Z profesorem Piotrem Śliwińskim, przewodniczącym kapituły Nagrody Literackiej Gdynia, rozmawia Urszula Pieczek.
Urszula Pieczek: W Polsce jest kilka nagród literackich „z tradycjami”. Mam na myśli Nagrodę Literacką Nike, Nagrodę Kościelskich czy Paszport Polityki, który honoruje również działania na polu literatury. W związku z tym, co stanowi o wyjątkowości Nagrody Literackiej Gdynia?
Piotr Śliwiński: Mimo istnienia nagród z dużymi czy większymi tradycjami oraz wyróżnień młodszych od Nagrody Literackiej Gdynia – mam tu na myśli wrocławską Literacką Nagrodę Europy Środkowej Angelus, wrocławską nagrodę poetycką Silesius, bardzo specyficzną Gdańską Nagrodę Literacką czy Warszawską Nagrodę Literacką – jestem zdania, że nie mamy w Polsce zbyt wielu wyróżnień w tej dziedzinie. W miastach zachodniej Europy istnieje naprawdę wiele nagród i różnych innych form wspierania literatury – stypendiów czy ośrodków pobytowych, do których zaprasza się pisarzy, żeby mogli spokojnie pracować. Taka jest praktyka skandynawska, niemiecka, holenderska, francuska, hiszpańska. Wielu polskich pisarzy współczesnych stworzyło swoje książki, będąc na takich właśnie wyjazdach albo otrzymując różnego typu stypendia za granicą. Jeśli się w Polsce czasem uważa, że nagród literackich jest za dużo, to moim zdaniem nie jest to pogląd słuszny, ponieważ literatura potrzebuje wsparcia, potrzebuje go również czytelnictwo.
Nagroda gdyńska, która powstała z inicjatywy i za pieniądze władzy lokalnej, jest nagrodą bodaj najbardziej uniwersalną. Jest przyznawana w trzech, tradycyjnych kategoriach (poezja, proza, esej), czasami uzupełnianych rzez Nagrodę Osobną dla twórcy, którego twórczość nie mieści się w tym podziale. Kapituła wywodzi się z różnych ośrodków, kompetencje jej członków ciekawie się uzupełniają (krytyka literacka, filozofia, translacja w teorii i praktyce, proza, esej…). Nie chce powiedzieć, ze jest to nagroda najlepsza, bardziej wyjątkowa (wszystkie są wyjątkowe), zależy mi na podkreśleniu, że jest ona gestem miasta na rzecz kultury polskiej, wyrazem odpowiedzialności części za całość, przekroczeniem pewnych ograniczeń mentalnych, z których wynikają prowincjonalne kompleksy. To jest nagroda bez kompleksów, jak Gdynia.
Nagroda Literacka Gdynia to nie tylko gala finałowa, ale także Festiwal Literacki „Literaturomanie”, który z roku na rok jest coraz bardziej popularny, oraz Spotkania Jesienne, które dopełniają i współtworzą całość nagrody gdyńskiej.
Nagroda literacka w kraju, gdzie nie ma gazety literackiej – mam na myśli tygodnik czy dwutygodnik – jest jakimś sposobem inicjowania dyskusji o literaturze. Spełnia bardzo ważną funkcję, nie tylko w stosunku do samego autora, ale także do odbiorcy, czytelnika, którego orientuje i któremu pomaga. Wręczeniu nagród najczęściej towarzyszą festiwale literackie. Wciągają one mieszkańców danego miasta do święta literackiego i mają sprawić, by uroczystość się nie kończyła po tych dwóch, trzech dniach, a po prostu przeradzała się w nawyk czytania.
W jednym z wywiadów powiedział Pan: Lista nominowanych książek powstała, jak co roku, w rezultacie kilku długich narad nad dziesiątkami książek wartych uwagi. Szukaliśmy rzeczy oryginalnych, atrakcyjnych, mówiących coś ważnego i we własnym przekonaniu – znaleźliśmy. Każdą z kategorii – poezji, prozy i eseju – reprezentują utwory pod wieloma względami bardzo się różniące, lecz podobnie niezwykłe. Jeśli w każdej kategorii jest po pięć tak oryginalnych czy atrakcyjnych książek, jak wybrać tę najwłaściwszą?
To bardzo trudne, a nawet wyczerpujące zadanie. Proszę zauważyć, że to właśnie odróżnia gdyńską nagrodę od innych – przyznajemy trzy wyróżnienia, czasami nawet cztery. Pod pewnymi względami mamy więc łatwiej niż te kapituły, które muszą z całego dorobku literatury wybrać jedną książkę, ale mimo to nasza praca jest niesłychanie wyczerpująca. W tym roku wydawcy, autorzy, a także członkowie jury zgłosili ponad trzysta książek. Część z nich to rzeczy, które łatwo można uznać za nieporozumienie, na przykład podręczniki albo książki, które bardzo szybko objawiają swą słabość. Czasami z kolei są to prace bardzo cenne, ale takie, których nie możemy rozważać, bo są na przykład publikacjami stricte naukowymi, a więc powinny ubiegać się o inne nagrody. Jednak nawet po okrojeniu liczby kandydatów pozostaje mnóstwo książek, które trzeba przeczytać, omówić, o których trzeba podyskutować i o które trzeba się pokłócić, aby w końcu wyłonić po pięć publikacji nominowanych w każdej kategorii. I są to książki różne, a zarazem na swój sposób ciekawe. Wybór laureatki to naprawdę ciężkie przeżycie. Poszczególne jury działają w rozmaity sposób – czasami się głosuje i poddaje głosowaniu wynik ostateczny. My też, rzecz jasna, głosujemy, ale próbujemy się wzajemnie przekonywać do własnego zdania.
Kiedy wyłoniono już pięć nominowanych książek, obrady mogą być jeszcze bardziej emocjonujące. Na czym w tym wypadku polega rola przewodniczącego?
Obrady są intensywne zarówno przed wyborem książek nominowanych, jak i później, przy wyłanianiu laureatów. Rola przewodniczącego jest skromna. (śmiech) Po prostu zaczyna i kończy obrady. Jury Nagrody Literackiej Gdynia jest złożone, w moim przekonaniu, z osób o bardzo wyrobionych, choć powtarzam, różnych gustach literackich. Pracować z nimi to duży zaszczyt. Czasami jesteśmy jednomyślni, to znaczy, że zdołamy się przekonać. Zdarzały się również takie przypadki, że od początku byliśmy zgodni. Mogliśmy powiedzieć, że trafiła nam się książka wyrastająca ponad inne.
Istnieje jeszcze czwarta nagroda – Nagroda Osobna – która nie jest przyznawana co roku. Na czym polega jej idea?
Nagroda Osobna to oczywiście aluzja do Mirona Białoszewskiego i do Teatru Osobnego. Pojawiła się jako pewna konieczność, gdy dyskutowaliśmy zawzięcie o pewnych książkach i mieliśmy ogromny kłopot z podjęciem decyzji, której z nich należy się zwycięstwo. Jednocześnie nie chodziło nam o to, żeby wybrnąć z kłopotu, ustanawiając jeszcze jedno wyróżnienie, chcieliśmy znaleźć inne rozwiązanie. Nagrodę Osobną przyznaliśmy po raz pierwszy Magdalenie Tulli. Mieliśmy poczucie, że „Skaza”, która była pretekstem do tej rozmowy, jest i tak częścią tetralogii, że ta twórczość to pewna całość. Czuliśmy, że wytłumaczenie publiczności, dlaczego Magdalena Tulli otrzymuje nagrodę literacką, wiąże się z koniecznością zmobilizowania jakiegoś innego języka – to jest twórczość trudna, hermetyczna, która nie podoba się w sposób łatwy. To właściwie jest wyzwanie dla dzisiejszego rynku. Im dłużej o tym rozmawialiśmy, tym częściej myśleliśmy, że ona jest wyjątkowo osobna. Oczywiście, wszyscy piszący są osobni, ale jej dotyczy to w jakiś szczególny sposób.
Potem przyznaliśmy tę nagrodę raz jeszcze – tym razem Małgorzacie Szejnert za jej reportaże, za bardzo ciekawą „Wyspę klucz”. To książka należąca do tak zwanej literatury faktu, a zatem do gatunku użytkowego, ale zarazem jakże jest bezinteresowna. Opisuje miejsce, które było przedsionkiem do Ameryki, taką bramą, furteczką, prześwitem dla całych pokoleń. Nie chodzi o to, że jest ono jakoś nadzwyczaj ważne dla naszej historii. Choć przez tę wyspę przeszło wielu Polaków, autorka tego specjalnie nie akcentuje, nie mitologizuje, interesuje ją ludzki los. Nie pisze powieści a zarazem ten reportaż jest tak bardzo podszyty powieścią, że powiedzieć, iż jest tylko reportażem, to za mało. Jednak stwierdzić, że jest powieścią, to także nie trafić w sedno. W tym sposobie pisania jest coś nadzwyczaj indywidualnego i stąd nagroda dla Małgorzaty Szejnert.
Bardzo kontrowersyjne w oczach opinii publicznej było na przykład przyznanie w 2009 roku po raz drugi Nagrody Literackiej Gdynia Eugeniuszowi Tkaczyszynowi-Dyckiemu. Które decyzje jury były najbardziej sporne lub najbardziej emocjonujące?
Kiedy przyznawaliśmy drugą nagrodę Tkaczyszynowi-Dyckiemu, mieliśmy poczucie, że publiczność może nie zrozumieć naszego gestu, ale równocześnie byliśmy głęboko przekonani, że to świetna książka, świetny poeta, a jednocześnie nie ma on takiego statusu, jaki miał kiedyś przykładowo Czesław Miłosz, dlatego nikt nas nie posądzi o to, że się „podlizujemy wielkości”. Ktoś może najwyżej uznać, że przeceniamy daną osobę, że inwestujemy w tę twórczość zaskakująco dużo. Uznaliśmy jednak, że tej opinii – iż się w kogoś zapatrzyliśmy i odjęło nam rozum – nie boimy się, bo to zgodne z naszym przekonaniem.
Natomiast kiedy dawaliśmy nagrodę za prozę Marcinowi Świetlickiemu, którego większość z nas ceni jako poetę, było to zaskakujące zarówno dla nas samych, jak i dla części komentatorów tej nagrody.
Mieliśmy czasem gatunkowe problemy – czy świetna książka Krzysztofa Środy „Projekt handlu kabardyńskimi końmi”, z której uhonorowania bardzo się cieszyliśmy, jest powieścią czy esejem? Bardzo trudno to rozgraniczyć. Naszym problemem było tylko to, z jakiej puli ją nagrodzić, nie mieliśmy natomiast kłopotu z wyborem tej wartościowej publikacji.
Gdy nagrodziliśmy książkę Ryszarda Koziołka „Ciało Sienkiewicza”, część komentatorów twierdziła, że to znakomita rzecz, ale jednak naukowa, akademicka – książka habilitacyjna, a nie esej literacki. Byliśmy świadomi, że może to zostać w ten sposób odebrane. Naszym zdaniem jednak Koziołek tworzy w sposób, jaki przystoi eseiście. Pisze znakomicie, będąc zarazem poważnym literaturoznawcą, który spełnia warunki pracy naukowej. Dodatkowo Sienkiewicz jest ważną sprawą kultury polskiej, a nie tylko autorem znanym środowisku akademickiemu. Koziołek tę kwestię bardzo ciekawie odświeża, pokazując, iż jest istotna dla całej kultury, a nie tylko dla wąskiego uniwersyteckiego obiegu.
Jakie emocje towarzyszyły tegorocznym wyborom?
Po przyznaniu nagród tegorocznych suma kontrowersji i pytań wydatnie się zwiększyła. Jeśli Nagroda Osobna dla Sosnowskiego zapewne nie dziwi, gdyż trafiła w ręce poety… Osobnego, który – choć ceniony przez wielu krytyków i jeszcze bardziej przez licznych naśladowców – pozostał kimś trudnym do zdefiniowania, to inne rozstrzygnięcia musiały choćby trochę dziwić. Wyróżnienie Stefana Chwina, który jest eseistą wytrawnym, autorem świetnej książki o samobójstwie (jako rzeczy wyobraźni) z jednej strony bardzo cieszy, a drugiej odrobinę zaskakuje, gdyż – jak usłyszałem – jury starało się do tej pory wyszukiwać książki pisarzy dopiero pracujących na swój autorytet. Podobnie Ewa Lipska – mówiono. Czy poetka ceniona od dziesięcioleci potrzebuje jeszcze jednej nagrody? Czy nagrodzenie jej cokolwiek zmieni w obrazie dzisiejszej poezji? A może konserwuje ten obraz, zastany, wymagający korekty? I tutaj wyjaśniam – to nie są dla nas racje wiążące. Staramy się myśleć o książkach, a nie dorobku, o aktualnej formie pisarskiej, a nie o pozycji, nie o autorytecie, nie o zasługach. Ewa Lipska, Stefan Chwin wydali świetne książki, nie może więc być tak, iżby na tej opinii negatywnie miał zaważyć ich wybitny dorobek. Nagroda nie jest tylko nagrodą, jak mówiłem, lecz nie powinna próbować być wszystkim. I dlatego liczą się konkretne książki. I dlatego za prozę nagrodziliśmy Justynę Bargielską – fakt, że w ubiegłym roku dostała Gdynię za wiersze nie mógł zniweczyć naszego zachwytu dla „Obsoletek”. Liczą się książki.
Życzę kolejnych trafnych wyborów i bardzo dziękuję za rozmowę.