WYDAWCA: STOWARZYSZENIE WILLA DECJUSZA & INSTYTUT KULTURY WILLA DECJUSZA
AAA
PL DE UA
Gwałciciel prawa
Jednego z najważniejszym wydarzeń w moim życiu nie mogę sobie w ogóle przypomnieć. Miałem wtedy może 6, na pewno nie więcej niż 8 lat. Prawdopodobnie nie byłem wtedy sam i ktoś mnie do tego podkusił. Nie rozległ się jednak przeszywający dźwięk policyjnego gwizdka i nikt nie odkrył mojego czynu, choć pogwałciłem jedną z podstawowych zasad rządzących naszym społeczeństwem, a która jest tak istotna, że wpaja się ją nawet najmłodszym dzieciom. 
Jeśli chodzi o tę zasadę, socjalizm nie różnił się istotnie od kapitalizmu. „Stój, gdy czerwone, idź, gdy zielone.” W sumie jest to cały materiał do nauki, który należy opanować w pierwszych latach życia. Łatwo go zapamiętać i nie trzeba być przy tym specjalnie inteligentnym, zatem nie mogło też być żadnych wymówek. A jednak pewnego dnia pogwałciłem prawo o ruchu drogowym i musiałem wtedy stwierdzić ze zdziwieniem, a może z ulgą, że pozostało to bez żadnych konsekwencji. Co więcej, byłem nawet szybciej po drugiej stronie. Myślę, że osobą, która mnie do tego podkusiła, było jedno z owych dzieci ulicy – wtedy przecież coś takiego jeszcze istniało. Nie chodziły one do przedszkola, zamiast tego spędzały całe dni na ulicy i wspólnie wymyślały nowe przekleństwa. Przy Samariterstraße mieszkało dwoje rodzeństwa, typowe dzieci ulicy, miały psa, którego można było karmić drażetkami. Gdy ktoś z dorosłych zwracał im uwagę, zawsze odpowiadali  bezczelnym śmiechem, a potem znikali w jednej z owych wnęk w ścianach lub między zaroślami i nawet po długich poszukiwaniach nie można było odnaleźć ich kryjówki. Pewnego dnia musiałem pójść za takim właśnie dzieckiem ulicy, bo być może rozniosła się pogłoska, że na jednym z podwórek przy Schreinerstraße, a może Voigtstraße, leżały metalowe odpadki po wytłaczaniu blachy albo czymś takim. A może były to puste doniczki, którymi chcieliśmy sprawić niespodziankę rodzicom? Być może był to nawet jeden z owych licznych morderców, których wtedy ciągle śledziliśmy — wyglądali na normalnych dorosłych, ale my szliśmy za nimi potajemnie i śledziliśmy ich, uzbrojeni w proce, lasso i lupy. Na pewno imponowało mi, że mogłem pójść za dzieckiem ulicy. Wtedy nagle na naszej drodze stanęło jednak czerwone światło. Moja babcia wciąż powtarzała: „Najpierw w lewo, potem w prawo, a potem biegusiem, biegusiem, biegusiem ...” Dotyczyło to jednak tylko zwykłych skrzyżowań, a nie tych z sygnalizacją. To prosty sposób, by zgubić dzieciaki, pomyślał sobie morderca. Dziecko ulicy wcale jednak się nie zatrzymało, tylko po prostu przeszło na czerwonym, bezczelnie uśmiechając się do kierowców. To właśnie wtedy musiało się to stać i podążyłem za nim, przebiegając przez ulicę niczym przestępca. Czy było mi przy tym wstyd? A może byłem zachwycony tym, że to takie proste? Czy pomyślałem: „To się już nigdy nie powtórzy“? Czy to przewinienie wywołało u mnie wyrzuty sumienia? W domu niczego nie przeczuwali, sądzili, że można na mnie polegać. Jakże chętnie bym im wtedy powiedział: „Przeszedłem dziś na czerwonym, ale René Hubrich był przede mną ...” Być może wszystko znów byłoby jak dawniej. Na pewno nigdy się też z tego nie wyspowiadałem, a dziś nie miałoby to już sensu, choć, co oczywiste, był to jedyny raz w moim życiu, gdy złamałem obowiązujące zasady. Dzieci ulicy okradały potem sklepy Konsum z lizaków, jeszcze później zakładową kasę zapomogowo-pożyczkową, trafiały do więzień i składały wnioski o pozwolenie na wyjazd za granicę. Albo jako jedyne w klasie nie zapisywały się do FDJ, uchylały się od służby wojskowej, a jesienią ’89 roku drukowały ulotki po kościołach. W dyktaturze istnieją zasady, których należy przestrzegać, i takie, które można łamać, to decyzja sumienia. My żyjemy jednak w demokracji! Gdy w Niemczech chcemy przejść przez ulicę na czerwonym świetle, zawsze mamy możliwość założenia partii lub napisania petycji do Bundestagu. Można też zwrócić się do prasy lub wystąpić do policji o pozwolenie na demonstrację – wszystko to zdaje się jednak o wiele nudniejsze i bardziej uciążliwie niż przejście przez ulicę ot tak na czerwonym świetle, gdy nie jedzie nią żaden samochód. Uważam, że to zupełnie idiotyczne, by w takich momentach czekać, a ilość ludzi, która tak rzeczywiście robi, jest wręcz przerażająca. Dzieje się tak, mimo że dziś jest dziesięć razy więcej sygnalizatorów niż dawniej, a długość fazy zielonej dla pieszych w ostatnich 20 latach systematycznie się skracała. Pewnego dnia zaczną do nas strzelać, gdy będziemy chcieli przejść przez ulicę! Poplecznicy władzy, którzy nigdy nie przechodzą na drugą stronę, powiedzą wtedy: „Sam jest sobie winien!“ Niedawno w Paryżu byliśmy jedynymi osobami, które czekały na czerwonym świetle, tym bardziej że na skraju ulicy o swe opancerzone wozy opierało się pół kompanii policji. Dopiero gdy zobaczyliśmy, że piesi i policjanci nie są sobą w ogóle zainteresowani, a wszyscy nonszalancko przechodzą na czerwonym świetle, zrobiliśmy tak samo jak inni. Poczuliśmy ducha Rewolucji Francuskiej!
[Tłumaczenie: Paweł Zarychta]
Do góry
Drukuj
Mail