WYDAWCA: STOWARZYSZENIE WILLA DECJUSZA & INSTYTUT KULTURY WILLA DECJUSZA
AAA
PL DE UA
Jedenaście pięćset
Buczaczowi, jakiego nie znam.

Faszysta chciał umrzeć w niebie. Faszysta... W rzeczywistości żaden z niego faszysta. To Jarik. Faszystą nazywano go w szkole. Po porostu, ktoś w klasie zuważył, że Jarika interesują specyficzne rzeczy, Trzecia Rzesza, II wojna światowa, czołgi, samoloty, piechota, wojskowe odznaczenia. Nie wiadomo nawet, gdzie szukać źródła tych szczególnych zainteresowań. Wątpię czy sam  Jarik  mógłby powiedzieć, chociaż ogólnie wiedział, gdzie szukać źródła. Tak czy inaczej, przezwisko Faszysty przylgnęło do niego mocno i prawdopodobnie na zawsze. Nawet wuefista nazywał go Faszystą.

Nie można powiedzieć, że Jarik cieszył się w szkole jakimś szczególnym poważaniem. Jawną przesadą byłoby stwierdzenie, że cieszył się jakimkolwiek autorytetem. Będąc do końca szczerym, Faszysty w ogóle nie szanowano, wyśmiewano go, obrażano, a czasem nawet bito. Niezbyt boleśnie.

Szczególnie po tym wypadku... Chociaż nie, lepiej o tym wypadku nie wspominać. Z drugiej strony, i beze mnie i tak kiedyś usłyszycie tę historię. Tylko obiecajcie, że nie będziecie się śmiać z Jarika! Zgoda? I bez tego życie chłopca nie było usłane różami.
Tak więc, stało się to jeszcze w dziesiątej klasie. Od dzieciństwa (wtedy Faszystą jeszcze nie był) Jarika uczono szanować i bać się rodziców. Głos Jarika nie zmienił się do końca szkoły -  aż do zakończenia piszczał, niczym baba – tak przynajmniej zdawało się wszystkim dokoła. Rodziców nazywał papą i mamą. Papa wychowywał Jarika w spartańskich warunkach, uważając, że Jarik powinien wyrosnąć na prawdziwego mężczyznę, pojechać na ojcowiznę – do sławnego miasteczka Czop, zostać burmistrzem tego sławnego miasteczka i kontrolować urząd celny. Poglądy mamy nie pokrywały się z poglądami papy. Chciała, żeby syn dobrze się uczył, został ekonomistą, czy w najgorszym wypadku księgowym i znalazł swoje miejsce na rynku pracy. Jarik nikim zostawać nie chciał. I nie mógł. Papa odebrał synowi chęć zostania prawdziwym mężczyzną, mamine błagania, by lepiej się uczyć tylko zbijały Jarika z pantałyku,  wciąż bardziej i bardziej interesowała go Trzecia Rzesza.

Papa  był srogim mężczyzną.

Pewnego razu koledzy z klasy posprzeczali się, zdaje się, o mundur SS. Siedzieli w domu jednego z nich i pili wino domowej roboty. Ktoś zaproponował, żeby zadzwonić do Faszysty, twierdząc, że on jest specem od tego, mistrzem, a w ogóle na mundurach SS zjadł zęby i wie nawet, gdzie są zakopane. Zadzwonili do Faszysty. Długo nikt nie podchodził do telefonu. Nie podchodził i nie podchodził. Aż nagle słuchawkę podniósł papa.

- Tak! - przemówił groźnie.

Spór zaszedł tak daleko, że ktoś nawet założył się o 10 hrywien. W telefonie włączono głośnomówiący – żeby wszyscy słyszeli i by następnie nie było żadnych wątpliwości.

–Tak! - powiedział papa.
–A Fasz... Jarika można?
–Jarika? - dopytywał papa.
–Jarika.

Papa, najwyraźniej zamyślił się. Lecz nie na długo.

–Jarik robi kupkę! -  powiedział z godnością i odłożył słuchawkę.

Wszyscy to słyszeli. Ktoś opowiadał, że wśród kolegów z klasy, były też koleżanki. Następnego dnia, kiedy Faszysta przyszedł do szkoły, każdy za konieczne uważał przywitać się z nim właśnie tą frazą.

- Jarik robi kupkę! - krzyczeli wszyscy z taką samą, fałszywą pychą.

Cały miesiąc zdanie krążyło po szkole. Jeszcze dwa miesiące często je wspominano. Ale i później o nim nie zapomniano. Być może, jeszcze nie jedno pokolenie uczniów będzie słyszało tę historię o Jariku.

Do tego Faszysta miał przerośniętą i ruchliwą grdykę.

–Faszysta! – często mówili do niego – Rusz grdyką! Robisz kupkę?

Jak widzicie, Faszyście rzeczywiście ciężko się żyło. A jeszcze te pryszcze, krzywe zęby i tróje z wszystkich głównych przedmiotów. Żadnych marzeń, żadnych pragnień, żadnych osiągnięć -
ciągłe życie bez początku i bez końca. A, co ciekawe, Jarik z wszystkiego świetnie zdawał sobie sprawę, ze swojej pospolitości i niepozorności też. Był nieciekawy i dla otoczenia i dla samego siebie.

Zasypiając często wyobrażał sobie, jak rodzą się w nim niezwykłe zdolności. Na przykład, umie latać, albo stawać się niewidzialnym. Albo potrafi czytać w myślach. Nie - nie, nie marzył o tym, ale po prostu to sobie wyobrażał. Marzyć oduczył go papa jeszcze w dzieciństwie. Jak tylko Jarik nauczył się mówić i mniej więcej orientował się we wszechświecie, papa od razu zaszczepił w  światopoglądzie i percepcji świata syna rzecz straszną, a mianowicie to, że Jarik w swoim życiu nigdy niczego nie osiągnie, a nawet jeżeli osiągnie, to najwyżej fotel burmistrza miasta Czop. To przynajmniej plan minimum i plan maksimum w jednym. Inaczej – nie możliwe. Inaczej -  nie warto żyć.

Papa tak oto mówił do Faszysty:

- Jarik, w życiu cudów nie ma! Albo kontrolujesz urząd celny, albo jesteś nikim.

I zamiast bajek, czytał mu kronikę kryminalną z gazety codziennej.

Na placu zabaw Jarik w żaden sposób nie mógł znaleźć wspólnego języka z rówieśnikami. Stale rujnował wszelkie ich marzenia i pragnienia. Na każde ich „a gdyby...” Faszysta odpowiadał, że tak się nie dzieje. Wszystko to bujda. Nigdy w życiu. Za to wyganiano go z piaskownicy i z paczki, jak malowanego ptaka ze stada. Wyganiali go i z placów sportowych, ponieważ Faszysta nie potrafił łamać przeczytanego gdzieś regulaminu.

–My mamy swój regulamin – mówili chłopcy. - Tak jest ciekawiej.
–A ja czytałem, że... - zaczynał bąkać Faszysta.
–A idź, wiesz gdzie! On czytał!

Z szachami też się nie udało. Jarik ciągle zaczynał obroną sycylijską. Inaczej nie grał.

–Dlaczego zawsze sycylijka? - denerwowali się gracze.
–Tak - Jarik nachylał się.

Raz Faszysta poprosił, żeby zapisano go na muzykę. Na flet, na przykład, albo chociaż na fujarkę – takich instrumentów nie trzeba dźwigać i nie są tak drogie, jak dajmy na to fortepian, czy kontrabas... Ale ojciec przerwał stanowczym:

–Nie.

Jarik płakał. Trzeba było wyjaśnić, że muzyka jest dobra dla żydowskich dzieci i robi z chłopców kochasiów i debili, a nie prawdziwych mężczyzn.

–Pójdziesz na zapasy.
–Ja nie chcę na zapasy.
–To siedź w domu.

I tak siedział Faszysta w domu, aż skończył szkołę. W szkole przebywał dokładnie tyle, ile trzeba – ani sekundę dłużej lub krócej. Znosił znęcanie się i obrazę. Wytrwale znosił naśmiewanie się kolegów z klasy. Przez cały  ten czas nie zakochał się w żadnej dziewczynie i w nim nikt się nie zakochał. Faszysta był nijaki. Nawet ja, chociaż chodziłem do zupełnie innej szkoły, świetnie pamiętam jego zgarbione plecy, wielką grdykę i bezkompromisową pustkę w bezbarwnych oczach.  Czasami miało się wrażenie, że Faszysta nie istniał. Tylko się tak zdawało. Faszysta egzystował w świecie drugiej wojny – właśnie tam mógł się w pełni realizować jako nic – nijakie, szare i przeźroczyste. Historia była oczywista i nie udawało się oczekiwać od niej niespodzianek. Szczególnie, jeżeli od ponad siedmiu lat kartkujesz jedne i te same książki i encyklopedie.

Po zakończeniu szkoły, rodzice Faszysty pokłócili się. Byli jednomyślni, jeżeli szło o to, że syn ma gdzieś dalej się uczyć, ale nie mogli się zgodzić, gdzie dokładnie. Mama nalegała na akademię ekonomiczną, mówiąc, że tam w sekretariacie pracuje jedna jej znajoma i może pomóc w dostaniu się, a do tego akademia kształci najlepszych księgowych, a księgowi – to najstarszy zawód. Zaraz po dziennikarstwie i prostytucji.

–Czemu by naszego syna nie posłać, aby się uczył najstarszej profesji? - ironicznie zapytał papa.
–Za mało danych zewnętrznych – całkiem poważnie odpowiedziała mama. - A co proponujesz?

Papa proponował szkołę, gdzie uczą na burmistrzów.

- A gdzież, według ciebie, uczą na burmistrzów?
–Gdzieś uczą... W stolicy są szkoły...
–Do stolicy nie puszczę! - krzyczała mama. - Po moim trupie!
–Chcesz, żeby Jarik do starości chował się za twoją spódnicą?
–Dość, że tam do starości ty się będziesz chował, a jak Jarik zdobędzie fach księgowego, to za niczyją spódnicą czy plecami chować się nie będzie – odpowiedziała mama.

Papa uderzył pięścią w stół,  zrobił niezadowoloną minę i powiedział spokojnie:

–To może niech idzie pracować? Dodatkowe pieniądze przydały by się rodzinie. Popracuje rok, a potem będzie wiadomo.

Faszysta poszedł do pracy. Tym bardziej, że po dziesięciu latach nauka mu zbrzydła. Pracował tak, jak się uczył – starannie, ale tak, jak w nauczaniu, szczególnych sukcesów nie miał. Przynosił do domu wszystkie pieniądze, co do kopiejki, sobie zostawiał niewielką tylko część, za którą kupował bilet na trolejbus.
Pewnego razu przechodziłem obok fabryki, w której Faszysta pracował. Z wielkiego kontenera wygrzebywał aluminiowe wióry. Wówczas nie byłem jeszcze tak dobry, jak teraz, dlatego pozwoliłem sobie zażartować:

- Jarik robi kupkę - zakrzyknąłem.

Faszysta nie odpowiedział. Spojrzał na mnie pustymi oczyma i odwrócił się.

Dopiero później usłyszałem, że tego dnia Jarik dowiedział się o śmiertelnej chorobie papy.

Znaleźli u niego rzadką bakterię. Został mu mniej niż miesiąc.

–Jarik, synek – mówił papa, leżąc na łożu śmierci. - Synek, nie zapominaj, w życiu nie ma cudów. Obiecaj mi, że zostaniesz burmistrzem Czopu. Mieszkałem w tym mieście dwadzieścia siedem lat, a urząd celny kontrolowali kretyni. Marzę o tym, żebyś to ty ich zastąpił, Jarik. Obiecasz mi?
–Tak, papo – mówił Faszysta.
–Nie zostawaj księgowym, synek. To zajęcie nie dla mężczyzn – to zajęcie dla żydków, rozumiesz, synek? Nie wychylaj się z tłumu, bo pierwszych biją tych, co odstają – zapamiętaj. Pojedź na Zakarpacie, spotkaj się z wujkiem Oleksijem, synek. On wszystko ci pokaże. Zostaniesz burmistrzem. Obiecaj mi.
–Tak, papo.

I papa umarł.

Trzy miesiące później, nie wytrzymawszy  próby losu, śmiertelnie zachorowała także mama. Bez swojego papy, nie wyobrażała sobie życia. Mówili, że Jarika nigdy naprawdę nie kochała. Umierając, mama powiedziała Faszyście:

–Faszysto, to znaczy synku, Jarik, obiecaj mi, że jak umrę, to rzucisz tę robotę i pójdziesz do akademii ekonomicznej. Na nocnej szafce zostawiłam telefon cioci Oli – ona tam pracuje w sekretariacie, synku. Obiecaj mi.
–Tak, mamo – obiecał Faszysta.
-- Synku, masz jeszcze życia, a życia. Zostań dobrym człowiekiem, dobrych księgowych teraz brakuje, a ja... a ja wreszcie spotkam się ze swoim tatą. Koniecznie zadzwoń do cioci Oli. Obiecaj mi.
- Tak, mamo.

I mama umarła.

Pierwszej nocy definitywnego osierocenia, Faszysta śnił o pannach w białych  szatach, nieznanym lesie, w połowie widzialnych elfach. Ale nagle w lesie pojawił się papa. Siedział na pieńku w swojej  kraciastej koszuli, wyprasowanych spodniach i czarnych sandałach.

- Jarik,  pierwszych biją tych, co odstają! - powiedział papa i w tej chwili panny zmieniły się w martwe drzewa, elfy w robotników z fabryki, a las w  bezkresny plac budowy.

Obudziwszy się, Faszysta sięgnął z szafy wielką sportową torbę, włożył do niej spodnie, przybory do higieny osobistej, zapasową koszulę i wszystkie pieniądze, jakie zaoszczędzili rodzice.
Ostatni raz Jarika widziano w mieście na dworcu autobusowym.
Czym zajmował się Faszysta w stolicy przez pierwsze kilka miesięcy – pozostaje tajemncią nawet dla mnie. Nie wierzę plotkom, chociaż stwierdzały, że Jarik chodził do teatru. Później dopytywałem jedną znajomą bileterkę, czy pamięta Faszystę. Powiedziała, że pamięta absolutnie wsztstkich widzów teatru z ostatnich trzydziestu lat, ale Faszysty nigdy nie widziała.
Zresztą, mam tylko jedną znajomą bileterkę, więc to jeszcze niczego nie dowodzi. Jarik mógł chodzić do innych teatrów. A biorąc pod uwagę to, że we wrześniu został studentem pierwszego roku szkoły teatralnej, to może i tak było.

Koledzy z roku opowiadali, że Faszysta był aktorem – samotnikiem, z nikim się nie przyjaźnił, nie kolegował, nawet witał się tylko z wykładowcami. Nie miał dziewczyny, a wszystkie etiudy przygotowywał sam. Mieszkał Jarik w akademiku. Na drugim roku dano mu rolę w serialu, później w reklamie operatora telefonii komórkowej.

Sukcesy Faszysty były zdumiewające. Pracowicie się uczył, oczy świeciły mu tylko wtedy, kiedy wchodził na scenę. Jarik dostał stypendium Rady Najwyższej Ukrainy i stypendium Dowżenki.
Nie można było nie dostrzec jego talentu. Na studenckie przedstawienia bilety były wyprzedane, rektor szkoły wieszczył Jarikowi wielką przyszłość. Studenci zazdrościli, wykładowcy nie przestawali się dziwić. W rolach Faszysta pływał, niemal jak złota rybka w akwarium. Gdyby ktoś wówczas spotkał Jarika na ulicy czy na korytarzu szkoły, byłby porażony jego  przeciętnym wyglądem i pustym spojrzeniem, ale natychmiast po wyjściu na scenę Faszysta się zmieniał. Nie, nie stawał się innym Jarikiem. To było coś o wiele głębszego, to było nowe wcielenie. Cyrano, Łopachin, Stanley Kowalski, Karandyszew. I wszyscy wierzyli. Nie uwierzysz było po prostu niemożliwym.

Na trzecim roku, dyrektor artystyczny największego teatru stolicy zaproponował Faszyście, by rzucił naukę i przyłączył się do jego trupy. Słynny moskiewski reżyser zaprosił Jarika do roli jednego z dwunastu przysięgłych, ale Faszysta odmówił. Rolę dano Serhijowi Makowieckiemu. Jarik ponad wszystko chciała skończyć szkołę teatralną, a talent, jak wiadomo, nie przepada. Oczywiście czasem Faszysta pozwalał sobie zagrać w takiej czy innej produkcji telewizyjnej, czy w reklamie, ale na film pełnometrażowy, na duży ekran – nie, nie – było jeszcze za wcześnie. Najpierw trzeba koniecznie osiągnąć pewien stopień profesjonalizmu. I osiągnął.  
Byli koledzy z klasy, zmęczeni wielogodzinnym siedzeniem w biurach i urzędach, przychodzili do domu, włączalli telewizory i patrzyli na odmienionego Faszystę.

–Toż to Faszysta! - dziwili się jedni.
–Jarik robi kupę! - z zazdrością mówili drudzy.

Ale nikt nie mógł sobie do końca uświadomić tego, że Jarik został aktorem, a do tego bardzo popularnym. Po skończeniu szkoły, prawie nikomu nie odmawiał. Wynajął agenta, który ustalał jego grafik i pilnował finansów. Najwięksi reżyserzy i producenci z Ukrainy i Rosji chcieli w swoich sztukach czy filmach widzieć Faszystę. Zgadzali się na Jarikowe dziwaczne jazdy i niebotyczne honoraria. Połyskujące tabloidy drukowały na okładkach twarz najpopularniejszego na terenie byłego Związku Radzieckiego aktora. Faszysta latał między Kijowem a Moskwą. Tłumy wielbicielek stały pod oknami Jarikowych mieszkań na Wielkiej Żytomierskiej w Kijowie i na Kamerherskim Zaułku w Moskwie.
Półki uginały się pod ciężarem zgromadzonych niedźwiedzi, globów i złotych orłów.

Dwa miesiące w Nowym Jorku.

Zdjęcia w Egipcie.

Dwuletni kontrakt z Dannym de Vito.

Coppola.

Wspomniany sławny reżyser z Moskwy znów zaprosił Faszystę do nowej roli – kontynuacji słynnego filmu o dowódcy dywizji Kotowie.

–Jarik – reżyser błagał go falsetem. - To będzie szczyt twojej sławy. Dalej – nie ma dokąd. Przecież znasz moje filmy! Olka odkrył Kozakow ze swoimi „wrotami”? Nie, kochany, Olka odkryłem ja ze swoim „słońcem”.
Jarik zgodził się, a dwie godziny później skanowano jego walizkę w terminalu B na lotnisku Boryspol.

Lot był opóźniony o godzinę. Osobiści ochroniarze pilnowali śpiącego Faszysty – nie dopuszczali do niego żywej duszy. Martwej tym bardziej. Później jeszcze pół godziny nie mogli wystartować. Jarik się denerwował.

Rozniosła się plotka, że samolotem leci sam Faszysta, to znaczy, wybaczcie, Jarik.

Wreszcie wystartowali. Taka historia powtarzała się niemal za każdym razem. Wszyscy się odwracali, podchodzili, prosili o autograf. Bussines, jakby nie było, class – mogliby się powstrzymać.

Jarik patrzył w okrągłe okienko. Nocne przedmieścia, ledwie widzialne samochody, na horyzoncie światła wielkiego miasta. Boryspol – Szeremietiewo.

–Hrynia, – Faszysta zwrócił się do ochroniarza – nie wiesz, na jakiej wystokości lecimy?
–Nie wiem – powiedział Hrynia.
-- Wiesz, Hrynia – powiedział znów Jarik – nigdy nie miałem przyjaciół. Wiem prawie wszystko o lotnictwie wojskowym, a prawie nic nie wiem o cywilnym.

Hrynia, zdziwiony otwartością przeważnie milczącego Faszysty, rozpiął górny guzik koszuli.

- Ja też nic nie wiem... W ogóle mało wiem – powiedział Hrynia, marszcząc czoło. - Mój ojciec mówił zawsze: synek, mówił, nie wychylaj się z tłumu, pierwszych biją tych, co się wychylą. Dlatego też nic nie wiem.

Faszysta się uśmiechnął.

-- Hrynia, zapytaj stewarda, na jakiej jesteśmy wysokości.
Hrynia odpiął pas i poszedł w głąb pokładu poszukać stewarda.
–Jedenaście pięćset – wróciwszy, powiedział ochroniarz.
–Jedenaście pięćset – powtórzył Jarik.
–Wysoko, nie?
–Dobra wysokość – Faszysta ponownie się uśmiechnął. - Wiesz, jak mnie nazywali w szkole?
–Jak? - Hryniowi pochlebiała taka zażyłość z Jarikiem.
–Faszysta. Przez to, że interesowałem się historią Trzeciej Rzeszy. A wiesz, jak mnie przedrzeźniali?
–Jak?
–Jarik robi kupkę!
–Robi kupkę? Dlaczego robi kupkę?

Faszysta ze szczegółami opowiedział historię swojego poniżenia. Hrynia, powstrzymując się od śmiechu, zakrywał usta dłonią.

–Nie wstydź się, pośmiej się. A najlepiej powiedz: Jarik robi kupkę!
–Co? Szef na serio?
–No dalej, Hrynia. Powiedz: Jarik robi kupkę.
–Proszę wybaczyć, nie dam rady.
–Dlaczego?
–Nie mogę i tyle.
–Hrynia, powiedz, albo cię zwolnię.
–Szefie, proszę...
–Hrynia!

Hrynia, wytrzymując milczenie, ale nie wytrzymując pustego spojrzenia szefa, złamał się.

-- Tylko dlatego, szefie. Inaczej ja bym nigdy. Ja... Jarik... nie mogę. No dobra, dobra. Jarik robi kupkę.
-- Dziękuję, Hrynia. Jedenaście pięćset, mówisz?
-- Jedenaście pięćset.
–Dobra wysokość – Faszysta znów się uśmiechnął.

Następnego dnia, przeczytałem w Internecie, że w odległości około trzynastu kilometrów od Briańska, na wysokości jedenastu tysięcy metrów, wybuchł samolot, którym leciał Jarik i jeszcze czterdziestu ośmiu pasażerów. Przyczyny wybuchu są sprawdzane.

 
[przekład: Iwona Boruszkowska] 
Do góry
Drukuj
Mail