Małgorzata Olszewska: Levice faktycznie istnieją, to miasto na południu Słowacji. Dlaczego właśnie je wybrał Pan na miejsce akcji powieści?
Pavol Rankov: W Levicach urodził się mój ojciec. Wychował się tam i mieszkał aż do końca II wojny światowej. Ostatnio bardzo często wspominał swoje miasto i przyjaciół stamtąd. Opowiadał historie o ludziach, których znał kiedyś, a którzy opuścili Czechosłowację i teraz mieszkają w obu Amerykach albo zachodniej Europie. Takie opowieści zawsze jednak kończył stwierdzeniem, że teraz to i tak nikogo nie interesuje. Ale mnie właśnie zaciekawiło i chciałem to zachować w powieści.
Czy to znaczy, że bohaterowie wywodzą się ze wspomnień Pana ojca?
Postacie są zupełnie fikcyjne, ale niektóre epizody z ich życia odnoszą się do rzeczywistości.
Wyścig pływacki, będący leitmotivem powieści, rozegrał się naprawdę?
W takiej postaci, w jakiej go przedstawiłem w powieści, nie. Jednak mój ojciec za młodu często brał udział w zawodach pływackich. Miał zresztą kiedyś taką przygodę – podczas jednego ze startów zgromadzona publiczność skandowała: "Robert!". Ponieważ ojciec ma tak na imię, myślał, że to doping dla niego. Dało mu to motywację i siłę do działania. Okazało się jednak, że chodziło o innego mężczyznę o imieniu Robert, który zresztą wygrał zawody.
Spotkałam się z pewnym zastrzeżeniem wobec Pana powieści – że jej konstrukcja jest zbyt oczywista, bo bohaterami uczynił Pan Węgra, Żyda, Czecha i Słowaczkę. Jak się Pan do tego odniesie?
Taki układ był typowy dla Levic, w którym żyły akurat te narodowości. Początkowo było to miasto węgierskie, stąd wielka liczba mieszkających tam węgierskich urzędników. Wraz z wybuchem II wojny światowej musieli oni opuścić Levice, a na ich miejsce przyszli urzędnicy czescy. Żyli tam oczywiście również Żydzi i Słowacy. Konstrukcja powieści oddaje więc strukturę tego miasta.
Powieściowa rzeczywistość jest bardzo płynna – charakterystyczne dla niej są ciągłe zmiany obywatelstwa, nazwisk. Skąd ten zabieg?
U nas na Słowacji to typowe zjawisko. Można to zauważyć np. w szeregu nazw, które pierwotnie były wyraźnie słowackie, a potem zyskały węgierskie brzmienie. W XX wieku natomiast nastąpiła odwrotna sytuacja, czyli nazwiska, które oryginalnie były węgierskie, nabrały diakrytyki słowackiej. Na Słowacji przed wojną było też sporo Żydów, którzy w większości nosili niemieckie nazwiska. Gdyby więc ktoś wtedy nazywałby się np. Himmler, wszyscy byliby przekonani, że jest Żydem.
Takie szanse na zmianę tożsamości to błogosławieństwo czy przekleństwo?
Myślę, że to w większym stopniu przekleństwo, bo możliwości są zawsze bardzo ograniczone. Wybór nie jest dobrowolny, ale narzucany z zewnątrz. Ludzie mogą się decydować jedynie na to, co jest w danym momencie dostępne, a nie na to, co zgodne z ich wolą.
Milan Kundera powiedział kiedyś, że Europa Środkowa to maksimum różnorodności na minimum przestrzeni. Czy świat przedstawiony w Pańskiej powieści można odczytywać jako metaforę tego regionu?
Nie było to moim zamysłem, ale rzeczywiście, gdybyśmy się lepiej przyjrzeli, moglibyśmy uznać Levice za miniaturę albo laboratoryjny obraz Europy Środkowej.
Czy Pan ma swoją definicję tego regionu?
Kiedyś uważałem, że Europa Środkowa jest tam, gdzie w kawiarni wiszą gazety do poczytania. Ale teraz podobnie dzieje się we Włoszech, z kolei na Słowacji ten zwyczaj staje się coraz rzadszy, więc definicja jest nieaktualna [śmiech]. Powiedziałbym więc po prostu, że Europa Środkowa jest tym, co znajduje się pomiędzy Rosją a Niemcami, a o jej cechach i historii decyduje sytuacja geopolityczna.
Akcja książki rozgrywa się w XX wieku, w okresie chyba najgorszym dla Europy Środkowej. Ale w pamięci czytelnika zostaje przede wszystkim przyjaźń bohaterów i ich miłość do Marii. Czy to triumf prywatności nad polityką?
W naturze człowieka leży to, że potrafi się on dostosować do sytuacji i nawet w najgorszych czasach realizować swoje człowieczeństwo: wyjść za mąż lub ożenić się, mieć dzieci i prowadzić normalne życie. Podam przykład – pewna starsza pani pochodząca z Levic opowiadała mi, że w przyszłym mężu zakochała się w obozie koncentracyjnym. Z jednej strony jest to tragiczna historia, ale z drugiej strony piękna, bo pokazuje, jak miłość zwycięża zło i terror.
Skoro o miłości mowa – kim w Pana powieści jest Maria?
Jedyną postacią w pełni fikcyjną. Maria nie ma żadnych związków z opowieściami ojca i nie miała realnego odpowiednika w Levicach. Spotkałem się jednak z zarzutami wobec jej charakteru – recenzenci twierdzili, że jest bardzo pasywna. Ja uważam, że odziedziczyła tę cechę po swoich rodzicach, ponieważ w Europie Środkowej ten, kto jest aktywny, w większości przypadków źle kończy. Na pewno nie chodziło mi o to, żeby pokazać Marię jako ikonę biernej kobiecości, o którą walczą aktywni mężczyźni. Ona po prostu ma taką osobowość i tak się zachowuje.
W zakończeniu Maria mówi jednak o trzech niezrealizowanych życiach. Czy to niespełnienie jest efektem jej pasywności?
To, że człowiek jest bierny, wynika z tego, że jest realistą i każdą sytuację ocenia według własnych możliwości, a także stara się dopasować do rzeczywistości. Nie zmienia to jednak faktu, że może mieć marzenia o aktywności i działaniu. Brakuje mu jednak siły, by je zrealizować, na spełnienie nie pozwala mu też sytuacja.
Czy to nie jest jednak cecha Europy Środkowej w XX wieku? Ludzie stanęli przed koniecznością tak wielu wyborów i zmian, że trudno było mieć jeden, stabilny życiorys.
Rzeczywiście, charakterystyczne dla regionu jest to, że człowiek nie mógł żyć własnym, zaplanowanym przez siebie życiem, ale musiał reagować na zmiany przychodzące z zewnątrz. Jego własne marzenia i to, co mógł i chciał stworzyć, schodziły na drugi plan.
Skąd w Pana powieści groteska, np. znakomite, odrealnione sceny, kiedy politycy przyjeżdżają odwiedzić Levice?
Każda z tych sytuacji za punkt wyjścia ma zawsze wydarzenie historyczne, o którym można przeczytać w podręcznikach. Natomiast cała fantastyczna otoczka to już oczywiście mój pomysł. Chciałem w jakimś stopniu dodać barw tej czarnej i tragicznej historii, jaka rozgrywa się w książce. Groteskowe sceny miały pełnić funkcję ilustracji, obrazków przerywających na chwilę tok narracji.
Czy zastanawiał się Pan kiedyś, jak mogłyby się potoczyć losy Pana bohaterów po 1989 roku?
Często zadawano mi pytanie, czy nie chciałbym poprowadzić dalej losów swoich postaci. Akcja powieści kończy się w 1968 roku, kiedy mają oni niewiele ponad 40 lat, więc historia spokojnie mogłaby się toczyć nadal. Jednak wtedy w Czechosłowacji rozpoczął się ciężki okres, nazywany stagnacją. Pamiętam go dobrze, nie muszę się już posiłkować wspomnieniami ojca. Był to biedny, szary, ponury czas, kiedy rzeczywiście nic się nie działo. Fabuły – mówiąc metaforycznie – wtedy już się nie rozgrywały. Przez 20 lat wciąż oglądaliśmy twarze tych samych polityków, którzy ciągle mówili to samo. Historia poniekąd stała w miejscu.
Jak dzisiaj Pan postrzega Europę Środkową?
Myślę, że to region, który nadal jest w stanie oczekiwania. Nikt nie chce tu wziąć losów w swoje ręce i sprawić, żeby historia potoczyła się tak, jak chcemy. Czekamy raczej na zmiany, które przyjdą z góry, wolimy, żeby ktoś za nas zadecydował.
Dlaczego tak trudno odzwyczaić się od bierności?
Życie w cieniu większych państw sprawia, że taka postawa przenika w głąb społeczeństwa. Ludzie godzą się na to, co się dzieje dookoła, i przystosowują się do sytuacji. Ta zasada nie ma odniesienia do Węgrów i do Polaków, ponieważ wy jesteście dużymi narodami. Stosuje się jednak do Czechów i Słowaków, tworzących dużo mniejsze społeczności.
W Polsce rzeczywiście pokutuje wizja Czechosłowaków, którzy raczej dostosowywali się do okoliczności, niż z nimi walczyli…
Zgadzam się, to również moja refleksja. Mamy tu dwa narody, które nie potrafią walczyć i nie robią tego. Udowodniły to swoją postawą w XX wieku. Uważam, że właśnie z tego powodu w 1993 roku Czechosłowacja się tak łagodnie rozpadła – bo po obu stronach granicy stali ludzie, którzy nie lubili i nie mieli potrzeby wojować [śmiech]. Przytoczę też na potwierdzenie historię mojego dziadka ze strony matki. Kiedy był młodym mężczyzną, wybuchła I wojna światowa. Musiał wstąpić do wojska austro-węgierskiego i walczyć przeciwko Włochom. Dziadek brał udział w wielkiej bitwie nad rzeką Piawą. Starał się wprawdzie unikać walki, ale kiedy już nie było takiej możliwości, bo Włosi przypuścili silny atak, odrzucił karabin i zaczął krzyczeć: "Kamarado! Kamarado!", co jak był przekonany, oznaczało przyjaciela. [słow. Kamarát – przyjaciel, przyp. red.]. Dostał się wtedy do włoskiej niewoli. Tworzono tam legie czechosłowackie, które potem miały walczyć przeciw Austro-Węgrom. Szybko więc okazało się, że dziadek znowu trafił na front, tyle że tym razem po przeciwnej stronie. Na polu bitwy uciekł się do swojej sprawdzonej metody i gdy spotkał się oko w oko z nieprzyjacielem, odrzucił karabin i zaczął wołać: "Kamarado! Kamarado!". W ten sposób dostał się do niemieckiej niewoli. Tam jednak sytuacja stała się bardziej nieprzyjemna, ponieważ Niemcy mieli spis nazwisk żołnierzy, którzy zdezerterowali z armii austro-węgierskiej. Jeżeli dana osoba znajdowała się w spisie, posyłali ją z powrotem do Austro-Węgier, gdzie był skazywana na śmierć. Mój dziadek został już przypisany do transportu, ale zanim go wywieziono – skończyła się wojna! Tak właśnie walczą słowaccy żołnierze [śmiech].
Niedługo w Polsce, nakładem Słowackich Klimatów, ma się ukazać trzecia Pańska książka. Czy znów będzie dotyczyć współczesnej Środkowej Europy?
Powieść nosi tytuł Matki, a jej akcja również rozgrywa się w XX wieku. Opowiada o losach młodej słowackiej dziewczyny, która podczas II wojny światowej dostaje się do gułagu. Wcześniej jednak zachodzi w ciążę z rosyjskim partyzantem, a dziecko rodzi, będąc już w niewoli. Stąd właśnie wynika problem, który nieco cynicznie nazwałbym administracyjnym. Gdy bohaterka zostaje zwolniona z obozu, jako Słowaczka może wracać do kraju, ale jej dziecko już nie, bo urodzone w Związku Radzieckim jest obywatelem tego kraju.
Czyli znowu mamy losy ludzkie zagmatwane przez dwudziestowieczną historię?
Tak, ponownie mamy do czynienia z dziejami jednostki i z krzyżującą się z nimi polityką.
Wywiad powstał dzięki uprzejmości wydawnictwa Słowackie Klimaty i Instytutu Słowackiego w Warszawie.
Wywiad powstał dzięki uprzejmości wydawnictwa Słowackie Klimaty i Instytutu Słowackiego w Warszawie.