WYDAWCA: STOWARZYSZENIE WILLA DECJUSZA & INSTYTUT KULTURY WILLA DECJUSZA
AAA
PL DE UA
Iryna Chadarenka: Bliżej mi do Salieriego niż Mozarta (2)




część pierwsza: http://e-radar.pl/ua,artykuly,12,3102.html?ch_lng=pl

- Przejdźmy teraz zatem do polityki. Domyślam się, że ma ona kolosalny wpływ na literaturę białoruską.


- Może to zabrzmi paradoksalnie, ale wydaje mi się, że w czasach radzieckich w literaturze białoruskiej było więcej wolności niż teraz. Oczywiście istniała cenzura i presja ideologiczna. Mimo tego mamy wybitne dzieła prozatorskie Wasila Bykowa i Włodimierza Korotkiewicza, poezję Ryhora Baradulina, Anatola Wiarcinskogo, Gienadzia Burawkina, Alesia Razanawa i wielu innych. Obecnie rozpowszechniona jest autocenzura. Często słyszę stwierdzenie, że artysta ma być poza polityką, ale myślę, że to chowanie głowy w piasek. Prawdziwy artysta zawsze musi mieć odwagę, żeby pokazać swój stosunek do tego, co się dzieje. A system działa naprawdę w koszmarny sposób. Wcześniej członkowstwo w pisarskim związku (wtedy na Białorusi był jeden, teraz są dwa) dawało jakieś korzyści i przywileje. Po okresie przebudowy to się zmieniło, dziś na ogół niesie ze sobą problemy, zwłaszcza gdy pracujesz w instytucji państwowej...

- Tak było w Twoim przypadku?

- Na początku byłam zaproszona na „rozmowę” o pracy. Potem zaczęli dzwonić do mnie zdenerwowani rodzice i pytać: „No może wyszłabyś z tego związku, co? Bo mogą zepsuć życie i tobie, i  nam...”. Ja jednak jestem bardzo uparta i postanowiłam, że nikt nie będzie decydować za mnie, z kim mam się stowarzyszać. Jeśli zdecyduję się stąd wyjść, to tylko samodzielnie, niezależnie od „dobrych porad”. Władze prawdopodobnie wciąż szukają sposobów, na to by zamknąć usta inteligencji. Na sczęście nie wszyscy zgadzają się na bycie nadwronymi błaznami.

- Nie zgadzają się, jak to się mówi, być „małpami w cudzym cyrku”.


- Szczerze mówiąc, czuję się jak przedpotopowy jaszczur mieszkający w krainie Quasi. Wszystko, co obserwuje codzienne w swej Ojczyznie jest irracjonalnie i przypomina mi sen. Mamy dwa związki pisarzy (drugi był utworzony w 2005 roku i deklarował apolityczność, a faktyczne zaczął śpiewać w rytm reżimu). Mamy dwie rozpowszechnione wsród pisarzy wersje języka białoruskiego (narkomowka i taraszkiewica). Wykorzystywane są dwa wzory państwowej symboliki. Wahamy się poza tym pomiędzy dwoma wektorami polityki – na Wschód czy na Zachód. Współistnieją wreszcie dwa przeciwstawne typy obywateli – jedna częsć wśpiera tak zwanego prezydenta, druga jego nienawidzi. Niemożliwe jest więc być obojętnym, każdy twórca musi dokonać swojego wyboru, przede wszystkim moralnego. Nie mamy możliwości stać w nieskończoność na moście linowym, którzy przerzucony jest nad burzliwą rzeką. Musimy udać się na jedną lub drugą stronę. Nie zawsze to musi być widoczne w poezji, ale zawsze powinno być widoczne w zachowaniu ludzkim. Kreacje literackie mogą być znakiem protestu. Jak słusznie zauważył Stanisław Jerzy Lec, gdy padają głowy, nie opuszczaj swojej...

- Zostawmy politykę i wróćmy do korzeni. Zwłaszcza, że dla wielu polskich czytelników - poezja białoruska kojarzy się z piosenką? Czy tradycja pieśniarska jest nadal żywotna u współczesnych tworców?

- Tak. Jest to związane jeszcze z przeszłością, kiedy po ziemiach białoruskich podróżowali pieśniarze i muzycy w jednej osobie. Byli oni bohaterami naszych starożytnych legend narodowych. I teraz zdarza się, że muzycy wydają książki wierszowane, jak na przykład Liawon Wolski z zespołu NRM. Zaczynają śpiewać też poeci, tak jak uczynił to Andrzej Chadanowicz. Mimo tego muszę zaznaczyć, że piosenki piszą się nieco inaczej niż wiersze. Ważne jest, aby wszystkie słowa były łatwe do wypowiedzenia. W strofach poetyckich ta reguła już nie działa. Albo działa wręcz całkowicie odwrotnie.

- Dla Ciebie tworzenie jest rodzajem zabawy, czy raczej rzemieślnictwem, szlifowaniem strof?

- Zabawa to dla mnie bywa naprawdę bardzo rzadko. Chyba tylko, gdy oglądam nowości w telewizji białoruskiej i zaczynam je komentować w sposób parodyjno-wierszowany. Bo przyjmować ten absurd na poważnie jest po prostu niemożliwe. A propos, jeszcze w bardzo młodym wieku byłam krytykowana za zbyt poważny a czasem nawet posępny charakter twórczości. Mówiono, że to nie jest „kobieca poezja”, ale byłam z tego akurat zadowolona, bo ta definicja bardzo mnie irytowała. Zawsze skłaniałam się ku poezji intelektualnej oraz filozoficznej.

- Czyli jednak szlify.

- Prawdopodobnie bliżej mi do Salieriego niż do Mozarta. Przeważa we mnie podejście racjonalnie – do wszystkiego, twórczości także. Możliwe, że jest w tym coś z rzemieślnictwa. Najczęściej mam w głowie ideę utworu, która stopniowo obrasta w formę. Jestem czułą na niedoskonałości w tekstach. Jednak bywa i tak, że w trakcie pisania pierwotna idea przeistacza się w tak dziwny sposób, że na końcu powstaje zupełnie inny utwór. To tak jakby jakaś niewidzialna moc prowadziła swój zamiar przez umysł i ręce. Ale najbardziej istotna, moim przynajmniej zdaniem, jest sama treść utworu, jego głębszy sens. Eksperymenty z formą to dobra praktyka dla każdego autora. Jednakże gdy oprócz oryginalnej formy w utworze nie ma nic więcej, to jest to prawdziwa katastrofa twórcza. U apologetów poezji postmodernistycznej spotykam to zbyt często.

- Nad jakimi projektami poetyckimi teraz pracujesz?

- W bieżącym roku chcę zamknąć zbiór wierszy „Świadomografia”. Jak to będzie wydane - na razie nie wiadomo. Przygotowuję się na najgorsze, czyli na to, że będę musiała wydrukować książkę na własny koszt w jakimś półkonspiracyjnym wydawnictwie. Ponieważ problem naszego kraju polega nie tylko na kryzysie finansowym, który istnieje obecnie w naszym kraju, ale również i na kryzysie w treści. Podejrzewam, że większość wydawców po prostu nie będzie chciało publikować podobnych utworów, obawiając się ewentualnych sankcji ze strony władz, w tym pozbawienia licencji. Moja poezja nie jest zgodna z aktualną ideologią państwową. W obecnych warunkach byłoby pewnie o wiele łatwiej pisać bezpretensjonalne wiersze o miłości lub postmodernistyczno-chaotyczne wiersze wolne, w których idea główna jest zakamuflowana lub nie ma jej wcale.

- Pracujesz też jednak na uniwersytecie. Czy poezja zajmuje tam stosowne miejsce?

- Jeśli chodzi o mnie, to zajmuję się przeważne badaniami w zakresie muzykologii i kulturoznawstwa. Niewiele więc ma to wspólnego z twórczością poetycką. Można powiedzieć, że to jest dla mnie ciemna strona księżyca, o której nawet nie wszyscy koledzy wiedzą. Jednak wiem, że na Wydziale Filologicznym Białoruskiego Uniwersytetu Państwowego wsród wykładowców i studentów jest bardzo wiele utalentowanych osób, którzy szczerze kochają poetycki świat i czynią wiele starań, aby promować współczesną literaturę białoruską. Na innych uniwersytetach istnieją amatorskie kluby poetyckie, które gromadzą młodych ludzi zainteresowanych literaturą. Ale większość z nich usiłuje pisać po rosyjsku, nie mówiąć już o tym, że oni bardzo rzadko czytają współczesnych autorów białoruskojęzycznych.

- Literatura rodzima nie jest znana powszechnie?

- Jeśli podejdziemy na ulicy białoruskiej stolicy do kogoś i spytamy, kogo oni znają z pisarzy ojczystych, w najlepszym razie wskażą oni kilka nazwisk naszych klasyków. A jeśli ktoś da radę wskazać współczesnych autorów, to znaczy, że jest filologiem lub... samym autorem. Taka sytuacja spowodowana jest częściowo wadami naszego postradzieckiego systemu edukacji. W szkołach nadal istnieje studium literatury rosyjskiej od pierwszego do ostatniego roku nauczania. Literatury białoruskiej uczy się w znacząco mniejszej proporcji. Czemu tak jest? Jestem absolutnie przekonana, że literatura rosyjska powinna być studiowana w kontekście literatury światowej, a pierwszeństwo powinno należeć do poznania kontekstu nalepszych przykładów literatury narodowej. Literatura tworzy jednak obraz świata i jeśli nic w tym zakresie się nie zmieni, Białorusini będą nadal ponuro siedzieć w cienu Starszego Brata z wschodniej strony.

- Mówisz o edukacji niższej, a co z edukacją na wyższym poziomie?


- To osobny problem. Na Białorusi nie ma dobrej szkoły pisarstwa. Kiedy chodziłam do ostatniej klasy gimnazjum, miałam już za sobą doświadczenia dziennikarskie oraz dość wiele publikacji w czasopismach młodzieżowych. Próbowałam się wtedy zdecydować na studia, ale specjaliści w dziedzinie literatury powiedziali moim rodzicom: „Tylko nie oddawajcie jej na Wydział Dziennikarstwa, ponieważ tam zabiją jej pisarski talent”. A tymczasem trafiłam na ten właśnie wydział, ale tylko na 3-miesięczne kursy w zakresie pracy literackiej. Poszczęściło mi się z wykładowcami – Borys Strzelców, Swetłana Bartochowa i Włodzimierz Gniłomiodów prowadzili bardzo interesujące zajęcia i wspierali młodych autorów. Atmosfera na tych seminariach była świetna, przyjazna i swobodna. Było to w połowie lat 90. Jednak nawet wtedy, gdy jeszcze mieliśmy więcej swobody w zakresie myśli, nie chciałam zostać dziennikarzem. Zmusiłoby to mnie do pisania nie kreatywnego, a daremnego, co się zdaryło pózniej podczas mojej czasowej pracy w redakcji gazety uniwersyteckiej. Obecnie dziennikarstwo na Białorusi wydląda okropnie. I czasem wydaje się, że to jest nawet coś gorszego niż najstarszy zawód świata. Ale z drugiej strony dla wielu autorów to chyba jedyny sposób zarabiania na życie...

- Jaka przyszłość - Twoim zdaniem - czeka białoruską poezję?

- Nie jestem na tyle optymistyczna jak wielu moich kolegów, którzy mówią, że literatura białoruska rozwinie się i ma dobre perspektywy. Chciałabym, żeby tak było, jednak to raczej marzenie. Rzeczywistość wygląda nieco inaczej. Literaturę oraz kulturę białoruskie może w krótkim czasie czekać smutny los istnienia w prorosyjskim rezerwacie lub – co gorsze – zniknięcia, podobnie jak miało to miejsce z kulturą pruską. Jeśli patrzeć na sytuację przez pryzmat koncepcji Oswalda Spenglera, to dostrzeżemy, że organizm naszej kultury okazał się bardzo słaby przed atakiem obcych artefaktów kulturowych. Mówiąc metaforycznie, jest on chorym i potrzebuje pilnie zastrzyków budzących narodowego ducha. Dopóki nie dojdą do władzy społeczni liderzy z nową mentalnością oraz dumą ze swojego narodu, mamy bardzo małe szanse na nowe odrodzenie. Poeci w takiej sytuacji będą odgrywać rolę uciskanych i zmarginalizowanych dysydentów. Albo będą błaznami wychwalającymi tutejszego Nerona na tle płonącego świata...

Rozmawiał: Marcin Wilk

Do góry
Drukuj
Mail

Wilk Marcin [autor]

MARCIN WILK (1978, Polska) – dziennikarz, publicysta, krytyk. Ukończył filologię polską na Uniwersytecie Jagiellońskim. Publikował na łamach m.in. „Polityki”, „Tygodnika Powszechnego”, „Czasu Kultury”, „Ha!artu”, „Pograniczy”, „Dekady Literackiej”. Autor książki „Tyle słońca. Anna Jantar. Biografia”. Prowadzi bloga www.wyliczanka.eu