- Chciałbym przypomnieć, że w studio gościmy człowieka o wyjątkowym losie, mistrza sportowego w wyścigach, który dwukrotnie przeżył katastrofę lotniczą, jednak nie porzucił swojego ekstremalnego hobby…
- No, po co zmieniasz stację? – zapytał Jurko Stasię, która jedną ręką starała się zapleść warkocz, a drugą wciskała guziki. – Całe dzieciństwo marzyłem o tym, żeby zostać kierowcą rajdowym.
Stasia odwróciła się do okna i obiema rękoma zaplotła warkocz. Jurko, nie odrywając oczu od drogi, po omacku znalazł odpowiedni guzik, ale zamiast kierowcy rajdowego mówiła już jakaś egzaltowana babulka:
- Wiecie, za moich czasów były wyścigi na motocyklach po dworze. Tak, mój Wasyl siedział za kierownicą, ja siedziałam w przyczepce, bo takie były zasady i jechaliśmy po pustej drodze i rozpędzaliśmy się do prędkości światła. Pamiętam: wiatr we włosach, nic nie było widać, świst w uszach! Uważam, że lepsze są już wyścigi, niż młodzież wałęsająca się z butelką piwa w ręce…
- Absolutnie się zgadzam. – odpowiedział mistrz wyścigów. – Tak miło to słyszeć.
Stasia ze smutkiem popatrzyła na Jurka.
- Być może ona była szczęśliwa – powiedziała.
- Kto?
- No, ta ze świstem w uszach… A dlaczego ty się nie ścigałeś?
Jurko milczał.
- Swoim wyjątkowym doświadczeniem dzielą się dziś z nami nasi słuchacze – wyuczonymi frazami ciągnęła dalej spikerka. – Mamy następne pytanie do naszego gościa. Proszę mówić, jest pan na antenie.
- Halo! Słychać mnie? – zapytał lekko przestraszony męski głos.
- Tak, słuchamy!
- Muszę koniecznie podzielić się z wami ważną informacją! Halo! Słychać? Dokładnie godzinę temu dostałem ważną wiadomość z kosmosu…
Radio trzasnęło, potem zaszumiało. Stasia rozweseliła się i popatrzyła na radio i na Jurka. Jurko trzymał kierownicą, a poprzez przednią szybę posłał ręką pozdrowienia pierwszym wieczornym gwiazdom, które wschodziły nad miastem.
- Hm, to nie zupełnie dotyczy naszego tematu – znów przemówił znajomy głos dziennikarki. – Wydaje mi się, że trzecie pytanie będzie ciekawsze.
- Dobry wieczór, szanowni państwo! – zadźwięczał dynamiczny, choć zmęczony kobiecy głos.
- Wiedzą państwo, pewnego razu byłam spóźniona na uczelnię i wzięłam taksówkę. A w mieście takie korki – wszystko stoi! Mówię: „I cóż począć?”. A taksówkarz wjechał na krawężnik, minął wszystkie samochody, a potem znów zjechał na drogę i dodał gazu! Bałam się nawet coś powiedzieć, bałam się tej prędkości, chciałam jeszcze pożyć. Nabrałam powietrza w płuca, żaby krzyknąć i nie mogę. Popatrzyłam, a on, wiecie, niby zrósł się z samochodem i pędzi. I zrozumiałam, że on jest w duszy kierowcą rajdowym…
- Proszę o pytanie! – niecierpliwie przerwała dziennikarka.
- Pytanie mam takie: czy nie można, kiedy wyjeżdżacie za miasto, nie rozjeżdżać kołami trawy?...
- Pani pytanie jest zrozumiałe…
- Myślisz, że ta audycja choć trochę dotyczy wyścigów? – Stasia zapytała Jurka i zdecydowanie zmieniła stację na radio Rock.
- Czasami mi się wydaje, że w tym mieście wszyscy są szaleni…
- Szkoda, że nie usłyszeliśmy kierowcy wyścigowego.
- Według mnie, elegantki są szalone.
Padał styczniowy śnieg i prawie bezszelestnie umierał ostatni dzień roboczego tygodnia. Śnieg skradał dźwięki i zdawało się, że w przepełnionym ludźmi i autami megalopolis jest cicho cichuteńko.
Jurko i Stasia już od godziny próbują wyjechać z miasta, ale niby zgęstniało, poruszało się nieśpiesznie, powlekając milionami nóg i kół po niebezpiecznej gołoledzi. Na przystanku pod sygnalizacją do przedniej szyby przylepiło się kilka śnieżynek. Przez jakąś chwilę nie topniały, pozwalając ludziom podziwiać swoje doskonałe kształty.
- Popatrz tylko! Śnieżynki! Prawdziwe! A mówią, że już ich wcale nie ma… - dziwiła się Stasia.
Ale Jurka dziwiły tylko oblodzone rowy przy drodze i zamieć po obu stronach.
- Jesteś taki obojętny! – Stasia znów odwróciła się do okna.
- Staś, zatrzymaj się! Zobacz, jaka droga. A my mamy się jeszcze siedemset kilometrów turlać.
- A mi już chce się jeść!
- Trzeba wyjechać, zanim zaczną się prawdziwe korki.
- Jeść-jeść-jeść!
Naprawdę, prócz zwyczajnego głodu, odczuwała jeszcze coś podobne do niezadowolenia, jakieś niewyjaśnione pragnienie jasności i pełni życia. Przerażało ją, że każdego dnia wszystko mija i łatwo zauważyć to w najbliższym otoczeniu. Zmienia się po cichutku, niezauważalnie i podstępnie, a to, co wczoraj przepełniało wszystko szczęściem, dziś…
- Kupię ci ogromny czeburek!
- U Popławskiego?
- A jakże.
- Aj-aj-aj! To moja ulubiona piosenka! – Stasia huknęła ton wyżej, zaśpiewała, dyrygując rękoma.
- „Gdzieś błaga Panią jeden.... ach-ach. A gdzieś czeka na Panią inny. Pani może darzyć mnie tylko niepokojem....” To o nas?
- Nie daj Boże! –Jurko nareszcie się uśmiechnął.
Stasia objęła go rękoma za szyję, przyciągnęła, na ile się dało, do siebie i pocałowała w policzek. Jurko cierpliwie dał się pocałować raz jeszcze, nie odrywając wzroku od drogi i nie okazując żadnych uczuć. Jednak Stasię to już mało interesowało – przez okno zobaczyła billboard – zaproszenie do nowego centrum handlowego.
- Wyobrażasz sobie: lodowisko, kino 3D, pięćdziesiąt światowych marek odzieżowych. Trzeba tam pójść!
- Gdybyśmy oszczędzali na takich wyprawach, już dawno moglibyśmy kupić własne mieszkanie – burknął Jurko.
- Ciężko pracuję! A nowa rzecz - to zawsze radość! – Stasia wesoło odpowiedziała i uśmiechnęła się do Jurka.
Jurko na moment oderwał wzrok od drogi i popatrzył na nią. A ona z przyjemnością zobaczyła w jego oczach, że jest bardzo ładna ze swoimi dołeczkami w policzkach i piegami na nosie. Oczy ma zielone, zawadiackie, błyszczące jak latarnie i zmuszające go raz po raz spełniać jej zachcianki.
- „Tylko rozpieszczam, a powinienem być surowy...” – powiedział Jurko słowami piosenki i znów przykuł wzrok do kawałka oświetlonej reflektorami drogi.
Stasia ziewnęła. Jurko milcząc przekręcił kółko przy jej fotelu i Stasia położyła się.
- Prześpij się, tu już zaczyna się trasa odeska.
Trzysta kilometrów od megalopolis, drogą na południe, szła wielka śniegowa chmura. Ominęła urwiska Myhij, przeszła powyżej wzgórz, obeszła elektrownię atomową w Piwdennoukraińsku i sunęła polami dalej. Na skraju wsi Dorosziwka chmura zebrała wszystkie swoje siły i poderwała się do góry, tracąc zapas śnieżynek.
Z początku wieś była ciemna, tylko gdzie niegdzie w oknach było jasno i psy szczekały na niepogodę. Stare drewniane przydrożne słupy rozpuściły swoje elektryczne bezpieczniki i w świetle księżyca przypominały maszynki do golenia. Chmura, silnie zbierając całą swoją wolną masę, wreszcie wdarła się na wzgórze i zdecydowanie ruszyła na pierwsze wiejskie latarnie. Aż nagle, jakby coś z ogromną siłą przecięło jej brzemienny brzuch i wir śnieżynek podchwyconych przez wiatr, wzleciał, chwilę krążąc po mroźnym nocnym niebie, zaczął powolnie padać na dachy i drzewa, na schowane w zagrodzie kozy i na lisicę, która grasowała obok nich na dworze. Młodziutka kotka, wychodząc z komory, postawiła prawą łapę na świeży śnieg, potem wyczyściła i powąchała swój ciepły ślad.
… Zgrzyt hamulców i krótkie „pyh-h” – ciężarówka stoczyła się z górki po oblodzonej drodze. Przednimi kołami zawisła nad urwiskiem, smutno szczęknęły butelki lemoniady, znajdujące się w środku.
- Niech to szlag! – z kabiny wyskoczył niski, chudy kierowca. – Jebany! – dodał cicho, kiedy zobaczył, jak przednie koła wiszą nad urwiskiem.
Na barowym stoliku stacji benzynowej Stasia postawiła kawę i opakowanie „Rafaello”. Otwierając cukierki, patrzyła przez okno na przejrzyste mroźne niebo całe w gwiazdach i rozmyślała o tym, jak cienki rogal księżyca w nowiu może oświecić wszystko dokoła.
- Wie Pani, jak rozróżnić, czy księżyc rośnie, czy maleje? – zapytał męski głos. Stasia popatrzyła tam, skąd dochodził głos. Wśród półek z płytami z muzyką cerkiewną i rozrywkowymi czasopismami stał okrągły, łysiejący człowiek w okularach. Postawił swoją kawę na stoliku obok Stasi i podrapał grube, owłosione palce.
- Otóż, kiedy koniec księżyca połączymy za pomocą nieistniejącej pałeczki i wyjdzie litera „P”, wówczas rośnie. A kiedy księżyc przypomina literą „C” – maleje…
- Jakie interesujące – Stasia powiedziała życzliwie zachrypłym głosem.
- A dokąd to jedzie taka piękna dziewczyna w taką noc? – zapytał mężczyzna i uważnie spojrzał na Stasię przez okulary.
Jurko wyrósł spod ziemi i dokładnie, jak w amerykańskich filmach, oparł się o barowy blat prosto między Stasią i łysym tłuściochem.
- I co, nawet na dwie minuty nie mogę zostawić cię samej?
- Jeżeli zapytasz, czy potrzebuję pomocy, to przytaknę – powiedziała Stasia, siorbnęła kawę i spojrzała poprzez Jurkowe ramię. Po łysym w okularach nie było śladu.
- Dlaczego milczysz i się uśmiechasz? – denerwował się Jurko, zerkając, jak Stasia plecie warkocze. – Podoba ci się, że wszyscy cię zaczepiają?
Nagle Stasia zobaczyła, jak z prawej strony mignął billboard:
„Ogromne czeburaki. 50 rodzajów pierogów.”
- Minąłeś gigantyczny czeburak! – wykrzyknęła rozpaczliwie. – Tak to ja i do Mikołajowa nie dam rady!
- Staś, na Krymie jest pełno czeburaków, samsy, chaczapuri!
szystko, wszystko ci kupię, tylko się nie smuć!
szystko, wszystko ci kupię, tylko się nie smuć!
Stasia odwróciła się i na zaparowanej szybie zaczęła malować palcem małe czeburaki.
Kiedy Stasia bywała głodna, znacznie pogarszał się jej charakter i nikt nic nie mógł na to poradzić, nawet ona sama. Jurko jedną ręką wyjął zza jej siedzenia butelkę kefiru. Stasia milcząco zgodziła się połknąć kefir, z całych sił starając się nie krzywić.
Droga poza trasą odeską bardziej była podobna do wiejskiej ścieżki. Kiedy z naprzeciwka jechała ciężarówka, z całą siłą pryskała śniegiem prosto w przednią szybę ich starego Mitsubishi. Wówczas Stasi zdawało się, że na jedną białą chwilę odrywają się od ziemi i zawisają między światami. I że dokładnie teraz, tak niespodziewanie, wreszcie okaże się, po co wymyśliła ona, on, ich spotkanie i całe to życie. Ale śnieżna kurzawa dopiero co się zaczynała, znów zjawiło się ciemne zakręty oblodzonej drogi.
Stasi było lekko nieswojo. Szczególnie, kiedy dzwoniła komórka.
- Halo, córcia, dokąd jedziecie? Jak droga? – w słuchawce pytał głos mamy.
Ale na drodze nie było żadnego znaku. Tylko zamarzłe przydrożne topole kiwały łysymi wierzchołkami w takt zawieruchy.
- Droga normalna, jedziemy. Można powiedzieć, że połowa drogi za nami. Idź spać, mamo! Zadzwonię z Mikołajowa.
Mama obruszyła się i powiedziała, że spać nie może, a później dzieliła się wiadomościami o gołoledzi, które usłyszała w telewizji, następnie dała słuchawkę tacie. Tato, w charakterystycznej dla siebie manierze, starał się coś poradzić, ale nie wytrzymał:
- Zupełnie nie rozumiem, dlaczego tak się uparliście na ten Krym w tak złą pogodę? W środku zimy? Na Krymie wszyscy jeżdżą na letnich oponach. Gonitwa w kółko…
Stasia słuchała. Westchnęła. Jurko też. Aby zakończyć rozmowę, Stasia przyłożyła telefon do Jurkowego ucha.
- Fiodorze Kostjantynowiczu, proszę się nie denerwować! Niech pan pójdzie spać! Dowiozę pana córkę, posadzę pod palmą i o wszystkim powiadomię… Tak, tak – przytakiwał Jurko. – Dowidzenia!
- Co powiedział?
- Że wszystko to porywy młodości.
- Jasne, im w młodości coś takiego nawet się nie śniło – wynająć mieszkanie na Krymie na całą zimę, mieszkać i pracować pośród palm, na brzegu morza…
- I teraz sobie tego nie mogą wyobrazić…
- Że wszystko to nierozsądna młodość.
Na przełęczy pod Dorosziwką kierowca furgonetki, która przednimi kołami zawisła nad rowem, energicznie trzasnął drzwiami więziennego auta, założył sportową czapkę, chowając pod nią protokół i zamarł. Pół godziny później, kiedy tłumaczył się policjantom z drogówki, zbocze zatarasowały ciężarówki i furgonetki, jakie nie mogły wjechać na wzgórze.
- Ej, naczelniku! – zastukał w okno inspektora. Inspektor sam otworzył drzwi, wyszedł na mróz i od razu zaczął chuchać na ręce.
- Grysz, dzwoń do MNS! – rozkazał młodemu chłopcu w oknie.
Samochody przyjeżdżały z dołu i zjeżdżały ze wzgórza. Inspektor biegał to w jedną, to w drugą stronę. Przebiegła osobówka objechała z przeciwka tiry, które wdrapywały się na wzgórze, ciężko dysząc, dowlokła się do wsi i zniknęła za horyzontem. Kierowcy wyskakiwali ze swoich kabin, każdy pokrzykiwał coś głośno i szybko machał rękoma. W całej tej pantomimie centralną postacią był inspektor drogówki, który chodził to wprzód, to w tył, otoczony zdenerwowanymi mężczyznami, z których żadnego ani nie słyszał, ani nie rozumiał.
- Zobacz, na wzgórzu pełno czerwonych i żółtych światełek. Co to takiego? – zapytała Stasia.
- Światła stopu i awaryjne…
Jurko zatrzymał się za srebrzystym volkswagenem, który czekał na polecenie drogówki.
- To trochę nie taka przygoda, jakiej się spodziewałam po naszej podróży… - powiedziała Stasia.
Volkswagen pomknął, gwałtownie skręcił w przeciwnym kierunku i popędził po ośnieżonej drodze. Jurko, nie wahając się ani sekundę, pojechał za nim. Stasia zacisnęła rączkę nad głową i patrzyła z przerażeniem, jak ich auto przechyla się z boku na bok na śliskim lodzie.
- Uh! – westchnęła Stasia, kiedy wzgórze i drogowcy byli już za nimi. – Popatrz tylko na te stare słupy! Podobne do maszynek Gillette.
- Nie chcę cię martwić słońce, ale…
Stasia już sama dostrzegła, że wjazd na most zastawiony był długimi i krótkimi, niskimi i kilkupiętrowymi tyłami ciężarówek. Jedna z nich przewróciła się w poprzek drogi. Jurko zahamował. Stasi wydawało się, że wszystkie te ogromne maszyny są żywe. Że wystawiły języki i oddychają po ciężkiej walce z żywiołem. Jakaś osobówka żwawo przemknęła blisko krawędzi po prawej stronie.
Jurko cofnął, ostrożnie wjechał między dwoma ciężarówkami na krawężnik.
- Co ty robisz?! – przestraszyła się Stasia.
- Ratuję nasze marzenie o Krymie.
Samochód zrównał się z ciężarówkami i od niechcenia ruszył po świeżym śniegu.
- Kochany! – błagała Stasia. – Nie zawiedź! Przecież nigdy nie zawiodłeś! No, dalej, jeszcze trochę… Jesteś najlepszy!!! – krzyknęła Stasia, kiedy przeskoczyli most nad zamarzniętą rzeką.
- Jesteś moim bohaterem! – radośnie pogładziła Jurka po brzuchu.
- Cicho! Lot jeszcze przed nami…
Jurko spokojnie stał za jedną z ciężarówek. Opuścił szybę i zapytał chłopca na drodze:
- Proszę powiedzieć, co tu się dzieje?
- Uuu! – przeciągnął chłopak i machnął ręką – korek do samego Mikołajowa, końca nie widać.
Jurko wziął czapkę i rękawiczki, wysiadł z auta i już po chwili rozpłynął się w zamieci, znikając Stasi z oczu.
Po prostu pośrodku drogi już od kilku godzin w niewoli śniegu żyło automiasteczko.
W kabinie ciężarówki naprzeciw troje kierowców rozlewało herbatę z termosu i śmiało się. Być może opowiadali żarty, wydawało się, że cieszyli się z niespodziewanego spotkania.
Młoda kobieta wysadziła na śnieg dwóch chłopców, zapakowanych w niebieskie kombinezony, żeby lepić z nimi bałwana.
Stasia zapragnęła nagle, aby był to tylko sen, żeby razem z Jurkiem obudzili się w małym mieszkaniu na dziesiątym piętrze, żeby on gotował owsiankę, a ona opowiadała, co jej się śniło… I żeby tak zamieć zakryła śniegiem wszystkie betonowe stalaktyty dzielnicy Poznjaky, żeby pływali w białej chmurze…
Co ja tu robię – serce Stasi zadrżało, zacisnęła zęby i starała się, żeby żadne złe wspomnienie o tym, jak jej czasami bywało na Poznjakach nie przeniknął do świadomości.
Zaskrzypiały drzwi kierowcy. Przestraszona Stasia odwróciła się: Jurko siedział w aucie, strzepując z siebie śnieżynki, miał czerwony, wręcz buraczkowy nos.
- Benzyny, żeby palić piecyk całą noc, wystarczy – żwawo poinformował. – Jakieś zapasy konserw mamy w bagażniku.
- Ktoś nas uratuje?
- Tak, ale rano, może wtedy stopnieje.
Stasia przygryzła wargę i oparła czoło o okno. Pomyślała, że często mamy mają rację, a to dzieci, podrastając, przestają ich słuchać. Ale kłócić się o to z Jurkom nie warto, bo nawet dobrze znane drogi mogą się zmieniać i stawać zaskakującymi…
- Stasiu, no przecież nikt nie mógł tego przewidzieć – usprawiedliwiał się Jurko. – Zima była sucha, do cholery! Rano odśnieżą drogi i spokojnie pojedziemy wtedy na Krym. A tam temperatura +2. A wśród choinek stoją palmy. I ludzie chodzą w strojach kąpielowych.
- Ech… - westchnęła Stasia – i nurkują z aparatem tlenowym w przerębli.
Roześmiali się. I jak powiedzieć miała Stasia, że ona nie po prostu tak kocha… Ale, że takiej miłości nie ma na całym świecie. Że żaden mężczyzna na całym świecie nie może kochać jej tak jak on. Że z nim nie bywa źle. Że z nim nie bywa nudno. Że przy nim płakać chce się tylko ze szczęścia. I że wszyscy mówią: tak się nie zdarza. Ale nie - zdarza się. I zdarzyło się im. To cud, jakiego wszyscy pragną, nawet skończeni cynicy.
Za oknem dwóch pijanych kierowców przytula bałwana.
- Świetny pomysł – Stasia odwróciła się do Jurka. – Przytul mnie!
tłumaczenie: Iwona Boruszkowska