Najnowszy zbiór opowiadań Andrzeja Muszyńskiego pt. Miedza otwiera ostrzeżenie: „Won. Czegoś tu chcioł? Kto cię tu prosił? I na co? Co robisz o czwartej nad ranem we wsi, którą otoczyła śmierć? Idź stąd! […] Pókim grzeczny. Powiadam ci – won”. Mimo przekornego zaproszenia warto podjąć lekturowe ryzyko i dać się porwać żywiołowi opowieści autora Południa.
W debiutanckim zbiorze reportaży Muszyński próbuje wytłumaczyć potrzebę „beznadziejnej i wykolejającej ucieczki w głąb, do serca świata”, „szukania wyraźnie odczuwalnego i kojącego strach pulsu życia”. W Miedzy zmienia perspektywę, porzuca reportażową optykę, żeby zbliżyć się ku innemu żywiołowi - opowieści. Wykolejająca ucieczka z Południa staje się mądrym powrotem w Miedzy, a „puls życia” jakby nieco zwalnia, uspokaja się.
Miedza to przejmujący, literacko gęsty, momentami mroczny, innym razem liryczny zbiór opowiadań - już nie o spalonych słońcem piaskach Atkamy, nie o zagubionych wśród szczytów Sierra Nevada plemionach - spadkobiercach dawnych cywilizacji, ale o polskiej prowincji. Narrator Muszyńskiego niczym telewizyjny reporter daje relację o odchodzącym świecie: „Boiska rdzewieją i po poprzeczkach wędrują grube głuszce. W rowie nie leży nic ani nikt. Nie można nikomu pomóc ani oddać. […] Odpicowane przystanki i trzy festyny na krzyż, cztery budy z kebabem, a potem znów bezlitosna cisza. Wieje, zimno”. Za chwilę porzuca reporterską neutralność i dodaje: „Nawet w ryj nie dostaniesz. […] Nie ma nic zabawnego we wsi, którą otoczyła śmierć”.
Muszyński za patrona najnowszego zbioru obiera Sławomira Mrożka. Już na wstępie książki powtarza za nim zdanie „Można mieć, co się straciło!”, które po lekturze całości brzmi nieco ironicznie, jak magiczne zaklęcie i przewrotna inwokacja. Mrożek wraca również w najdłuższym i bodaj najmroczniejszym opowiadaniu zbioru pt. Gemeinschaft. W drugiej jego części narrator-podróżnik stwierdzi: „A jednak wróciłem. Chociaż Mrożek pisał, że nie ma powrotów. I że trzeba uciec, żeby wreszcie zrozumieć”.
O czym i o kim opowiada Muszyński w Miedzy? O znikającym bezpowrotnie krajobrazie polskiej wsi, o ostatniej letniej burzy, która odchodzi „tyłem, spokojnie”, „od niechcenia”. Pisze o ludziach – o Zbyszku Cebulorzu, Kaziu Gongale, Koziołku Maniusiu. Wspomina konkretne miejscach, wraca do przełomowych doświadczeń - jak pierwsze wypite piwo „w ćwierćlitrowej szklance niedomytej po kozim mleku”. Ożywia pamięć o na wpół legendarnych wiejskich postaciach, odtwarza zasłyszane kiedyś opowieści, przywołuje gminne wierzenia i legendy. Dedykuje swoją najnowszą książkę dziadkom i wszystkim tym, „którzy się załapali”, których porwał żywioł jego opowieści. W jednym z utworów narrator inwokuje: „O, dziadku złoty, arko zagraciała, popaprana rebelio”. Niektóre opowiadania są jak wzruszające litania do odchodzących powoli miejsc i osób; do dziadka, który niczym Noe chce uratować świat od nadciągającego potopu i jak mantrę powtarza złowrogie ostrzeżenie: „I róbcie tak dalej…”.
Wyjątkowe na tym tle wydaje się wspomniane już opowiadanie pt. Gemeinschaft. Jego bohater opisuje wyjątkowo nie polski prowincjonalny krajobraz, ale niebezpieczną podróż w Góry Kardamonowe w Azji, do miejsc, gdzie „zaczyna się dziki wchód”. W jednej z odwiedzonych kambodżańskich wiosek obserwuje ludzi, którzy gromadzą się, żeby wspólnie oglądać telewizję na jedynym w osadzie odbiorniku – „widmie wielkiego świata”. Narrator komentuje: „Oni zazdrościli mi, ja im i dopiero gdzieś na styku naszych uczuć rodziło się poczucie, które miało coś wspólnego z wolnością i tym nieszczęsnym byciem sobą, ale tak czy inaczej nie było pisane nikomu z nas”. Bohater tego opowiadania dostrzega uderzające podobieństwo między miejscem, z którego przychodzi (ucieka?) i odległą wioską w Kambodży. Ten świat również się rozpada i pęka: „Idzie nowe”. Pozornie niepasujące do całości kompozycyjnej opowiadanie stanowi być może klucz do całego zbioru…
Kim jest tak naprawdę bohater opowiadań Muszyńskiego? Kronikarzem utraty, ożywiającym głos polskiej prowincji „na której od paru lat osiada cisza”? Reporterem-dokumentalistą odchodzącego świata? Sam siebie w pewnym momencie określa: „Od paru lat żyję na miedzy. Lubię przycupnąć i patrzeć, jak uważnie umiera świat”. Muszyński nie tylko obserwuje i opisuje ów „umierający świat”, ale również oddaje mu głos, nobilituje go, zamykając w opowieść czyni z tego świata część literatury (wzruszające opowiadanie pt. Ławka). Bo życie „na miedzy” jest tak naprawdę życiem blisko literatury, pozwala „usłyszeć kawałek spod Krzywdy, spod Jurgowa, jakąś sagę z Niechlowa, wariacki poemat o Sianowie, gadkę z piskiej puszczy, powieść o Gąskach i dramat o Zgonie”. Muszyński wierzy w opowieść, chce ją kontynuować. Zna świat, w którym „przy odchodzących w niepamięć czynnościach […]: łuskaniu fasoli, darciu pierza, kręceniu kiszek, ubijaniu kapusty […] przebieraniu kartofli” zawsze opowiadało się historie. Właśnie dlatego „jeździ i węszy”, żeby opowiadać, żeby oddalić, uśpić, uspokoić niebezpieczny żywioł niepamięci. Brak opowieści to śmierć. Narrator z „Białego deszczu” urzeczony historią umierającej babki, która zostawia przed domem pasącą się kozę, pyta: „mógłbym o tej babce opowiadać dalej, o losach jej domu i o innych, ale na co to komu?” i snuje opowieść dalej…
Podroż na prowincję, gdzieś poza centrum, wyprawa na „południe” czy podróż do rodzinnej wioski staje tak naprawdę podróżą ku samemu sobie. „Mamo, wyjeżdżam do miasta nic tu po mnie” – oznajmia w pewnym momencie bohater jednego z opowiadań. Życie weryfikuje jednak wygłos tego zdania. Powrót staje się koniecznością, niesłabnącą potrzebą - powrót to mądrość. „Trzeba leźć przez pół świata, zgubić się, prawie zdechnąć, by dostać swoje i odzyskać wzrok […]” – konkluduje narrator opowiadania „Gemeinschaft”. Każdy utwór tego zbioru to tren dla „kiedyś”, próba ucieczki przed „dziś”, alternatywa powrotu - choć na chwilę - do świata, w którym po śmierci krowy Filemonki płacze cała wieś.
A. Muszyński,Miedza, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2013.