1.
Byłem Templariuszem Stalowego Anioła i Jego Sługi. Plecy okalał mi biały płaszcz. Mój kastet zdobiły krzyże, a dusza moja pozostała niewzruszona. Wskazywałem drogę pielgrzymom i gromiłem niewiernych. Śpiewałem jerycha wraz z braćmi w zakonie, a moje kolana stwardniały od klęczek. Spoglądałem w niebo, czekając, aż się rozstąpi, zaś cienie świętych zlewały się z moim własnym cieniem.
Zrozumcie. Miałem dwadzieścia lat, żadnych perspektyw i chciałem sobie poruchać.
2.
Pozostał tylko jego pomnik. Patrzę na niego w tej chwili. Jest naturalnej wielkości, ciemnobrązowy, zasłonięty przez krzaki i obrośnięty mchem. Twarz proroka, niegdyś zwrócona ku niebu, niebezpiecznie przechyla się ku Brzance. Niedługo runie w wodę, która go podmywa i ludzie o nim zapomną. Wezmą za kamień. Ktoś przysiądzie, rozłoży koc, aż w końcu, pewnego smutnego dnia, piasek przykryje go zupełnie.
Antoni zawsze podobał się kobietom i idę o zakład, że niektóre przychodziły do kościoła specjalnie dla niego. Jeśli jeszcze chodzicie do kościoła, wiecie, jak zwykli śpiewać organiści. Można pomyśleć, że ktoś takiemu przystawił pistolet do głowy, albo że puścił kleksa w spodnie od taniego garnituru. Ani w tym talentu, ani miłości do Stwórcy. Antoni był inny. Śpiewał z pasją, a jego głos miał w sobie ciepło Elvisa i ogień Sinatry lub krzaka gorejącego, wedle woli. Wtedy, zaraz po Stanie Wojennym w życiu bym na to nie wpadł, ale ten jego głos brzmi we mnie do dziś.
Poza tym był wysokim, szpakowatym facetem, który, idąc przez nawę, wywoływał falę delikatnych, damskich westchnień. Próżno wzdychały, gdyż do lata, w którym wszystko się zaczęło, Antoni pozostawał niedorzecznie wierny swojej Anieli, jakby złączyła ich identyczna litera alfabetu. Poza tym niewiele można było o nim powiedzieć. Miał domek na obrzeżach Rykusmyku, a za tym domkiem płynęła sobie Brzanka i wszystko wskazywało na to, że zestarzeje się jak wszyscy i umrze tak, jak każdy musi.
3.
Każdej soboty Antoni opuszczał swój maleńki dom z grubą Anielą w środku, brał wędkę, podbierak, wiklinowy kosz, pudełko z przynętami, kanapki od żony oraz półlitrówkę i dreptał nad Brzankę. Ryb tam niewiele, ale, myślę sobie, że Antoniemu chodziło po prostu o to, żeby posiedzieć sobie w spokoju do zmierzchu i o nic więcej. Gdy tylko zaszło słońce, dreptał do siebie, chwalił się żonie nędznym połowem i zwalał się na łóżko. Aniela zdejmowała mu buty, spodnie i cały czas kręciła głową, mówiąc „och Antoni, och Antoni”.
Tu muszę dodać coś ważnego. Nie widziałem większości tego, co się wydarzyło. Byłem za mały, gdzie indziej, no i nie widuję aniołów. Wiem, co ludzie mówią, szepczą i co gazety pisały. Ale nie zmyślam, nie koloruję, nie dopowiadam. Jak czegoś nie wiem, to powiem, że nie wiem i tyle, to musi wam wystarczyć. I tu właśnie jest kłopot, gdyż o tamtym szczególnym, sobotnim popołudniu mówi się różnie i często sprzecznie. Zależy od człowieka, a każdy przecież wie lepiej od innych. Więc jeszcze raz: po prostu nie wiem. Ale ta akurat wersja wydarzeń najlepiej pasuje mi do Antoniego.
Więc, jak w każdą sobotę Antoni pojadł, zabrał co swoje i usiadł nad Brzanką. Wędkę oparł o widełki, nalał wódeczki do metalowego kubka i patrzył sobie w nurt. Grzało słońce. Nad wodą i polami za nią śmigały jaskółki. Antoni popijał, obserwował spławik, właściwie nieważne co robił, ważne jest tylko, że w pewnej chwili poczuł gorącą dłoń na ramieniu. Za Antonim stał sam archanioł Gabriel. Wysoki na trzy metry, zakuty w stalową zbroję rozpościerał złote skrzydła. Zapytał łagodnie, czy ryby dzisiaj biorą. Antoni runął na kolana i zaczął się modlić.
Archanioł Gabriel podniósł z kolan wstrząśniętego Antoniego i orzekł, że ma dla niego misję od samego Stwórcy. Misja ta odmieni los jego, naszego Rykusmyku, być może całego świata również. Anioł mówił. Antoni słuchał. Nad nimi rozbłysły gwiazdy. Tej nocy księżyc był większy niż kiedykolwiek. Krowy zaczęły śpiewać. Lisy przytuliły się do kur. Wreszcie, Gabriel pobłogosławił Antoniego, nazwał Abrahamem, Izaakiem i Jakubem naszej gminy, obdarzył mocą czynienia cudów, po czym zniknął w osikowym zagajniku, żeby już nigdy nie powrócić.
4.
Antoni wrócił do domu, runął na łóżko, Aniela zdjęła mu spodnie i buty, powtarzając to co zawsze. Położyła się przy nim, zachrapała, lecz Antoni nie spał do świtu, zastanawiając się, jak rozpocząć dzieło Boże. Obawiał się, że wiernej Anieli niezbyt spodobają się słowa archanioła Gabriela. Gabriel rzekł bowiem, że ogrom nieszczęść na świecie, zaś w dławionej komunizmem Polsce zwłaszcza, zasmuca dobrego Stwórcę i tylko on, Antoni, może postawić tamę złu. A potem Gabriel rzekł, że za każdym razem, gdy Antoni zaprosi do swego łoża nową kobietę, jedno nieszczęście zostanie zażegnane. Wyłomoczesz od tyłu – zapowiedział anioł – dojdzie do uzdrowienia. Jak po bożemu – milicja odpuści dobremu człowiekowi. W usta męskość włożysz – dziecię niewinne ocalisz przed łyżeczkowaniem. Leżąc w mokrej pościeli, Antoni zachodził w głowę, czy cuda nie nastąpiłyby, gdyby te wszystkie rzeczy wykonał ze swoją Anielą, lecz wraz z nadejściem świtu doszedł do wniosku, że z wolą Bożą nie godzi się kłócić.
Przez pierwsze miesiące Aniela nie wiedziała, że dzieli łoże z prorokiem i cudotwórcą, za to kobiety z naszej parafii nagle zaczęły uśmiechać się i stroić. Antoni śpiewał w kościele jeszcze piękniej i donośniej. Co sobotę zabierał wędkę, podbierak, koszyk i całą resztę, nie szedł jednak nad Brzankę, lecz zupełnie gdzie indziej. Wracał o zmroku. Usta przepłukiwał wódką, resztę butelki wylewał w krzaki i wtaczał się do domu, udając pijanego.
Sprawa by się nie wydała, gdyby nie zaszedł do dwóch kobiet: Strumińskiej i Witusiowej. W głowie tej drugiej pęczniał guz mózgu, więc szczególnie potrzebowała pocieszenia. O Strumińskiej niewiele mogę powiedzieć, za to o jej mężu całkiem sporo. Ludzie do dziś przeklinają jego imię. Taki gość w dawnych czasach poszedłby na gestapowca, u nas doszedł do sierżanta, a ponad władzę kochał tylko pieniądze i bicie. Nawet inni milicjanci go nie lubili. Pijany zachodził do Ratuszowej i płakał, że nikt nie chce grać z nim w karty. Starsi chłopcy kredą na murach często rysowali świnię w mundurze, co go szczególnie rozwścieczało – był bowiem tłusty, czerwony na pysku i miał odstające uszy.
Nikt nie wie, jak Strumiński poznał prawdę. Niektórzy utrzymują, że była to część planu Bożego. Dopadł Antoniego, gdy ten szedł z żoną koło ratusza, jednym ciosem obalił na ziemię i kopał, krzycząc „moją mi jebiesz, to ja ciebie zajebię!” Aniela wyła, ludzie się pozlatywali, Antoni nawet się nie bronił, tylko osłaniał raz brzuch, raz głowę. Strumiński, tłuste prosię, kopał coraz mocniej, robił się na pysku coraz bardziej czerwony, aż zsiniał, chwycił się za serce i runął bez życia na bruk.
Ludzie podnieśli obitego Antoniego. Aniela otarła mu krew z twarzy i zapytała, czy to prawda. Nim Antoni zdążył odpowiedzieć, wyrosła przed nim Witusiowa i wielkim głosem zawołała, że mamy w Rykusmyku cudotwórcę. Ją też jebał. Właśnie wróciła z badań. Guz zniknął bez śladu. Obok stał zbaraniały Wituś. Aniela znów zalała się łzami. Ludzie patrzyli po sobie. Nikt nie wiedział, co powiedzieć, więc przemówiły cuda: znikający guz i martwy skurwysyn. I tak, Rykusmyku uklęknęło przed Antonim.
5.
Aniela odmówiła roli żony proroka i wróciła do rodziców, czego Antoni nawet nie dostrzegł, nazbyt zajęty wykonywaniem woli Bożej oraz budową sanktuarium. Najpierw postawił kapliczkę nad Brzanką, gdzie wszystko się zaczęło. Po prawdzie, była to zwykła budka z krzyżem i portretem archanioła Gabriela pędzla samego Antoniego. Dawno ją rozebrali. Nie ma też większości budynków, które wzniósł wokół swojej parceli, a stała przecież kaplica, magazyn i dwupiętrowy dom pielgrzyma, wznoszone stopniowo, z datków, za cichą zgodą przedstawicieli władzy, którym kobiety szeptały do ucha, co należy zrobić.
Antoni szczerze pragnął porozumienia z kościołem. Biskup zagroził mu ekskomuniką, nasz proboszcz omal nie pobił. Antoni rzekł, że nie wiedzą, co czynią i sam przystąpił do wygłaszania kazań w każde sobotnie popołudnie. Opowiadał o głębi Bożego miłosierdzia, o swojej drodze cierniowej, aż w końcu wypalił, że nadchodzą czasy ostatnie i Rykusmyku będzie Nową Jerozolimą. Poza tym nie miał względu na osobę. Przez jego wytarty próg przechodziły nastoletnie piękności i zgrzybiałe staruchy, ryczące czterdziestki i pancerne lochy, garbate karlice i cyculinki, wydry, flądry, zakonnice, przedstawicielki służb mundurowych, matki i córki oraz pewien transwestyta, straszliwie później obity. Rozpowiadano potem, że wśród licznych łask, jakie otrzymał Antoni, istnieje ta szczególna, wyrażająca się w rozmiarze i wiecznej gotowości.
Cuda rzeczywiście się zdarzały, choć nie tak często jak ludzie by chcieli. Żadnego nie doświadczyłem, znam tylko opowieści innych. Parę razy pięknie obrodziło zboże. Gniewnemu Margolowi wrocławski chirurg amputował rękę pod łokciem i Margol nie mógł już bić żony, choć pragnął tego nad życie. Zaczął kopać, minął rok i już jeździł na wózku, pokorny i cichutki. Pożar, który wybuchł w zakładzie fryzjerskim na Góralskiej zgasł, ponoć sam z siebie, nim przyjechała straż pożarna. Poczciwy Stasio Pieniążek wsiadł do fiata pijany jak bela i popędził wprost na mur, mur ten przeniknął jak mgłę i znalazł się po drugiej stronie, cały i do tego trzeźwy. Później Pieniążkowa klęła się na wszystkich świętych, że odwiedziła Antoniego nie więcej jak godzinę przed wypadkiem. Statystycy stwierdzili wyraźny spadek śmiertelności.
Większość zdradzanych mężczyzn reagowała ze zrozumieniem, uznając, że poroże to niewielka cena za łaskę i dobrobyt. Część siedziała cicho ze względu na szacunek, jakim otaczał się Antoni. Pamiętali los Strumińskiego. Ale znaleźli się i tacy, którzy twierdzili, że żaden to prorok czy tam cudotwórca, lecz zwykłe bydlę, co chce sobie pojebać. Stłuc takiemu ryja, mówili. Wpierdolić, chuja urżnąć, odgrażali po paru głębszych.
I tak pojawiliśmy się my.
6.
Zaczęło się od paru byczków, pilnujących porządku wokół sanktuarium. Nosili białe opaski z wyszytym aniołkiem. Rozdzielali szarpiące się baby, przeganiali rozjuszonych mężów, braci, ojców i kochanków. Ale z początkiem lat dziewięćdziesiątych o Antonim zaczęły pisać gazety, zdarzyły się ze dwa programy w telewizji, no i trzeba było powiększyć dom pielgrzyma. Kobiety przyjeżdżały z całej Polski, za nimi ciągnęli ich wściekli mężczyźni, więc trzeba było działać. Drżąc o własne bezpieczeństwo, Antoni kazał uszyć białe płaszcze, ogłosił nabór do zakonu i tak w Rykusmyku pojawili się Templariusze Stalowego Anioła i Jego Sługi, ze dwudziestu chłopa gotowych na wszystko.
Zapytacie mnie, czy w to wszystko wierzyłem. Odpowiem szczerze. Raz tak, raz nie. Antoni był ujmującym, skromnym człowiekiem i nigdy nie wątpiłem w prawdziwość jego doświadczenia. Albo oszalał, albo rzeczywiście zobaczył anioła. Z Bogiem mam podobnie. Czasem wydaje mi się, że jest, czasem wręcz przeciwnie, ale mam dość uczciwości, by powiedzieć prawdę. Do służby zaciągnął mnie inny Templariusz. Powiedział, że bab jest mnóstwo i to nagrzanych, do proroka kolejka długa i możemy tylko na tym zyskać. Numerek z Templariuszem stanowił, zdaniem niektórych, przystawkę przed daniem głównym, a nawet potrafił je zastąpić. „No dobra”, powiedziałem sobie i już następnego dnia stałem obok kapliczki w białym płaszczu narzuconym na koszulkę bez rękawów.
Nigdy tego nie zapomnę. Wyobraźcie sobie tylko parcelę wielkości szkolnego boiska, do której wiedzie wąska droga zatkana przez zaparkowane samochody. Po środku parceli stoi kaplica zbudowana na planie koła, mała, za to wysoka na cztery piętra, budząca przez to oczywiste skojarzenia. Wieńczy ją skrzydlate straszydło powstałe w wyniku odważnego zespawania najróżniejszych metalowych części. Nieco na uboczu znajdują się pomieszczenia magazynowe, kuchnia oraz prowizoryczny punkt sanitarny, gdzie w szczytowym okresie pracuje trzech lekarzy, siedmiu sanitariuszy oraz jeden stomatolog – wszyscy za darmo. Obok cwaniacy rozstawiają się z kiełbaskami. Dźwięki z domu pielgrzyma nie milkną nawet o świcie. Między punktem sanitarnym a polem namiotowym stoi dom Antoniego, taki sam jak zawsze tylko pobielony. Dostępu do niego broni przynajmniej tuzin Templariuszy. Nie wpuszczą nikogo, aż dzwonek z wnętrza nie oznajmi, że prorok jest gotowy. A wszędzie baby proszące o łaskę w najróżniejszych sprawach.
Czasem było gorąco przez tych wszystkich zazdrosnych facetów. Nie było dnia bez awantury, ten kumpel, co mnie wciągnął, nie widzi na jedno oko i powłóczy nogą. Mi złamali nos i dwa żebra. Grozili moim rodzicom i obili brata, na szczęście umiarkowanie. Ale wiem jedno. Gdy będę umierał, a kobiety będą patrzyły na mnie z litością, wspomnę te dni w białym płaszczu i uśmiechnę się szeroko, tak jak uśmiechają się tylko królowie. Pochowają mnie z tym uśmiechem. W trumnie będę się szczerzył od ucha do ucha.
7.
Antoni nie chciał pomnika. Wyszedł od siebie, blady, pod oczami miał dwie czarne podkowy i podpierając się drzew, dotarł aż nad Brzankę, żeby poprosić ludzi, by tego nie robili. Przynajmniej nie w miejscu objawienia. Mówił, że jest tylko posłańcem, że Bogu mogą pomnik postawić, a nie człowiekowi. Mógł gadać do woli. Otoczyliśmy go kordonem, a on stał jak wysuszona kukła i patrzył na głupie baby i robotników ustawiających tę figurę. Tylko dłonie do policzków przyłożył. Potem powlókł się do siebie, wsparty na moim ramieniu. Mam pewność – w tej chwili zrozumiał, że koniec jest bliski.
Załatwili go na cacy. Zaczęło się od paru spraw o gwałty, zakłócanie porządku publicznego i tym podobne. W ratuszu urzędował młody Strumiński, syn milicjanta – ofiary cudu i jeśli ktoś na całym świecie kochał tego grubego skurwysyna, to właśnie on. Nigdy nie wybaczył Antoniemu. Odkrył, że całe sanktuarium jest samowolą budowlaną. Dom pielgrzyma w aktach figurował jako stodoła. Może i moglibyśmy ugrać coś w tej sprawie, ale sędzią był stary Wituś, mąż cudownie uzdrowionej. Jak go znam, podczas rozprawy popatrzył na bladego Antoniego, pomyślał o swojej starej, kłótliwej żonie i wydał stosowny wyrok. Budynki rozebrano. Jednostki ściągnięte z Legnicy rozgoniły protestujących.
Ludzie uważają, że Antoni zniknął właśnie z tego powodu, ale mogę wskazać jeszcze dwie inne przyczyny. Czyny mają konsekwencje, konsekwencje rosną, kwilą i krzyczą. Ciszę domu Antoniego zakłócił tupot wielu małych stóp. Kobiety powracały z dziećmi, Antoni przyjmował je wszystkie bez wyjątku, aż parter domu pielgrzyma zmienił się w żłobek. Kilkanaście umorusanych malców ganiało po parceli. Jakieś zawsze chore. Wszystkie zawsze głośne. Antoni przyglądał się im, brał na ręce, tarmosił czule, uśmiechając się smutno, a pewnego jesiennego poranka poszedł sobie i nigdy nie wrócił.
Ostatnia przyczyna jego odejścia jest tylko moim domysłem. Przywołuję w myślach zgiełk ostatniego roku trwania sanktuarium. Wszyscy się pierdolili, przyjeżdżało radio z telewizją, księża klęli, Urban rechotał, radni zakładali kolejne sprawy, potworne bachory wyły o pokarm, lecz nikt nie pamiętał już o cudach, Bogu i archaniele.
8.
Życie w Rykusmyku wróciło do normy. Kobiety dalej przyjeżdżały, ale było ich mniej z każdym kolejnym miesiącem. Dziennikarze o nas zapomnieli. Pojawił się jakiś facet, który planował książkę o Antonim. Nikt nie chciał z nim rozmawiać. Białe płaszcze wylądowały w szafach. Żony wróciły do mężów albo się z nimi rozwiodły. Z kiosków na jakiś czas zniknęła pornografia.
O Antonim krążyły najróżniejsze opowieści. Mówiono, że umarł w noc swego odejścia. Padł, idąc przez las. Zwierzęta rozszarpały chude ciało. Inni widzieli go w tłumie innych amerykańskich proroków. Tam, za wodą nigdy dosyć cudotwórców. Poszedł do klasztoru. Ożenił się, założył nową rodzinę. Został aresztowany. Przejęły go służby specjalne. Archanioł Gabriel powrócił i zabrał go żywcem do nieba.
To wszystko nieprawda: Antoni odszedł, lecz nie daleko. Za resztki z datków kupił domek pod Ząbkowicami, niedaleko od nas. Domek ogrodził wysokim murem, mur zwieńczył drutem kolczastym i opłacił człowieka, który przynosił mu zakupy. Na drzwiach widniało logo agencji ochrony. Czasem zastanawiam się, co czuł, co myślał, siedząc w samotności i ciszy. Czy zapomniał o Rykusmyku? Miasto pamiętało.
Lato 1997 roku chlusnęło deszczem, Wrocław zatonął i fala powodziowa zbliżyła się do Rykusmyku. Gorączkowo układaliśmy worki z piaskiem nad Brzanką. Na moście modliły się staruchy. Dwanaście pięknych kobiet pojechało pod Ząbkowice, niektóre odprowadzane przez mężów, inne same. Zameldowały się pod domem Antoniego. Wołały, by je wpuścił, bo fala. Zrobią wszystko, bo fala. Przepraszają, bo fala, żeby tylko fali nie było. Odsłaniały piersi i krocza. Próbowały wspinać się na mur. Z czarnej audicy wysiadł młody Strumiński i runął na kolana. Sędzia Wituś zajechał mercem i również uklęknął.
Mur był wysoki. Jakiś młody chłopak wspiął się na drzewo i zobaczył byłego proroka. Antoni stał w ogródku, wsparty o laseczkę. Twarz miał nieruchomą, tylko dłoń mu drżała. Spokojnie wysłuchał modlitw i błagań, a potem rzekł tym swoim pięknym głosem, którym niegdyś chwalił Boga w kościele, głosem Elvisa i Franka Sinatry:
-A niech was pozalewa, skurwysyny.
Kraków, 2014