis, jakim dysponowałem, miał jednak inskrypcję o treści: „NA / PAMIĄTKĘ / SCALENIA / GRUNTOW / 1923 R.”. Pokręciłem się obok niego, zrobiłem na wszelki wypadek kilka zdjęć i już miałem się udać na dalsze poszukiwania, kiedy z balkonu domu stojącego na posesji za pomnikiem, starszy mężczyzna krzyknął do mnie, żebym na niego zaczekał. Kiedy dotarł na miejsce, wdaliśmy się w rozmowę o krzyżu, a właściwie to on mnie wypytywał, dlaczego mnie interesuje, po co robię zdjęcia, etc. . Wyraziłem rozczarowanie, że obiekt, w pobliżu którego stoimy to nie pomnik zniesienia pańszczyzny, na co odpowiedział, że jest wręcz przeciwnie i poprosił, żeby chwilę poczekał, bo on musi pójść do domu po odpowiednie narzędzia. Po kilku minutach wrócił z kluczem francuskim, po czym odkręcił cztery śruby mocujące tabliczkę z informacją o scalaniu gruntów, pod którą znajdowała się odlany w żeliwie napis o treści: „NA / PAMIĄT / KĘ / UWŁA / SZCZE= / NIA / WŁOSC: / D: 19/2 / LUTEGO. / MARCA / 1864”. Nie wiem, czy pana z Makowa pod Radomiem można by nazwać strażnikiem pamięci, czy też sprawiało mu jakąś satysfakcję odgrywania tej sceny dla osób zainteresowanych krzyżem, ale opisana historia jest istotną częścią procederu rejestracji pomników chłopskiej wolności.
Pracując na projektem Kawałek ziemi Andrzej Kramarz fotografował miejsca w południowo wschodniej Polsce i w Ukrainie, gdzie w czasie drugiej wojny światowej doszło do morderstw cywilów połączonych z zaborem mienia. Obrazy zarejestrowane podczas swoistej wizji lokalnej (Kramarz realizował swój cykl w podobnym czasie, co Piotrowska serię 5128) przedstawiają miejsca o przeciętnym, wręcz banalnym wyglądzie, w których widz nie jest w stanie odnaleźć żadnych śladów zbrodni czy przemocy. W zamyśle artysty widoki owe należy oglądać w parze z zarejestrowanymi relacjami głosowymi świadków tragicznych wydarzeń, co umożliwiają odtwarzacze MP3 ze słuchawkami, umieszczone przy wydrukach prac podczas galeryjnych prezentacji projektu. W przeciwieństwie do Joanny Piotrowskiej, autor Kawałka ziemi nie szukał sytuacji symbolicznych w krajobrazie, lecz postawił na topograficzny zapis, którego istotnym dopełnieniem jest słowna relacja świadków. Kiedy jesienią zeszłego roku sięgnąłem po książkę Kłopotliwe miejsce Jonathana Littella i Antoine’a D’Agaty, której tematem jest Babi Jar (teren na peryferiach Kijowa, gdzie wojska niemieckie rozstrzelały 33761 Żydów jesienią 1941 roku), a także miejsca masowych mordów cywilów, dokonanych przez wojska rosyjskie w marcu 2022 roku podczas agresji na Ukrainę, dostrzegłem wyraźną dysproporcję między słowem i fotografiami.
Publikacja ta, pomyślana jako rodzaj dwugłosu (co ciekawe, to fotograf zaproponował pisarzowi wspólne przedsięwzięcie), jest przede wszystkim bardzo plastycznym i obfitym w szczegóły zapisem topografii terenu zbrodni, gdzie obrazy zarejestrowane przez D’Agatę są tylko uzupełnieniem tekstu – trzeba sobie zadać to pytanie: czy naprawdę w tym kształcie koniecznym? Wizja lokalna, jakiej dokonuje Littel podczas wędrówek po peryferiach Kijowa lub Buczy, uzupełniana i korygowana na bieżąco po rozmowach ze świadkami lub lekturze materiałów archiwalnych, pozwalająca na drobiazgowe wyobrażenie sobie opisywanej przestrzeni, tak jakbyśmy przemieszczali się za pomocą Google Street View (być może autor Łaskawych skorzystał także z tego wynalazku?), wydaje się być ideałem opisu miejsc mocno naznaczonych przez historię. Nie chcę przez to powiedzieć, że fotograficzna rejestracja nie daje w takich sytuacjach rady, lecz raczej że próby estetyzacji krajobrazów, nadawania im sensów symbolicznych powinny być zastąpione przez weryzm spojrzenia i wycofanie autora obsługującego fotograficzną kamerę na dalszy plan (wyrażone powyżej postulaty dotyczyć też powinny osoby stukającej w klawisze laptopa).
[1] Wydawnictwo (NIE)WIDZIALNE POMNIKI WOLNOŚCI ukazało się nakładem Muzeum Etnograficznego w Krakowie w 2024 r.
[2] W drugim tomie publikacji (NIE)WIDZIALNE POMNIKI WOLNOSCI znalazły się też zapisy rozmów przeprowadzonych z Grzegorzem Ciećką, Stanisławem Krycińckim, Szymonem Modrzejewskim i Pawłem Putonem, mapki oddające topografię miejsc, gdzie stoją upamiętnienia oraz kod QR, który po zeskanowaniu umożliwia odsłuchanie pejzażu dźwiękowego, zarejestrowanego przez Rafała Mazura w otoczeniu pomników.