WYDAWCA: STOWARZYSZENIE WILLA DECJUSZA & INSTYTUT KULTURY WILLA DECJUSZA
AAA
PL DE UA
Śniadanie z Balzakiem

behind this renovated Art Noveau Facade, the central Hotel George is the epitome of faced grandeur with creaky wooden floors and scuffel carpets alongside high ceilings, an elegant staircase and stained-glass windows. If you`re actor Ewan Mc Gregor they might even let you park your motorbike in the lobby.
(Lonely planet)

Szła powoli przez prospekt Swobody i wyglądała na zagubioną, jakby nagle wyrwaną ze snu, który przeniósł ją do nieznanej rzeczywistości. Tuż przed Operą skręciła w prawo w stronę kawiarni. Kelner powitał ją szerokim uśmiechem, ale nie zwracała na niego uwagi. Usiadła, zdjęła jaskrawozieloną skórzaną kurtkę i niedbale rzuciła ją na krzesło. Kiedy podszedł do jej stolika, zamówiła piwo, nie podnosząc głowy. Była ładną młodą kobietą, szczupłą, średniego wzrostu, z krótko ściętymi, zawsze lekko zmierzwionymi włosami w kolorze jasnego brązu. Na lewo od nosa miała okrągłe znamię, na które mimowolnie patrzył każdy, kto z nią rozmawiał.         

W tej chwili wydawała się trochę smutna. Patrząc na nią, można by pomyśleć, że jest nieszczęśliwie zakochana, ale nie była. Jeśli jakiś stan właśnie teraz jej nie dotyczył, było nim zakochanie, ani szczęśliwe ani nieszczęśliwe. W Berlinie został wprawdzie Mark, ale w Marku nie była zakochana. Powiedziała mu jasno, że ich związek ma pozostać niezobowiązujący. Niezobowiązujący lub żaden. Mark to zaakceptował, chociaż wcale mu się nie podobało. Pogodził się nawet z tym, że sama tu przyjechała. Mark, pomyślała, jest zbyt flegmatyczny. Balzak napisał prawie sto powieści i opowiadań w ciągu tylko 20 lat! Muszę wreszcie zrobić coś ze swoim życiem, jeśli chcę odnieść kiedyś sukces chociaż zbliżony do sukcesu Balzaka.     

Przez chwilę bawiła się myślą, czy by nie zacząć czegoś z tym Jurko. Dodałoby to jej podróży trochę pieprzu i emocji, ale z drugiej strony mogłoby zbyt skomplikować sytuację. Miała wątpliwości, a i Jurko specjalnie się na nią nie rzucał. Był duży i silny, ale też jakiś taki flegmatyczny. Tak samo flegmatyczny jak Mark, pomyślała z rezygnacją.

Od dwóch tygodni jeździła po Ukrainie, spędzała dni i noce w pociągach, nocowała w tanich hotelach, w podejrzanych gospodach jadła dziwne potrawy po zawyżonych cenach, opędzając się od natrętnych facetów. A teraz to wszystko okazało się po nic. Ciągle jeszcze nie mogła tego pojąć. Przyjechała, żeby znaleźć materiał do swojej pierwszej książki. Książki, którą chciała napisać już od dawna, która z miejsca miała przynieść jej sukces. Nie była pewna, kiedy zaczął się ten boom na Europę Wschodnią. Rozszerzenie Unii na Wschód, pomarańczowa rewolucja na Ukrainie, rok polsko-niemiecki? Tuziny, nie, setki autorów, ślęczą teraz pewnie przy swoich laptopach, w pokojach wynajętych w celu uprawiania pisarstwa lub na seminariach creative writing, i wymyślają genialne powieści o Europie Wschodniej. Musi się pośpieszyć. Na Polskę jest już za późno. O Polsce w ostatnich latach napisano już wszystko: niemieckie mafie samochodowe na Mazurach, polscy zbieracze truskawek w Nowej Zelandii, przewodniki po Śląsku, galicyjskie sagi rodzinne. Młodych polskich autorów też już nie brakuje, poza tym coraz częściej i szybciej się ich tłumaczy. Ukraina natomiast jest jeszcze względnie nieodkryta. Kiedy wyjeżdżała, sądziła, że spędzi tu dwa, wprawdzie męczące, ale za to owocne tygodnie. Była zdecydowana nie wracać bez pomysłu na książkę. Od wczoraj wiedziała już jednak, że koniec nastąpił, zanim cokolwiek zaczęła. Pewnie już nigdy, pomyślała z wściekłością, nie napiszę żadnej książki.   

Mieszkała w Hotelu George w centrum Lwowa. Z okna widać było pomnik. Jakiś facet na wysokim cokole. Wyobrażała sobie, że to pomnik Balzaka, czym definitywnie nie był, ale nie miało to znaczenia. Chodziło o prawdziwie mocny początek. Najpierw wspomniałaby czerwone kotary przy oknie, a potem czytelnik podążałby za jej spojrzeniem na zewnątrz, gdzie stoi pomnik. Może zmieniłaby nazwę hotelu. Fikcyjny hotel, ale z takimi właśnie kolumnami i marmurem. I pomnikiem. Pomnikiem Balzaka i jego amor fou. Oczywiście jej książka byłaby tym pomnikiem, co dla inteligentniejszych czytelników szybko stałoby się jasne. Fikcyjny pomnik i sposób, w jaki chciała go opisać, musiałyby ujmować wszystkie ważne elementy tej historii. Amor Fou między Paryżem a surowym stepem ukraińskim. Jeszcze wczoraj rano była nastawiona niezwykle optymistycznie. Jadła śniadanie w restauracji hotelowej i czekała na Jurka. W zasadzie już sam ten Jurko był rozczarowaniem, sygnałem ostrzegawczym losu, można powiedzieć. Znalazła go przez internet: Zwiedzanie miasta po niemiecku. Stary Lwów. Miejsca, do których nie trafia przeciętny turysta. Napisała do Jurka maila, a on odpisał. Ustalili termin i umówili się na spotkanie po jej przyjeździe do Lwowa. Podczas pierwszej wycieczki po mieście pokazał jej kilkanaście kościołów, w których kłębiły się tłumy turystów. Wieczorem była tak zmęczona, że w klubie Berdyczów, wychwalanym przez Jurka jako atrakcję dla wtajemniczonych, o mało nie zasnęła.   

Następnego dnia wstała wcześnie, wzięła prysznic i szukała w internecie informacji o Balzaku. Zwykle piła zieloną herbatę, ale tu zaczęła pić kawę. Kawa we Lwowie była zadziwiająco dobra, a poza tym, kiedy tak siedziała w Hotelu George i piła kawę, był to też oczywiście rodzaj ukłonu w stronę Balzaka. Te encyklopedyczne zdania mogła cytować przez sen: Balzak, pijąc ogromne ilości kawy, stał się jednym z najbardziej produktywnych pisarzy swoich czasów. Wypijał pięćdziesiąt dzbanków kawy dziennie, aby jak najmniej spać, co zrujnowało jego zdrowie i koniec końców doprowadziło do śmierci z wyczerpania.

Wczoraj czekała więc znowu w hotelowej restauracji na Jurka, który jak zwykle się spóźniał. Piła kawę, już trzecią filiżankę, zastanawiając się nad zamówieniem czwartej. Ale potem zrobi jej się pewnie niedobrze. Złapała się na absurdalnej myśli, że Balzak mógłby siedzieć w tej hotelowej restauracji i jeść na śniadanie bułkę z Nutelą. Miała straszną ochotę na bułkę grubo posmarowaną Nutelą, ale tego nie było w hotelowym menu. Hotel George to podobno najstarszy hotel na Ukrainie. I podobno Balzak nocował tu za każdym razem, kiedy jechał do swojej polskiej hrabiny. Hańska, Ewelina Hańska. Związek musiał być ukrywany, ponieważ Hańska była mężatką. Balzak jeździł do niej incognito, dniami, tygodniami, zawsze na Wschód. Nie do wiary, pomyślała, ile wysiłku kosztowała go ta Hańska! I to całymi latami. Był szantażowany przez gospodynię, która ukradła mu listy od Hańskiej. I wreszcie to, co najbardziej niewiarygodne: historia ma happy end.  

Hańska i Balzak wzięli ślub, choć dopiero na krótko przed jego śmiercią. Zmarszczyła czoło i bezwiednie podniosła przy tym pod góry lewą brew. Obserwował ją kelner, opierając się o framugę drzwi i gapiąc w jej stronę, z przyklejonym ugrzecznionym uśmiechem. Zignorowała go. Pogrzebała w kieszeniach kurtki szukając papierosów. Spróbowała wrócić do przerwanego wspomnienia. No więc wczoraj. Śniadanie. Wszystko było jeszcze okay. Jurko pojawił się wreszcie w drzwiach restauracji. Uśmiechnął się do niej zachęcająco, choć jednocześnie jakoś tak smutno, jakby wiedział, co ją czeka. Potem podszedł powoli, wciskając ręce w kieszenie skórzanej kurtki. Odpowiedziała na jego pozdrowienie, szybko sięgnęła po filiżankę, żeby dopić kawę, i chciała wstać, ale on zdążył się już rozsiąść się przy jej stole.

„Możemy iść“, powiedziała, „jestem gotowa.“

„Nie ma problemu“, odpowiedział Jurko, „mam czas.“

„To może chcesz jeszcze kawę?“, zapytała uprzejmie.

„Jasne, czemu nie.“ Jurko, którego ręce wciąż tkwiły w kieszeniach kurtki, rozparł się na krześle, lekko przechylając głowę na bok. „Co chcesz dzisiaj zobaczyć?“, zapytał.

„Byle już nie kościoły.“

„Kościoły nie, okay. Możemy pojechać na Cmentarz Łyczakowski.“

„Nie, nie“, załamana potrząsnęła głową. „Cmentarz też nie.“

„Dlaczego nie? Tam jest sporo cienia pod drzewami. A dzisiaj będzie gorący dzień.“

„Chcę zobaczyć, jak ludzie żyją, a nie, gdzie są pochowani.“

„Okay.“ Jurko wzruszył ramionami. „Nie ma problemu. Pokażę Ci bazar.“

„Słyszałeś coś o hrabinie Hańskiej?“, zapytała.

„Hańskiej?“

„Ukochanej Balzaka.“

„Wolę Prousta“, odpowiedział Jurko, wzruszając ramionami, co najwyraźniej robił zawsze, kiedy nie miał ochoty o czymś rozmawiać. Temat został tym samym wyczerpany. Pojechali na bazar, część miasta zastawioną stoiskami, budami i pojazdami pełnymi towarów. 

Cieszyła się, że ma przy sobie Jurka, bo tłok między stoiskami, wąskie przejścia pełne ludzi, przeciskających się, ocierających o nią, zapachy i gwar głosów, deprymowały ją.

Na koniec znowu wylądowali w kościele, ale tym razem była wdzięczna za chłód i ciszę po upale i hałasie na bazarze. Jurko wyjaśniał jej coś na temat różnicy miedzy dwiema ikonami, ale nie słuchała go. Właśnie w tym momencie przyszedł jej do głowy genialny początek. Nie napisała jeszcze ani jednego zdania, ale ten początek był już połową sukcesu. Zacznie od fikcyjnego pomnika, widoku z okna, wspomnienia szalonej miłości Balzaka, potem powrót do jej pokoju i automatycznie, jakoś tak automatycznie wejdzie w opowieść.  Musi tylko cały czas myśleć o Balzaku i o Jurku, który pokazuje jej miasto, i o Jurka dziwacznym angielskim. Nie za dużo nostalgii. Ale pokój trzeba opisać takim, jaki był, bez litości: sięgające do podłogi, ciemnoczerwone kotary, brudne jak wszystko tutaj. Umywalka we wnęce pokoju. Ślady pasty do zębów jak pręgi w poszarzałej bieli ceramicznej misy. Łóżko i krzesło, biurko i telefon. Nad tym rozłożysty żyrandol. Przepych i rozpad. Dokładnie obfotografowała pokój.Na wszelki wypadek. Poprosiła Jurka, żeby zrobił jej zdjęcie, przy biurku i przy oknie. Siedzącej przy biurku i stojącej przy oknie. Jeśli da się znaleźć jakiś początek, to z pomocą tego pokoju. O tym była przekonana. We Lwowie była już dłużej niż pierwotnie planowała, ponieważ musiała odpocząć po tych dwóch tygodniach nieustannego podróżowania. Kraj był dziki i głośny. Nigdy wcześniej nie była na Wschodzie i Ukraina ją zszokowała. W Berlinie kupiła bilet na nocny pociąg do Kijowa. Z Kijowa pojechała na Krym, zobaczyła Sewastopol i Odessę, a wracając  tutaj zrobiła przystanek w Czerniowcach. Odessa i Krym podobały jej się najbardziej. Podupadłe ośrodki wakacyjne z czasów sowieckich. Brzydkie budowle z betonu, drogi z płyt zarośnięte chwastami a w bezpośrednim sąsiedztwie nowo zbudowany hotel. To wszystko było tam jednocześnie. Prawie nie robiła notatek. Nie wiedziała, jak miałaby to zapisać, była jednak pewna, że w domu, mając odpowiedni dystans, uda jej się znaleźć właściwy styl.  Zdjęcia będą źródłem detali. Z pokoju w Hotelu George zrobi tapetę na monitorze, otworzy butelkę wina i zacznie pisać. Kotary, czerwień sięgających do podłogi kotar – brzydziła się najpierw odsunąć je na bok, ponieważ kiedy podeszła do okna, zauważyła na ciemnoczerwonym materiale brązowawe plamy. Próbowała sobie wmówić, że to wada materiału, ale nie mogła przestać myśleć, że to może być krew, że to prawdopodobnie jest krew. Krew albo coś gorszego. Mimo to zacznie od opisu pokoju, a nawet od opisu kotar. Może Balzak spał kiedyś w tym pokoju, w jej pokoju. Może jakiś ułamek jego niesamowitej produktywności przejdzie na nią. Ułamek by wystarczył. Zakonserwowana balzakowska aura zachowana w fałdach czerwonej kotary! Kiedy o tym pomyślała, wyobraziła sobie, że mogłaby się zawinąć w tę kotarę. Rozebrać się do naga i owinąć kotarą. To pragnienie nasiliło się nagle do tego stopnia, że pewnie by tak zrobiła, gdyby w tym momencie była w pokoju.

A potem wczoraj wieczorem, kiedy chciała sprawdzić swoje maile, odkryła omówienie pewnej książki w sieci. Przeczytała tekst, jeszcze raz przeczytała i jeszcze raz. Przez pół nocy siedziała w pokoju, przeklinając, pijąc wino i gapiąc się w monitor. Popadała w pewien rodzaj paraliżu, za każdym razem, kiedy o tym myślała. Śniadanie z Balzakiem. To był jej tytuł, jej książka, którą tam omawiano. Jej cholerna, nienapisana jeszcze książka! Nazwiska autorki jeszcze nie słyszała, ale w każdym razie nie było ono tym, które powinno tam być, nie było jej nazwiskiem.

Poza tym wszystko wyglądało tak, jakby zostało napisane i opublikowane przez nią samą. Jakby to ona była tu już przed rokiem i tylko o tym zapomniała. Cytowane  pasaże tekstu potrafiłaby w międzyczasie powtórzyć z pamięci. Tak jak te z przewodnika, który wyrzuciła, kiedy uświadomiła sobie, że wszyscy podróżujący z plecakiem wybierali te same hotele i szlaki podróży, ponieważ mieli ten sam przewodnik i wierzyli, że istnieją jeszcze sekretne miejsca dla wtajemniczonych, a oni są jedynymi, którzy z tego przewodnika korzystają.

Pomysł, historia, miejsce – to był jej pomysł, jej historia i miejsce, które sama znalazła. Ktoś ukradł jej Balzaka, jego amour fou, nostalgiczny pokój hotelowy i tę całą cholerną Ukrainę.  

Próbowała sobie wyobrazić, jak ta inna kobieta tutaj przyjechała i jak wpadła na ten sam pomysł. Nie, nie tędy droga. Ta inna była przecież, musiała przecież być tu najpierw. A ona chodziła jej śladami. Dlaczego jednak, do cholery, musiały wpaść na ten sam pomysł?

Wreszcie znalazła papierosy, pogniecione opakowanie było prawie puste. Włożyła do ust przedostatni papieros, zapalniczkę znowu zgubiła. Kelner pojawił się błyskawicznie, please! Zapalniczka w jego ręce wydała charakterystyczny dźwięk, na grzbiecie ręki zobaczyła ciemne włoski. Twarz kelnera była za blisko jej twarzy, patrzył na znamię, czuła to nie podnosząc wzroku. Wypuściła dym ukosem do góry. Kelner odsunął się zręcznie, ale dym mimo to dotarł do jego twarzy. Teraz nie patrzył już na nią tak całkiem przyjaźnie, ale było jej wszystko jedno, nie miała ochoty być miła. Dlaczego ta druga musiała wpaść na jej pomysł? Dlaczego?

Pewnie był to ten sam pokój. Pewnie mieli w hotelu tylko ten jeden pokój w stylu radzieckim i dawali go zawsze dziennikarzom i pisarzom z Zachodu. Może dla własnej rozrywki w tym jednym pokoju nie prali zasłon, podczas gdy wszystkie inne pokoje zostały już dawno odnowione, wyposażone w nowe meble. O zachodnim standardzie.Któryś z kelnerów lub pracowników kuchni był literaturoznawcą, doktorem romanistyki, ekspertem od Balzaka. Po pracy tłumaczył reszcie personelu fragmenty książek turystów-pisarzy, gdzie wciąż na nowo opisywane były czerwone kotary, pokój, wymyślone spotkania z Balzakiem w sali śniadaniowej. Co za wspaniała zabawa! Zaklęła po cichu, rzuciła papieros na ziemię i roztarła czubkiem buta maleńkie kawałki papieru i okruchy tytoniu.  

To miał być jej początek. Początek spektakularny. Teraz jednak żadnego początku nie było, ponieważ ktoś ją ubiegł. Prawdopodobnie też wszystko inne, co chciała napisać, było już wykorzystane. Nie zostało absolutnie nic. Nic do zrobienia dla niej. Jej urlop się skończył, jej pomysł był zużyty, a Lwów tak czy tak za bardzo europejski, żeby naprawdę mógł stać się inspiracją. I nawet ten Jurko, westchnęła ze złością, fajtłapa, do niczego się na nadaje, prawdopodobnie jest gejem.  

[tłumaczenie: Renata Serednicka] 

Do góry
Drukuj
Mail

Jörg Jacob [autor]

JÖRG JACOB (1964, Niemcy) – z zawodu jest tapicerem. Pracował również przez pewien czas przy taśmie produkcyjnej, jako kelner, pielęgniarz i współpracownik artystyczno-kulturalnego warsztatu spotkań. Maturę zdał w liceum wieczorowym a następnie podjął studia w Niemieckim Instytucie Literatury w Lipsku (DLL). Publikował w znamienitych antologiach i czasopismach, debiutował zaś w 2006 roku powieścią Das Veneta-Riff. Jacob otrzymał różne nagrody i stypendia, m.in. Nagrodę Gellert za jego debiut powieściowy. Stypendysta programu Homines Urbani w roku 2006. fot. Juliane Hendrich