WYDAWCA: STOWARZYSZENIE WILLA DECJUSZA & INSTYTUT KULTURY WILLA DECJUSZA
AAA
PL DE UA
Beata Stasińska: Książki mają swoje historie. Bywają one czasem równie fascynujące jak opowiadane w nich fabuły




Beata Stasińska od października 2010 roku nie jest członkinią zarządu Wydawnictwa W.A.B. Wywiad był przeprowadzony przed tą zmianą.

Wydawnictwo W.A.B., którego jest Pani redaktorką naczelną, należy do największych w Polsce. Jaki procent wśród wydawanych książek stanowią tłumaczenia z języków obcych?
 
Jeśli brać pod uwagę wszystkie wydawnictwa w Polsce: w tym edukacyjne i specjalistyczne, to W.A.B. nie jest największym wydawnictwem, bo lokuje się na 30 pozycji. Gdybyśmy przyglądali się tzw. wydawnictwom ogólnym, które inwestują i w literaturę piekną, i w literaturę faktu, to nie wiem, czy nie zmieścilibyśmy się w pierwszej dziesiątce. Ale pozycja W.A.B, nie polega na wysokości obrotów i zysków, choć te z roku na rok póki co rosną. To raczej książki i autorzy, nagrody i nasza zdolność do kreowania nowych zjawisk i nazwisk na rynku , jak również duże osiągnięcia w sprzedaży praw do książek polskich autorów (za chwilę  bedzie 400 kontrakt) decydują o tym, że jesteśmy widoczni w Polsce i zagranicą. A wydawnictwo budowaliśmy od podstaw. Jestem jego współwłaścicielką i członkiem zarządu odpowiedzialnym za program wydawniczy. Funkcja redaktora naczelnego przy tych rozmiarach wydawnictwa i blisko 120 nowych tytułach rocznie przeszła w naszej oficynie do historii. Dziś pracuje u nas pięcioro redaktorów prowadzących.
Staramy się utrzymywać równowagę między tytułami rodzimych autorów a przekładami z różnych języków, z chińskim włącznie.

A jak prezentują się na rynku polskim tłumaczenia z języka niemieckiego i ukraińskiego w porównaniu tłumaczeniami z innych języków?

Przekłady z języka niemieckiego ciągle w Polsce się ukazują i są widoczne, co nie znaczy, że literatura niemiecka ma u nas wielu czytelników.  Powiedziałabym, że przy tym nakładzie środków na przekłady i promocję dziwią mnie w sumie niskie wyniki sprzedaży. Język niemiecki jest drugim po angielskim językiem, z którego w naszym kraju się tłumaczy. Mam na myśli wszystkie przekłady, również literatury fachowej. Niemniej jednak nie można powiedzieć, by współczesna literatura niemiecka cieszyła się w Polsce szczególnym zainteresowaniem. Nawet Schlink czy Suskind i jego Pachnidło zaczęli się w Polsce sprzedawać dzięki ekranizacjom. Wyjątkiem jest Elfriede Jelinek. Z tego co wiem, Polska jest krajem, w którym przekłady tej autorki mają najleszą sprzedaż. Ciekawe byłoby dociec przyczyny tego stanu rzeczy…Sam Nobel nie jest wystarczającym wyjaśnieniem.  Sprzedaż  Pianistki dochodzi do 50 tysięcy, pozostałe tytuły sprzedają się w nakładach od 10 do 3 tysięcy (te 3 tysiące to najtrudniejsza powieśc tej autorki Dzieci umarłych).Literatura ukraińska ma relatywnie dużo przekładów. Falę tłumaczeń ukrańskiej literatury współczesnej zaczęli Andruchowycz z Rekreacjami  i Oksana Zabużko z Badaniami terenowymi nad ukraińskim seksem. Andruchowycz jest w Polsce chyba najbardziej popularnym ukraińskim pisarzem. Nie znam danych o sprzedaży jego książek. Przypuszczam, że mimo liczby tytułów i pewnie najmocniejszej pozycji wśród ukraińskich autorów wydawanych w Polsce nie przekracza ona 10 tysięcy egzemplarzy. Chciałabym się mylić. Zarówno recepcja ukraińskiej jak i niemieckiej literatury w Polsce ilustrują to samo zjawisko: nikłe zainteresowanie Polaków kulturą sąsiadów. Na swój własny użytek tłumaczę to sobie przedłużającą się w krajach postkomunistycznych kwarantanną po przesycie zadekretowaną literaturą krajów z bloku i skomercjalizowaniem naszej kultury na amerykańską modłę po 1989 roku.

Jakiś czas temu mówiono o modzie na literaturę ukraińską w Polsce. Również w W.A.B ukazywały się książki tłumaczone z ukraińskiego. Jak sytuacja wygląda teraz? 

Myślę, że gdyby nie pokaźne wsparcie sponsorów i to bynajmniej nie z Polski czy Ukrainy, mielibyśmy znacznie mniej przekładów z ukraińskiego. Opowiadanie o modzie na ukraińską literaturę to pobożne życzenie, nie wiem do jakiego stopnia polityków i piszących o Ukrainie dziennikarzy, a do jakiego wydawców. Kolejny fakt medialny czyli nieprawda. A szkoda. Cieszyłabym sie z takiej mody.

Z jakich języków, poza angielskim, tłumaczy się w Polsce najwięcej książek i dlaczego?

Polska nie jest wyjątkiem na mapie wydawnictw europejskich czy światowych. Poddaliśmy się bez walki największym rynkom: amerykańskiemu i angielskiemu, następnie niemieckiemu i francuskiemu.  Znów do łask wraca język hiszpański, którym włada 1/5 ludzkości. Gdzieś na końcu listy pojawiają się języki skandynawskie, teraz przeżywające swój dobry czas z powodu mody na świetne skandynawskie kryminały. O dziwo, ciągle mało w porównaniu z innymi krajami tłumaczy się w Polsce z chińskiego.

Jakie jest pani zdanie na temat ilości publikowanych w Polsce tłumaczeń – czy jest ich za dużo czy raczej odwrotnie, za mało w porównaniu z innymi krajami europejskimi? 

Polacy szczęśliwie odzyskali swój język i nie stali się kulturową kolonią amerykańskiej literatury popularnej, a to nam groziło na początku lat dziewięćdziesiątych, kiedy to publikowaliśmy niespełna 20 procent tytułów pisanych przez polskich autorów. Resztę stanowiły przekłady z języka angielskiego, głównie literatury popularnej. Dzisiaj dochodzimy do stanu równowagi. I kto wie, czy za chwilę szala nie przechyli się na rzecz polskich autorów. 
Nie mogę skarżyć się na nadmiar przekładów. Przeszkadza mi raczej to, że książka jest zupełnie niewidoczna w polskim życiu publicznym, poza skandalizującymi nie do końca wiadomo dlaczego zjawiskami jak biografia Kapuścińskiego autorstwa Artura Domosławskiego czy serialowymi powieściami Kalicińskiej, a wcześniej tytułami Jana Pawła II, których sprzedano 3 miliony egzemplarzy, książka w życoiu publicznym Polaków nie jest dostatecznie obecna.

Czy jakość tłumaczeń literackich jest ważna dla współczesnych wydawców? Na Ukrainie, na przykład, wydawcy często twierdzą, że jakość tłumaczenia nie wpływa na ilość sprzedanych książek. 

To zależy o jakiej literaturze mówimy i jaką wagę do jakości przekładu przywiązuje autor czy jego agent. Znam przypadek, że polski wydawca stracił prawa do dobrego autora amerykańskiego, który zażądał oceny przekładu i pozbawił tego wydawcę praw. Niechlujstwo czasami nie popłaca.

W jaki sposób dokonuje się wyboru tekstów polskich i zagranicznych?
 
Mamy wielostopniowy system oceny nadchodzących propozycji. Są oczywiście i autorzy, i książki, co do których decyzje muszą być podejmowane szybko.

Czy polskie wydawnictwa sprzedają swoich autorów za granicą i jeśli tak, to w jaki sposób? 

Autorów nigdy nie sprzedajemy, to oni sami decydują się na  wydawcę czy agenta. Państwo polskie nie widzi potem z takiej transakcji pieniędzy, ale mniejsza o to. Bywa, że autor latami jest z takiej współpracy zadowolony, choć ja obserwuje ostatnio powroty polskich autorów do polskich wydawców. Przykładem jest zarówno Olga Tokarczuk jak i Maria Nurowska. W końcu nietrudno sobie wyobrazić, o ile łatwiej jest takie działania prowadzić komuś, kto zna język oryginału i jednocześnie sprawnie porusza się na światowym rynku. Zagraniczny wydawca lubi sprzedawać prawa do polskiego autora bez dodatkowego nakładu pracy, co jest zrozumiałe. My sprzedajemy prawa do przekładu książki autora polskiego.

Jaka jest rola agenta literackiego na polskim rynku książki? Czy jest dużo agencji literackich i czy wydawnictwa mają do nich zaufanie?

W Polsce od lat sprawnie działają agencje literackie, które jednak głównie sprzedają prawa do książek zagranicznych autorów. Poza sprzedażą praw do książek Doroty Masłowskiej  nie słyszałam o szczególnych sukcesach tych agencji. Ale mogę nie mieć aktualnych danych.

Ile jest debiutów, a wśród nich udanych debiutów młodych polskich pisarzy? Czy obecnie łatwo jest zadebiutować we współczesnej literaturze polskiej, czy też trudniej niż parę lat temu? 

Dziś polskiemu autorowi zaistnieć jest łatwiej. Wydawcy uważniej czytają przesyłane propozycje, a to dlatego, że wcześniej konkurencja odniosła sukces publikując nieznanego autora. Co prawda w tym pędzie do polskiego pisarza mamy często do czynienia z przejmowaniem go z innego wydawnictwa bez solidnej wiedzy na temat jego pisarstwa i pozycji na rynku, ale dla autora i debiutanta jest to sytuacja znacznie bardziej komfortowa niż 10, 15 lat temu. W porównaniu z liczbą ludności Polska nie może jednak ciągle pochwalić  się adekwatną liczbą prób literackich. Na przykład w porównaniu z taką Francją możemy uchodzić za naród małopiśmienny…

Jak kształtuje się sytuacja na rynku wydawniczym – czy zmniejsza się ilość małych wydawnictw czy też odwrotnie, powstają wciąż nowe wydawnictwa niszowe? 

Na rynku dominuje 50 dużych i średnich wydawców. Pozostali pełnią rolę wydawców niszowych, swego rodzaju wolnych elektronów, inicjujących nowe zjawiska i wprowadzających nowych autorów. Nie jest to proste, a to z powodu kurczącego się miejsca w księgarniach i większych niż u dużego wydawcy problemach ze ściąganiem pieniędzy z rynku.

Jaka jest pani zdaniem sytuacja samej literatury niszowej – czy ma ona szansę przetrwać na rynku zglobalizowanym?

Naturą tego, co Pani nazywa literatura niszową, jest bycie w niszy. Aż wydarzy się cud. Czy to będzie Nobel dla Herty Müller czy sława pośmiertna Sandora Maraiego. 

Bardzo często zdarza się w literaturze, że książki autora niezbyt popularnego w jego własnym kraju nagle robią furorę w tłumaczeniu na język obcy, lub też odwrotnie, bardzo popularny w swoim kraju autor nie zdobywa sympatii czytelników zagranicznych, lub zdobywa ją tylko w niektórych krajach. Czy w oparciu o własne doświadczenia ma Pani jakąś teorię odnośnie tego, dlaczego tak się dzieje i czy rzeczywiście jest tak, że niektóre kraje pod kątem literackim lepiej się ze sobą rozumieją, a inne gorzej? 

Książki mają swoje historie. Bywają one czasem równie fascynujące jak opowiadane w nich fabuły. Mody krajowe nie muszą przekładać się na popularność danego autora poza granicami jego kraju. Bywa, że koteryjność życia literackiego nie pozwala jakiemuś autorowi zaistnieć w jego kraju, a szczęśliwy traf pozwoli mu odnieść sukces zagranicą. Od dawna obserwuję narastający rozziew w sposobie pisania o książkach polskich autorów w Polsce i zagranicą. Przez lata Olga Tokarczuk była traktowna przez krytykę literacką w kraju jako autorka literatury popularnej. Żaden z krytyków niemieckich - z tego co wiem  - tak o niej nie pisał. Autor kojarzony w Polsce z dziennikarstwem radiowym i radiową rozrywką – Marek Ławrynowicz napisał przed laty świetną powieść Diabeł na dzwonnicy, która w Polsce nie spotkała się z zainteresowaniem krytyki (może dlatego, że autor nie należal nigdy do luetarckiego establishmentu), w Niemczech zaś zebrała mnóstwo recenzji. Magdalena Tulli, która jest autorką piszącą elitarną prozę, tłumaczoną na kilkanście języków, w żadnym kraju poza Polską nie spotkała się z takimi uszczypliwościami jakimi częstowali ją polscy recenzenci, którzy jakby czekali na klęskę autora.

Czy istnieje w literaturze polskiej takie zjawisko, że pisarz najpierw zdobywa uznanie za granicą, a dopiero potem staje się bardziej doceniany we własnym kraju? 

Myślę, że takim przypadkiem jest pisarstwo Marii Nurowskiej, która odniosła przed laty ogromny sukces w Niemczech, w Polsce spotkała się ze złym przyjęciem ze strony krytyki i wiernością czytelników.

Ostatnio na Ukrainie często wspomina się o tym, że we współczesnej literaturze pojawiło się więcej kobiet niż w latach poprzednich. Interpretacje tego zjawiska są sprzeczne - jedni uważają, że świadczy to o wzroście samoświadomości kobiet i większych możliwościach samorealizacji. Drudzy twierdzą, że taka tendencja świadczy zarówno o zmniejszeniu roli samej literatury, która nie jest już atrakcyjną ścieżką kariery zawodowej, jak i roli pisarza we współczesnym świecie. Czy podobne dyskusje toczą się też w Polsce? 

W latach dziewięćdziesiątych pisarka była w Polsce traktowana jak baba-dziwo, zwłaszcza taka, która śmiała przyznawać się do feminizmu. Sama słyszałam opinie historyków literatury, którzy zapytani przez interesujących się polską literaturą cudzoziemców o pisarki, twierdzili, że godnych ich uwagi autorek w Polsce nie było i nie ma. Dziś sytuacja się bardzo zmieniła, a to za sprawą kolejnej fali prozy pisanej przez kobiety. Ostatnio nawet mam wrażenie, że to one dyktują ton w naszej literaturze.
Do góry
Drukuj
Mail

Śniadanko Natalka [autor]

Natalka Śniadanko (1973, Ukraina) – pisarka, dziennikarka, tłumaczka z polskiego, niemieckiego i rosyjskiego (m.in. Miłosza, Herberta, Jelinek, Herty Müller i Grassa) oraz krytyczka literacka. Absolwentka Państwowego Uniwersytetu im. Iwana Franki we Lwowie. Publikuje zarówno w ukraińskiej, jak i zagranicznej prasie (m.in. „Dzerkało tyżnia”, „Gazeta Wyborcza”, „Süddeutsche Zeitung”. Autorka książek prozatorskich m.in.: „Lubczyk na poddaszu” (2009), „Herbarium kochanków” (2011), „Frau Müller nie ma zamiaru płacić więcej” (2013). Jej utwory były tłumaczone na język polski, niemiecki, rosyjski, francuski, angielski. Stypendystka m. in. programu Homines Urbani w 2006 roku, Gaude Polonia w 2003 i 2012, Berlińskiej Akademii Sztuki (2007), Kulturkontakt Austria (2014). Laureatka Nagrody im. J. Conrada Instytutu Polskiego w Kijowie (2011).