WYDAWCA: STOWARZYSZENIE WILLA DECJUSZA & INSTYTUT KULTURY WILLA DECJUSZA
AAA
PL DE UA
Dzieci są spragnione historii
Jaka była pana ulubiona książka lub książki dzieciństwa? Jakie historie i tematy najbardziej pana wtedy interesowały?

Mnie jako dziecko? Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie, bo to bardzo długi okres. Jako czterolatka? Jako ośmiolatka? Jako dwunastolatka? Raczej nie byłem molem książkowym. Oczywiście miałem książkę w ręku i dużo mi czytano, ale przez cały okres szkoły tak naprawdę nie czytałem za wiele. Dopiero jako siedemnastolatek odkryłem w sobie pasję czytania i pisania książek. Wcześniej czytałem, to co musiałem lub co przypadkiem mnie wciągnęło. Pamiętam szwedzką serię o nastoletnim Bercie  czy „Pachnidło”. Przełomową dla mnie książką był „Stiller” Maxa Frischa. Dopiero przy tej lekturze zrozumiałem, że książka może mieć na mnie przemożny wpływ.

Co pana zdaniem można określić mianem dobrej literatury dla dzieci? Jakie warunki musi spełniać dobra książka dla dzieci?

Jestem głęboko przekonany, że dobra literatura dla dzieci to po prostu dobra literatura w ogólnym tego słowa znaczeniu. A co się na to składa? Ważne pytania, tematy, ciekawe postaci, prawdziwe zainteresowanie autora, poezja, odwaga, własny styl, nowe spojrzenie, wściekłość, ból, szczęście, namiętność, niedopowiedzenia, przerwy, rytm. I taka książka musi mieć piękną oprawę graficzną, musi być dobrze zaprojektowana i artystycznie zilustrowana. 

"Radar" to trójjęzyczny magazyn literacki poświęcony twórczości niemieckich, polskich i ukraińskich autorów. Co pan wie o współczesnej polskiej i ukraińskiej powieści dla dzieci i młodzieży? Czy zna pan autorów z Polski i Ukrainy lub ich utwory?

Ze wstydem muszę przyznać, że nie znam twórczości ukraińskich i polskich kolegów po piórze. Zresztą niewiele wiem w ogóle o tzw. współczesnej powieści dla dzieci i młodzieży, nie znam też utworów amerykańskich czy niemieckich pisarzy. Mało czytam, kiedy piszę. A teraz piszę niemal bez przerwy.

Dwa lata temu byłem na targach książki we Lwowie, poznałem wówczas kilku ukraińskich autorów. Niestety nie potrafię powiedzieć za dużo na ten temat, choćby dlatego, że nie mówię po ukraińsku, lecz odniosłem wrażenie, że ukraińskie historie i powieści dla młodych czytelników są grzeczniejsze niż niemieckie. I to zarówno, o ile można to ocenić bez znajomości języka, pod względem tematyki jak i strony graficznej. W szkołach, w których byłem, też miałem wrażenie, że panuje większa dyscyplina, nauczyciele są surowsi, a zajęcia odbywają się frontalnie. Wydawało mi się, że moimi historiami niemal onieśmieliłem ukraińskie dzieci i młodzież. Zresztą bardzo lubię, kiedy uda się jeszcze coś takiego osiągnąć za pomocą literatury. 

Od kilku lat na Ukrainie powstaje coraz więcej niezależnych wydawnictw literatury dla dzieci i młodzieży. Polska stała się największym rynkiem tej literatury w Europie środkowo-wschodniej. Również w Niemczech książki dla dzieci i młodzieży od lat zajmują drugą pozycję (po książkach popularnonaukowych) w księgarniach. Jak pan sądzi, skąd bierze się tak duża popularność literatury dla młodych czytelników?

Ale, czy to zjawisko typowe tylko dla naszych czasów? Jesteśmy ludźmi, opowiadamy sobie historie, co ponoć odróżnia nas od pozostałych istot żywych. Dlatego tak długo, jak będzie istniał gatunek ludzki, będziemy wymyślać, opowiadać i słuchać historii, bo one odzwierciedlają wszystkie nasze cechy, naszą kulturę. Zresztą książki nie są jedyną formą opowiadania historii, ani dawniej nie były, ani nie muszą być w przyszłości. W naturalny sposób szczególnie dzieci są spragnione historii. Historie bawią, podtrzymują na duchu i pomagają zrozumieć świat. Może cechą naszych czasów jest bogactwo naprawdę dobrej literatury dla dzieci i młodzieży. Rodzice więc z chęcią kupują nowe książki, a nie tylko czytają stare, pięcio-, dziesięcio- czy trzydziestoletnie powieści, które pamiętają jeszcze z własnego dzieciństwa. Przez długi czas zaniechano tworzenia dobrej i odważnej literatury przystępnej także dla dzieci, bądź innymi słowy literatury dla dzieci ciekawej także dla dorosłych. Zamiast tego zbyt często wykorzystywano literaturę w celach pedagogicznych, co moim zdaniem w ostatnich latach coraz rzadziej się zdarza.

Kiedy czytam książkę, chcę, by była dla mnie wyzwaniem, żeby mnie - w idealnym przypadku - przeobraziła, zmieniła moje widzenie świata. Pragnę po przeczytaniu książki stać się kimś innym. Chcę, by pojawiły się w mojej głowie nowe pytania, żeby książka wyprowadziła mnie z równowagi. A dlaczego dziecko miałoby chcieć czegoś innego? Wydaje mi się, że nie wolno popełniać błędu i niedoceniać dzieci. Nie wolno też chcieć chronić dzieci za wszelką cenę. Literatura jest po to, żeby prowadzić czytelnika do granic jego myślenia, by zasypać go trudnymi pytaniami. Także dziecięcego czytelnika, a może zwłaszcza takiego. Literatura nie powinna chronić dzieci bądź tylko je bawiać.

Na mapie literaturoznawczych instytucji naukowych (szczególnie w Niemczech) dochodzi do zmian. Coraz więcej instytutów literatury dziecięcej zostaje przypisanych do katedr pedagogicznych. Ten proces unaocznia wciąż nierówne traktowanie i ocenę literatury dla dzieci i dla dorosłych. Czy uważa pan, że przynajmniej w powszechnym odczuciu literatura dla dzieci i młodzieży osiągnęła status równy książkom tworzonym dla dorosłych czytelników?

Nie, ani trochę. Nawet jeśli gdzieniegdzie zauważa się zmianę w podejściu do literatury dla dzieci i młodzieży, to jednak podlega ona zupełnie innej ocenie niż literatura dla dorosłych. Ta pierwsza w powszechnym odczuciu jest literaturą amatorską. Chociaż oczywiście spotyka się też z uznaniem, lecz częściej słyszy się: „Co, katedra literatury dla dzieci? Chyba nie mówisz poważnie?” albo „O, piszesz książki? To ciekawe! A jakie?... Aha, KSIĄŻKI DLA DZIECI…” To ostatnie wypowiedziane z rozczarowaniem, jakby to nie były żadne poważne książki. Często spotykam się z taką reakcją. 

Większość dorosłych z reguły nie czyta książek dla dzieci. Biorąc pod uwagę liczbę dostępnych publikacji i nowości, które co roku pojawiają się na rynku, wielu czytelników od razu wyklucza pewne działy, np. nie czyta książek dla dzieci ani popularnonaukowych. Jeśli ktoś nie ma dzieci, nie pracuje w przedszkolu lub szkole podstawowej, to zwykle jako pierwszą ignoruje literaturę dla najmłodszych. Doskonale widać to także na przykładzie pisania o literaturze dla dzieci i młodzieży w specjalnych dodatkach, a nie jak o literaturze dla dorosłych w felietonach o kulturze, tak jakby te książki nie miały nic wspólnego z kulturą wysoką. Chociaż trzeba się cieszyć, jeśli w ogóle coś napiszą, bo w wielu gazetach znikają dodatki, a co za tym idzie informacje o książkach dla dzieci i młodzieży. 

W pana dorobku pisarskim można znaleźć książki zarówno dla dorosłych jak i dla młodszych czytelników. Na czym polega różnica w pisaniu dla dzieci i dla dorosłych? Czy spotkania autorskie z młodymi czytelnikami różnią się od tych dla nieco starszej publiczności?

Jeśli chodzi o pisanie, to nie ma specjalnej różnicy. Im mniejsze są dzieci, które czytają, tym krótsze stają się teksty, a istotniejsze ilustracje. Jest też kilka ograniczeń dotyczących tematyki. Jeśli np. piszę tekst dla siedmiolatków, to seksualność będzie tematem, który raczej nie odegra większej roli, bo nie stanowi istotnego doświadczenia dla tej grupy wiekowej.

Na tej podstawie nie można jednak wyciągnąć wniosku, że tematykę za wszelką cenę należy dopasować do wieku, uprościć, czy coś w tym rodzaju. Jeśli to konieczne dla historii, to trzeba więcej wymagać od dzieci. Zresztą dzieci doskonale znają taką sytuację z własnego życia. Czasem nie rozumieją nawet połowy, lecz próbują, z lepszym lub gorszym skutkiem, odnaleźć się w dziwnym świecie dorosłych. Dzieci pojmują świat i własne historie na swój sposób, same wymyślają ich znaczenie. W każdym razie uważam, że historię należy opowiedzieć tak dobrze, jak tylko dla tej historii i dla autora jest to możliwe. Jeśli specjalnie upraszcza się opowiadaną historię, omija wzloty i upadki, przemilcza określone rzeczy, to zdradza się historię i siebie jako autora. A wówczas jedno jest pewne: dzieci jako pierwsze zauważą, że się ich nie traktuje poważnie. Wydaje mi się, że to Erich Kästner powiedział, że nie wolno tworzyć literatury dla dzieci i młodzieży, kucając. Innymi słowy nie wolno się podlizywać ani „się zniżać”. W pełni z tym się zgadzam.

Wyobrażam sobie, że chciałbym opowiedzieć coś, co dotyczy wszystkich zgromadzonych przy stole, wszystkich moich przyjaciół, w tym też kilkoro dzieci. Jeśli te ostatnie nie są jeszcze w łóżku, a ja chcę opowiedzieć moją historię, to zrobię to tak, by one mogły posłuchać, a dorośli się nie wyłączyli, uważając, że teraz zabawiam dzieci. Nie jest łatwo znaleźć właściwy ton, w tym cała sztuka.

Ze spotkaniami autorskimi jest podobnie. Czy one czymś się różnią? Szczegółami tak, ale zasada jest taka sama. Dla dzieci czytam nieco krócej. Tam, gdzie to konieczne, daję czas na pytania lub spontaniczne okrzyki, zachęcam do wspólnego czytania i myślenia. Lecz ogólnie to przed każdym spotkaniem autorskim zastawiam się, i to niezależnie od publiczności, jak najlepiej, najpiękniej, najskuteczniej i najbardziej zmysłowo oddać tekst. Wykorzystuję przy tym muzykę, film, elementy teatralne, światło, aranżację sali. Nie w przypadku każdego tekstu i nie za każdym razem wszystko. Zawsze jednak zgodnie z moim odczuciem.

Największa różnica polega na tym, że dorosła publiczność potrafi się o wiele dłużej skoncentrować, nie reaguje tak spontanicznie na tekst, przyszła na spotkanie z własnej woli i z reguły ma jasne wyobrażenie o tym, jak wygląda spotkanie autorskie i jak powinna się zachować. To są rzeczy oczywiste, lecz również z nimi można się pobawić, jeśli je sobie uświadomimy. Zdałem sobie z nich sprawę dopiero po spotkaniach z dziećmi, kiedy doświadczyłem śmiechu, okrzyków, dokazywania i pieszczot, ponieważ ta publiczność pewnie jeszcze nie wiedziała, że powinna siedzieć spokojnie i zadawać mądre pytania. 

Pod koniec sierpnia ukaże się ostatni tom trylogii „Maulina Schmitt” opowiadającej o dziewczynce, która musi się zmierzyć z rozstaniem rodziców i chorobą matki. Jak dzieci reagują na tę historię, a zwłaszcza te, których ten temat osobiście dotyka?

Dzieci reagują bardzo spokojnie. Słuchają z uwagą. Myślę, że wyobrażają sobie, jakby to było, gdyby to ich mama… Mam za sobą kilka spotkań autorskich z dziećmi, podczas których młodzi czytelnicy przyznali się do utraty czy choroby któregoś z rodziców lub innych trudnych sytuacji życiowych, w których się znaleźli. To były naprawdę bardzo poruszające chwile. Nagle w całej sali dało się wyczuć ogromne skupienie i powagę. Nikt nie żartował. Nie wiem tego na pewno, to są wyłącznie moje przypuszczenia, lecz miałem wrażenie, że dla dziecka, które mogło opowiedzieć o sobie i swoich kłopotach, ten moment był niezwykle piękny i ważny. W szkole, kiedy wokół jest głośno, trudno się na to zdobyć, bo kiedy, komu i jak powierzyć taką historię. A podczas spotkania autorskiego nadarzył się spokojny, uważny moment i podążając za Mauliną, dzieci mogły opowiedzieć po prostu o sobie. Opowiedzieć mnie. Jako „mistrz ceremonii” dzięki Maulinie stworzyłem taką chwilę, razem z Mauliną sprawiliśmy, że wszyscy słuchali. Z radością pojąłem, że Maulina ma chyba moc tworzenia takich momentów, nawet poza kartami książki.

Pisząc książki dla dzieci, współpracuje pan z ilustratorką Rán Flygenring. Jaką rolę pana zdaniem w książkach dla dzieci odgrywają ilustracje? W jaki sposób oddziaływują na historię?

Wydaje mi się, że trudno dać jednoznaczną odpowiedź na to pytanie, bo wszystko zależy od tego, jak układa się współpraca między autorem a ilustratorem. Czy chcą i potrafią ze sobą współpracować, ile wolności dają sobie nawzajem? Poza tym przy każdej książce trzeba rozważyć, ile miejsca powinna zająć ilustracja, jak silnie tekst ma być powiązany z obrazem, w którym miejscu ilustracja może dokończyć tekst i/ lub go uzupełnić. Gdzie można zrezygnować z tekstu, bo obraz już wyraża to, co niekonieczne trzeba jeszcze raz powiedzieć w tekście. 

Ogólnie można stwierdzić, że jeśli w tekście pojawiają się ilustracje, to odgrywają one ogromną rolę. Kiedy ktoś po raz pierwszy bierze do ręki książkę, to najpierw zwraca uwagę na szatę graficzną. Jestem pewien, że to pierwsze wrażenie optyczne ma ogromny wpływ na ocenę i zdefiniowanie książki. Zresztą mnie też co rusz się wydaje, że po wyglądzie książki mogę ocenić, czy ona mi się spodoba czy nie. 
Poza tym postaci, jak na przykład w „Maulinie”, otrzymują prawdziwe rysy twarzy, co podczas lektury ma kolosalne znaczenie dla przemian wyobrażonego świata. 

I jeszcze krótka uwaga odnośnie wpływu ilustracji na historię. Tak, ilustracje mają przemożny wpływ na jej przebieg. Mogę zupełnie inaczej i coś innego opowiedzieć, wiedząc, że to Rán będzie mi towarzyszyć i ilustrować moją historię. Od razu mogę zostawić ilustratorce pewne rzeczy, niektóre płaszczyzny opowieści. Mogę pracować z obrazami, itd. 

[tłumaczyła: Elżbieta Jeleń]
Do góry
Drukuj
Mail