WYDAWCA: STOWARZYSZENIE WILLA DECJUSZA & INSTYTUT KULTURY WILLA DECJUSZA
AAA
PL DE UA
Cyganka
… Nigdy bym w to nie uwierzył, gdyby mnie to nie spotkało. Byłem w Kijowie w interesach. I nastąpił ten moment, że po całym dniu pracy czekałem przed przejściem dla pieszych, aż zmieni się światło z czerwonego na zielone. Na Ukrainie mają elektroniczne liczniki, które odliczają wstecz, ile zostało sekund do zmiany świateł. Sekundy mijały, ale gdy usłyszałem zza pleców monotonny głos kobiety, czas zaczął cofać się jakby wolniej.  

A pan to taki zmęczony po pracy przed komputerem, kobieta zaczęła swoją litanię i pomyślałem wtedy, no tak jestem zmęczony i pracowałem przy komputerze, ale by to wywnioskować nie trzeba być szczególnie spostrzegawczym, przecież w prawej ręce trzymałem teczkę z laptopem.   

A pan to dobry człowiek i wielkoduszny, gdyby mógł się pan podzielić pieniądzem z biedną kobietą. Słyszałem jej głos, odwróciłem się i wtedy zobaczyłem ją. Cyganka niższa ode mnie o głowę, chudzina, suchar wysuszony z małym dzieckiem na rękach, kołysała do dziecko miarowo, jakoś tak monotonnie i wciąż powtarzała, jaki to jestem zmęczony, a ona jaka biedna i jak bardzo rozumie moje zmęczenie. Do zielonego światła wciąż brakowało kilkanaście sekund. A ja w tym dziecku na rękach cyganki raz widziałem swojego synka, który dziś już chodził do szkoły, a jego imię było moim imieniem, a za chwilę widziałem moją biedą siostrę, którą zabił tir i już jej nie było, nie było, nie było… Próbowałem oderwać się od kołysanego dziecka, wyrwać spod władzy głosu cyganki.   
 
No tak, to wcale nie taka wielka sztuka wyciągać od ludzi pieniądze, namawiać do jałmużny, ale ja przecież nigdy nie dałem żadnej cygance złamanego gorsza. W ogóle nie rzucam żebrakom. Jestem na nich uodporniony, czy pracuję w Polsce, czy w Gruzji, czy na Ukrainie, czy w Rosji, czy w Kazachstanie. A jednak sięgnąłem do kieszeni w spodniach i wyciągnąłem dziesięć hrywien. Wręczyłem cygance, choć miałem dziwne uczucie jakbym nie ja to robił, jakbym się przyglądał samemu sobie, dającemu pieniądze, których nie miałem ochoty dać. Pytałem siebie, dlaczego to robię, dlaczego daję cygance te pieniądze?   

Kobieta podziękowała, ale w to podziękowanie wdarł się niepokój, który w pewnym stopniu wyzwolił mnie od dziwnej uległości, jakiej podlegałem. I wtedy zobaczyłem, że po  drugiej stronie ulicy stoją wśród tłumu dwaj milicjanci. Brakowało trzech sekund do zielonego światła i ci milicjanci z pewnością ruszą z tłumem w naszą stronę.

A niech pan ze mną odejdzie kawałek dalej, bo tu złe miejsce, atmosfera nieprzyjazna, mój przyjacielu, dobry człowieku, kawałek dalej, trzeba iść za mną, o tam, trochę dalej. Mówiła cyganka, już całkowicie opanowana, tym swoim sennym głosem, intonowanym na jednym poziomie głośności, pomiędzy szeptem a łagodnym pomrukiem. I nawet delikatnie pociągnęła mnie za rękaw, a ja znowu stałem z boku obserwując siebie, idącego bezwolnie za nią. 

No tak, myślałem, wiadomo, że to miejsce cygance nie pasuje, skoro są milicjanci, pewnie znają ją i mogłaby mieć z nimi nieprzyjemności, logiczne, że cyganka szuka miejsca, gdzie nikt nie będzie jej przeszkadzał w sztuce wyciągania pieniędzy. 

Myślałem logicznie, przejrzyście, miałem poczucia kontrolowania sytuacji, przecież rozszyfrowałem postępowanie cyganki w każdym szczególe, a jednak szedłem za nią. I dziwiłem się, że idę jak na smyczy, ja Witek Bałwan, facet po przejściach, a teraz międzynarodowy mistrz handlu, przygotowujący na Wschodzie rynek największym polskim firmom, idę za cyganką, oddać jej wszystkie pieniądze jakie przy sobie miałem, bo już wiedziałem, że tak musi się ta cała sprawa skończyć. 

No i za rogiem budynku, który osłaniał nas od spojrzenia milicji, cyganka zaczęła, że dziesięć hrywien nie trzeba. Oddała mi banknot. Powinno mnie to zaskoczyć, ale prawdę mówiąc spodziewałem się podobnego zagrania. A gdy oddała mi pieniądze, zapatrzyłem się jakoś tak sennie, bezwolnie na dziecko w jej rękach, kołysane przez nią w tym samym miarowym tempie. Patrzyłem na to dziecko pewnie dlatego, że cyganka poprzez dziecko mówiła do mnie. Że ona wcale nie potrzebuje tych dziesięciu hrywien, ale ja sam powinienem wycenić w głębi swojego serca, ile jej naprawdę potrzeba, by utrzymać siebie i dziecko, a przecież dziecko potrzebuje dobrego jedzenia i dobrych ubrań. Sprytne, pomyślałem, ta kobieta mi pozostawia wybór, ale przecież to pozorny wybór, bo teraz będzie mi głupio jej odmówić…

Wyciągnąłem portfel i już miałem go podać cygance, wiedząc, że i laptopa też jej oddam, a ona już wyciągała rękę, świat jakby oddalił się od nas, dźwięki ucichły, cały ten szum ulicy stłumiła wycięta z rzeczywistości scenka, w której znajdowałem się tylko ja i cyganka i dziecko na jej rękach. Obserwowałem tę scenkę jakoś tak z boku, obserwował ją ten drugi ja - logiczny, zdający sobie sprawę, że oddam cygance wszystko co mam przy sobie… 

Wtedy podbiegł do mnie jakiś mężczyzna i uderzył w plecy. Uciekaj! Krzyknął. Zobaczyłem jego czerwoną, spoconą twarz, nienaturalnie wykrzywioną i jego krzyk: Uciekaj! Ona tak robi! Cyganka z miłej kobiety zamieniła się we wściekłego ptaka i zaczęła mężczyznę wyzywać i rzucać na niego klątwy, a ja zacząłem biec, jak najdalej od tej przeklętej sytuacji. Miałem wrażenie jakbym głową przebijał balon, w którym tkwiłem odizolowany od siebie samego, i przebijając ten balon wróciłem do siebie. Z dwóch rozwarstwionych na dwa byty, odrębnie myślących produktów, stworzonych przez monolog cyganki, ocknąłem się wreszcie w jednej, spójnej postaci. I byłem przerażony tym, że nie zależałem od siebie, choć przecież upierałem się, że wszystko mam pod kontrolą. I gdy tak biegłem kijowską ulicą, drżący, rozbity, w gorączce, dotarło do mnie, że nie zawsze to co się nam wydaje, potwierdza rzeczywistość. I, że nie zawsze rzeczywistość, w której się znajdujemy jest naszą rzeczywistością. A co najgorsze, że nie należymy do siebie tym bardziej, im bardziej jesteśmy o tym przekonani. 

Później o cygance rozmawiałem w biurze z Sofijką, moją ukraińską pracownicą. Sofijka znała ją. Pół roku wcześnie cyganka zaczepiła ją na ulicy i Sofijka zaprowadziła kobietę do swojego domu. I dała jej wszystkie swoje oszczędności i biżuterię, doskonale zdając sobie sprawę, że właśnie okrada samą siebie. A gdy cyganka już chciała odejść, Sofijce przypomniał się schowek w szafie, gdzie trzymała naszyjnik i obrączki po prababce, wyceniane przez jubilerów na kawalerkę w centrum miasta. Zatrzymała cygankę i dała jej ten naszyjnik i obrączki. A gdy cyganka wyszła, Sofijka jeszcze przez godzinę siedziała, bezmyślnie patrząc w lustro, zanim zdała sobie sprawę, że już od jakiegoś czasu płacze…
Do góry
Drukuj
Mail

Odija Daniel [autor]

DANIEL ODIJA (1974, Polska) - pisarz, dziennikarz i publicysta. Studiował polonistykę na Uniwersytecie Gdańskim, pracuje w słupskim oddziale Telewizji Polskiej. Publikował w wielu periodykach literackich, autor zbiorów opowiadań: Podróże w miejscu (2000) oraz Szklana huta (2005). W swoich utworach pisarz maluje realistyczny obraz tzw. Polski B przełomu tysiącleci. Akcja jego powieści i opowiadań rozgrywa się w podupadłych miasteczkach - Ulica (2001) oraz na popegeerowskiej wsi - Tartak (2003).  Powieść Tartak w 2004 znalazła się wśród finalistów nagrody Nike. Odija przez pewien czas był felietonistą tygodnika społecznego "Ozon". Stypendysta programu Homines Urbani w 2004 roku. fot. Paweł Mazur