WYDAWCA: STOWARZYSZENIE WILLA DECJUSZA & INSTYTUT KULTURY WILLA DECJUSZA
AAA
PL DE UA
Obce pokoje
– Kim, zdarzyło mi się coś dziwnego.
Głos Junko był opanowany, choć dawało się słyszeć, jak trudno przychodzi jej znalezienie odpowiednich słów. Ale to nie było niezwykłe. Niezwykłe było, że w ogóle do mnie dzwoniła. Rozmowy telefoniczne ciągle wprawiały ją w stan podenerwowania. I jeśli nie było to absolutnie konieczne, Junko unikała nawet telefonowania do mnie. A więc musiało się jej zdarzyć coś naprawdę dziwnego. 
Zapytałam, gdzie się w tej chwili znajduje.
– Unter den Linden.
 
I podczas gdy Junko nadal tłumaczyła mi zawile, gdzie dokładnie się znajduje, ja już siedziałam w samochodzie, jadąc do Café Einstein, którą zaproponowałam jej jako miejsce spotkania.
 
Gdy weszłam do kawiarni, Junko już na mnie czekała. Na nogach miała różowe tenisówki, ubrana była w t-shirt i dżinsy, które kilka dni temu kupiła w dziale dziecięcym C&A, bo ze wszystkich przymierzanych rzeczy tylko one jako tako na nią pasowały. Swoje gęste, długie do ramion włosy, spięła nad uszami w kucyki Pippi Langstrumpf spinkami z różowym kwiatkiem. Gdybym nie wiedziała, że przekroczyła już trzydziestkę, oceniłabym jej wiek na czternaście, najwyżej szesnaście lat. Wyglądała niesłychanie młodo, zawadiacko, słodko i zabawnie. Mimo swojej poważnej miny.
 
Pianka opadała na naszych latte macchiato, a Junko powoli i z namysłem opowiadała, jak w pobliżu Staatsbibliothek zaczepił ją jakiś mężczyzna. Jego wiek określiła z grubsza jako „w średnim wieku”. Mieszkała w Berlinie już ponad pół roku, ale nadal nie potrafiła właściwie ocenić wieku Europejczyków.

– Zapytał mi coś, ale ja nie rozumiałam. I powtarzał słowo ‘spuszczać się’. Tylko ja nie znam to znaczenie. Dlatego pytałam go, co słowo to znaczy. A on powiedział ‘Nigdy pani tego nie słyszała? To znaczy przyjemność, mężczyźni muszą się spuszczać!’ a potem mi zapytał, ‘Ma pani czas?’.
 
Junko sięgnęła po papierośnicę, ale jej nie otworzyła. 
– Wprawdzie dalej nie rozumiałam, co mężczyzna chciał powiedzieć – mówiła – ale w tym momencie miałam złe wrażenie. Więc odpowiedziałam, ‘nie, nie ma czasu’. On powiedział, ‘No bez jaj’. 
– Znaczy to ‘szkoda’? – upewniła się Junko.
Sygnalizując coś pomiędzy i tak i nie, poprosiłam ją gestem dłoni, żeby po prostu mówiła dalej.
– Potem ten mężczyzna poszedł z rowerem. Ja teraz dalej nie rozumiem, co on mówił, bo – Junko wskazała swojego elektronicznego tłumacza kieszonkowego – to słowo ‘spuścić się’ nie jest w moim małym słowniku, poza tym on był dość grzeczny. Co o tym myślisz?

Jak dziecko, które spodziewa się wyjaśnienia niezrozumiałej sytuacji, Junko popatrzyła na mnie swoimi ogromnymi oczami z uśmiechem wyczekiwania.

Wobec jej naiwnego spojrzenia poczułam się bezradna. Seks, o ile zdążyłam poznać Junko, stanowił dla niej, czy też dla Japończyków w ogóle, temat tabu. Zrozumiałam, że mam przed sobą niewdzięczne zadanie wytłumaczenia jej nie tylko tego słowa, którego bezskutecznie szukała w swoim komputerku...

Kiedy skończyłam wyjaśnianie definicji, Junko ledwie zauważalnie drgnęła. W jej spojrzeniu naiwność ustąpiła miejsca wrażeniu pustki. Uśmiech na jej ustach zamarł, a twarz pokryła się delikatnym rumieńcem.

– Przykro mi – powiedziałam – wstydzę się za tego faceta.
Moje słowa najwidoczniej nie dotarły do Junko. Sprawiała wrażenie, jakby zesztywniała wewnętrznie. 
– Ale nie każdy mężczyzna traktuje azjatyckie kobiety jako obiekty seksualne. I oczywiście nie każdy Niemiec jeździ do Azji jako seksturysta. – To zabrzmiało jakbym się tłumaczyła. Widok Junko w stanie takiej apatii sprawiał mi przykrość. Stłumiłam narastającą wściekłość i próbowałam zdobyć się na rzeczowe podejście.

W jaki sposób Junko mogła uniknąć na przyszłość takich spotkań. Przynajmniej dopóki na tyle nie opanuje niemieckiego, żeby mogła bronić się werbalnie. Czy naprawdę miała na to jakiś wpływ?

Poprosiłam ją, żeby rozejrzała się po kawiarni, zwracając uwagę na ubrania, a zwłaszcza fryzury siedzących przy stolikach kobiet. Stanowiły reprezentatywną mieszankę strojów biznesowych jak z reklam Drei Wetter Taft oraz luźniejszego stylu i niedbałych fryzur, czyli włosy miały spięte z tyłu spinkami w dyskretny wzorek. Także nieliczne turystki, nawet bez rozłożonych planów miasta łatwe do zidentyfikowania po butach, szortach i czapkach z daszkiem, w doborze strojów trzymały się niepisanych praw, określających, jak kobiety, niezależnie od wieku, powinny prezentować się publicznie, jeśli nie chcą paść ofiarami molestowania seksualnego.

– OK – powiedziała Junko, przenosząc pytające spojrzenie z włosów kobiet na mnie.
Zapytałam, czy coś zwraca jej uwagę we fryzurach tych kobiet.
– Dużo fryzury są trochę nieporządne.
Nie mogłam powstrzymać uśmiechu rozbawienia. – A spinki do włosów... Czy coś ci się rzuciło w oczy?
– Spinki dobrze nie widać, bo nie ma koloru.
A co zwraca moją uwagę we fryzurach tych kobiet, chciała wiedzieć Junko.

Że żadna z nich nie nosi kucyków ani takich spinek jak Junko. Zawahałam się na chwilę. Takie spinki noszą u nas właściwie tylko małe dziewczynki. Wreszcie to zostało powiedziane.
Junko oparła się wyprostowanymi ramionami o brzeg stolika i spojrzała na mnie wzburzona. 

– Ale ja lubię być dzieckiem! – zaprotestowała.
Jej gwałtowna reakcja była dla mnie tak samo zaskakująca, jak nagła myśl, która mnie olśniła: mogę tu sobie gadać do upadłego, a Junko i tak nie będzie miała nawet bladego pojęcia, co jej próbuję wytłumaczyć.

Jak można być tak naiwnym, przeleciało mi przez głowę. Nie, poprawiłam się. Junko nie jest naiwna. Jej protest wynikał nie tylko z jej kulturowego obrazu siebie, który w pewnym sensie uniemożliwiał jej dostrzeganie tego, co ja widziałam. Jej protest pozwalał mi także zrozumieć, co to znaczy dorastać „pod kloszem”.

– Wiem, jak ważne jest dla ciebie bycie dzieckiem – odparłam bardziej impulsywnie niż zamierzałam – tylko zastanawiam się, jak oszczędzić ci takich obleśnych spotkań ze zbokami w przyszłości.

Junko spojrzała na mnie zdumiona.

Natychmiast przeprosiłam ją za moje dosadne słownictwo.
Ale ona nie chciała ode mnie przeprosin, tylko sama przeprosiła za to, że udawała przede mną, iż rozumie moje słowa. 
–Ty dużo myślisz o mój problem. Dziękuję za to ci. Ale wstydzę mi, bo dalej nie rozumiem, dlaczego ten ‘zbok’ tak źle do mnie mówił.

Przez chwilę obie milczałyśmy w zakłopotaniu, a potem spróbowałam podejść do sprawy z innej strony. – Wyobraź sobie, że przy tym spotkaniu miałabyś na sobie kimono...
Junko uznała, że chodzenie w kimonie po ulicach Berlina to zabawna wizja. Wyjaśniła, że posiada tylko jedno kimono, które miała na sobie tylko jeden jedyny raz w życiu. W dniu swoich dwudziestych urodzin. Wtedy rodzice, jak nakazuje zwyczaj, podarowali jej jedwabne, ręcznie szyte kimono. – W Japonii to tradycja – tłumaczyła Junko. Jej rodzina wydała na nie 4.000 euro.

Żałowałam, że nie przyszedł mi do głowy inny przykład. Dla Junko słowo kimono stało się wygodnym pretekstem, żeby odejść od tematu rozmowy.

Gdyby jej babka i przyjaciółki wtedy nie pomogły jej założyć kimona, wspominała Junko, rodzina musiałaby dodatkowo wydać masę pieniędzy na jedną z tych drogich szkół, gdzie uczą tylko i wyłącznie kolejności nakładania licznych warstw i upinania na plecach pasa obi, skomplikowanej konstrukcji z materiału. 
Wbrew mojemu zwyczajowi dopytywania się o szczegóły, kiedy Junko opowiadała o swoim życiu w Japonii, w tej sytuacji usiłowałam zachować uprzejmą powściągliwość, nie tracąc z oczu właściwego tematu rozmowy.

Rodzina zrobiłaby lepiej, gdyby wydała tamte 4.000 euro na inne stroje, zamiast kupować kimono, podsumowała Junko.
– Ale mogłabyś sobie wyobrazić – skierowałam jej uwagę z powrotem na nasz problem – że poszłabyś dzisiaj w tym kimonie na Uniwersytet Humboldta?
– Tak – skinęła Junko.
– Na pewno? – zapytałam, nie do końca pewna, czy dobrze zrozumiała sens mojego pytania.
– Tak, na pewno – wyszczerzyła się Junko – rozumiem to zdanie. Znam tryb warunkowy.
– OK – wyszczerzyłam się w odpowiedzi – gdybyś przy tym spotkaniu miała na sobie kimono, też zwróciłabyś uwagę tego mężczyzny. Ale wtedy – tak przypuszczałam – patrzyłby na ciebie inaczej.

Junko odłożyła do popielniczki zapalonego chwilę przedtem papierosa. Jej wzrok powędrował w stronę okna. Wyraz twarzy nie zdradzał, co działo się w jej wnętrzu. Ale widziałam niemal, jak w głowie słowo za słowem tłumaczy sobie moje zdania na japoński.
Papieros już dawno zdążył się wypalić, kiedy Junko wreszcie odchrząknęła i znów skierowała wzrok na mnie.
– Już rozumiem. Tutaj, z kucyki Pippi Langstrumpf i kolorowe spinki od dzieci, to jestem dla tego mężczyzna obiekt seksualny. A w kimono jestem szanowana kobieta i nie obiekt?
Tak, już chciałam wykrzyknąć z radością, kiedy Junko wyraźnie zdezorientowana dodała: – Ale dla Europejczyków japońska kobieta w kimono to nie gejsza?

Fragment powieści Obce pokoje © 2010 Birgit Bauer

tłumaczenie: Alicja Rosenau
Do góry
Drukuj
Mail

Bauer Birgit [autor]

Birgit Bauer (1958, Niemcy) – pisarka (proza) i filmowiec. Z wykształcenia montażystka filmowa. Uczestniczyła w licznych zajęciach z pisania scenariuszy i montażu filmowego. Mieszkała po kilka miesięcy we Francji, Grecji, Indiach, Stanach Zjednoczonych i dwa lata w Rzymie. Od 1980 publikuje opowiadania, np. w "TAZ", zaś od 1991 zajmuje się produkcją filmów krótkometrażowych. W 1998 ukazał się jej debiut pod tytułem Holy Mood Blvd, a w 2003 powieść Im Federhaus der Zeit. W 2007 założyła miejsce spotkań literackich "Leselounge" w Berlinie. Mieszka w Berlinie.