Z Iryną Chadarenką, białoruską poetką i prozaiczką, o makulaturze w mińskich księgarniach, bitwach krytyczek z pisarkami, staniu na moście liniowym i ponurej przyszłości rozmawia Marcin Wilk.
- Zacznijmy od początku. Czyli od białoruskich debiutantów. Jakie mają oni szanse na publikację?
- Debiutujący autor na Białorusi (i nie tylko na Białorusi) najpierw musi sobie odpowiedzieć na pytania: po co i dlaczego chce publikować? Bo literatura to dość trudny i odpowiedzialny rodzaj działalności, który w naszym kraju zwykle nie przynosi ani korzyści, ani chwały, ani pieniędzy. Nie podzielam opinii, wedle której prawdziwy pisarz musi napisać codziennie przynajmniej kilka linijek. Moim zdaniem to jest tryb życia grafomanów, a pisarz powinien pisać wtedy, gdy ma coś do powiedzenia i wtedy już nie może milczeć. Na Białorusi mamy wystarczającą ilość czasopism i gazet (państwowych i prywatnych), gdzie początkujący mogą opublikować swoje utwory. Choć wcale nie jest łatwo. Czasem redaktorzy publikują w zamian za prenumeratę, do której zobowiązani są autorzy. Zwykle tak bywa w wydawnictwach państwowych. Przy okazji należy dodać, że tam wiersze kontestujące władze nie są publikowane.
- No i pozostaje jeszcze problem języka.
- 95 proc. naszego społeczeństwa używa w życiu codziennym języka rosyjskiego. Po odzyskaniu przez Białoruś w 1991 roku niepodległości ciekawość kulturą i językiem oczywiście wzrosła, jednak w ciągu ostatnich 15 lat obserwujemy proces odwrotny. I to bardzo szkodzi narodowej literaturze. Dziwi w tym wszystkim może fakt, że na problemy z publikowaniem najczęściej narzekają pisarze rosyjskojęzyczni. Ale z drugiej strony autorzy piszący po białorusku od dawna są przyzwyczajeni do rozwiązywania swoich problemów, nie oczekując nadmiernej pomocy ze strony państwa.
- Jakie dzieła wydawnictwa najchętniej przyjmują do publikacji?
- Niestety obserwujemy totalną dominację literatury masowej i rozrywkowej, która przenika do nas przeważnie z Rosji. Ale ten problem pewnie dotyczy całego świata. Nic na to nie poradzisz. Z drugiej strony wciąż nie mamy na Białorusi ani dobrze rozwiniętej promocji książek, ani profesjonalnych agentów literackich, ani solidnego systemu obrony praw autorskich.
- Rynek nie dotknął literatury?
- Wręcz przeciwnie. Gdy wchodzę do największej księgarni w Mińsku i widzę reklamę nowości, to uderza mnie obecność makulatury. 600 stron prymitywnych dialogów pomiędzy kobietami-sąsiadkami – czy te bzdury w ogóle warto wydawać i reklamować? A jednak wielu wydawców uważa, że tak. Na międzynarodowych targach książki, które odbyły się w stolicy w bieżącym roku, było wystawionych co najmniej 6 wielkich stoisk białoruskich wydawnictw państwowych oraz tylko jedno malutkie stoisko, gdzie zgromadziło się ledwie 6 wydawnictw niepaństwowych. Taka proporcja jest anomalna. Żeby wydać książkę w wydawnictwie państwowym, trzeba pisać jakiś teksty rozrywkowe, które się sprzedadzą. Ewentualnie trzeba być członkiem państwowych organizacji literackich. Dlatego niektórzy najbardziej zasobni autorzy otwierają prywatne wydawnictwa, żeby przy pomocy grantów lub na na własne ryzyko drukować literaturę alternatywną, wśród niej także i swoje utwory. Ale i tu nie wszystko wygląda kolorowo. Na przykład w ostatnich latach wydano bardzo wiele zbiórów poetyckich. Przedstawiano je obszernie w mediach - z wielkim namaszczeniem. Tyle, że czytać je nie sposób, bo to rodzaj kreacji literackiej w stylu obrazów malowanych przez delfiny...
- W jaki sposób instytucje kulturalne motywują młodych pisarzy do pracy? Istnieje system stypendiów? Nagród?
- Nie pamiętam, żeby ktoś z młodych talentów otrzymał u nas stypendium w zakresie literatury. Takie możliwości istnieją chyba tylko na uczelniach państwowych i są przeznaczone dla młodych naukowców, muzyków, artystów, ale nie poetów. Nagrody? No cóż... Przepraszam, ale tutaj przypomina mi się zdanie bohatera z filmu „Basen” Francoisa Ozona: „Nagrody i premie są jak hemoroidy – wcześniej lub póżniej każda dupa je nabędzie”. Oczywiście nagrody literackie na Białorusi istnieją. Instytucje państwowe starają się zachęcić do pracy twórczej, ogłaszając konkursy dla dramatopisarzy, scenarzystów oraz poetów, piszących zwłaszcza utwóry patryjotyczne. Wysokość tych nagród jest jednak bardzo skromna i nie zawsze atrakcyjna dla autorów. Organizacje także mają swoje wyróżnienia. Na przykład w środowisku liczą się „Gliniany Weles” (Weles - starożytny bóg słowiański, przyp. red.), „Złoty apostrof” oraz kilka innych wróżnień przyznawanych przez białoruski PEN-Club. Ale to raczej nagrody symboliczne, nie związane na ogół z jakimś potężnym zastrzykiem finansowym.
- Skoro zaczęliśmy o tym mówić - jakie miejsce obecnie we współczesnej literaturze białoruskiej zajmuje poezja?
- Ktoś z naszych intelektualistów powiedział, że mieszkać na Białorusi i nie być przy tym poetą, to prawie jak mieszkać w Afryce i nie być murzynem. Inaczej mówiąc, Białoruś to kraj poetycki od zarania dziejów. Mamy wielu wspaniałych poetów – przedstawicieli młodego pokolenia i tego starszego. Mnie jednakże niepokoją współczesne zjawiska, które tak naprawdę niewiele mają wspólnego z literaturą. Niektórzy jednak twierdzą, że gdy pojawi się w danym utworze język internetu lub przekleństwo to będzie to oznaczać „bardzo współczesną poezję”.
Gdy kilka lat temu uczestniczyłam w międzynarodowwym festiwalu „Paradak słou” (Szyk wyrazów) w Mińsku, byłam w większości przypadków niemile zaskoczona poziomem występujących. Było tam wielu moich rówieśników, ale to, co oni czytali, było zbyt dalekie od literatury pięknej. Pod koniec imprezy prezentował się też nasz znany poeta, Leonid Drańko-Majsiuk, pisący wiersze wedle klasycznego wzoru. Zrobił on coś na kształt warsztatu mistrzowskiego, pokazując swymi utworami, jaka może być prawdziwa poezja. Jestem wdzięczna losowi, że on właśnie kiedyś redagował moją książkę i przy okazji podsunął wiele cennych uwag. Młodzi autorzy często ignorują uwagi od redaktorów starszego pokolenia, traktując ich jak konserwy. Jestem jednak zdania, że ten młodzieńczy maksymalizm kiedyś wreszcie cofnie się przed mądroścą życia oraz misją wysokiej sztuki. Szkoda, że wiele uzdolnionych osób zatrzymuje się na poziomie zbuntowanych nastolatków i już nie może wskoczyć na nowe tory.
- A poezja na Białorusi jest w ogóle słuchana? Jak odbiera ją publiczność?
- W ostatnich latach różne imprezy slamowe stały się dość popularne wsród białoruskiej młodzieży. Mój stosunek do tego jest trochę sceptyczny, bo za zasłoną performansów literackich często chowa się zwykły brak talentu. Poza tym poeci nie są aktorami i czasem źle czytają swoje wiersze. Slam może być jednak metodą dotarcia ze swoją twórczością do pewnego kręgu ludzi, choć nie musi to akurat wyprzeć tradycyjnej literackiej formy kontaktu czytelnika ze słowem drukowanym.
- Muszę wobec tego spytać, jak literatura radzi sobie w mediach.
- Większość środków przekazu na Białorusi- za wyjątkiem niektórych mediów elektronicznych - są państwowe. Muszą więc uzgadniać swoją działalnosć z dzisiejszą ideologią (a raczej prowiedziałabym - idiotologią) państwową. Nieżależny sposób myślenia oraz ostre uwagi pod adresem obecnego rządu i polityki kulturalnej nie są mile widziane. W gazetach i magazynach istnieją specjalne kolumny poświęcone literaturze. Zdarzy się też posłuchać wierszy naszych poetów w Białoruskim Radiu, które prowadzi odpowiedne programy z udziałem profesjonalnych lektorów lub samych poetów. Upowszechniają się też audiobooki. Ale teraz poeci nie mają takiego kultowego statusu, jaki mieli w starożytności. Musimy raczej sami zadbać o to, żeby dotrzeć do ewentualnych czytelników i słuchaczy. Jak to się u nas mówi, ratowanie topielców jest najpierw sprawą topielców.
- A co z funkcjonowaniem literatury w Internecie i nowych mediach?
- Czasem słyszę taką opinię: umieściłem swoje utwory w Internecie, to już mam gwarancję, że będą przeczytane. I w tym jest jakiś sens, ponieważ wydać książkę jest dość trudno, ale zmieścić na specjalnej stronie – można bez problemu. Istnieją różne portale wspierające białoruskich autorów. Wsród nich jest Białoruska Biblioteka Elektroniczna (bellib.net) oraz knihi.com, vershy.ru i inne. Ale z drugiej strony pisarze białoruscy nie bardzo są skłonni do wykorzystywania takich środków komunikacji jak portale społeczne lub blogi. Dlaczego? Chyba mają co do tego uprzedzenia. Sama dostrzegam w pisaniu bloga stratę czasu. Jednocześnie wirtualizacja publikacji promuje różego rodzaju grafomanów. Internet jest pełen literackich śmieci. Poza tym u nas na tym poziome na razie nie ma co czekać na poważne recenzje i dobrą promocję. Na przykład w ubiegłym roku w ciągu kilku miesięcy wsród użytkowników Bynetu najbardziej komentowaną wiadomością była ta: znana pisarka M. uderzyła dziewczynę A., która uważa się za krytyka literackiego i przyszła specjalnie na wesele tej pisarki bez zaproszenia celowo, by spowodować skandal. W ten sposób nie robi się dobrego PR-u literaturze białoruskiej, ale idiotom.
Druga część wywiadu: http://e-radar.pl/pl,artykuly,16,3104.html