WYDAWCA: STOWARZYSZENIE WILLA DECJUSZA & INSTYTUT KULTURY WILLA DECJUSZA
AAA
PL DE UA
Tu pokój zaprowadza się czołgiem

Reportaż z DIE ZEIT, nr 25/2008, Zeitverlag Gerd Bucerius GmbH & Co. KG, Hamburg 

Tłumaczenie Elżbieta Jeleń

Pomiędzy punkowym nihilizmem a postsowiecką nostalgią: podróż do Mołdawii i widmowego państwa - Naddniestrza.


Republika Mołdawii (Republica Moldova) nie zajmuje szczególnie eksponowanego miejsca w świadomości Niemców, co w komiczny sposób dało o sobie znać podczas odprawy na lotnisku we Frankfurcie nad Menem. Na największym lotnisku w Europie personel naziemny nie miał pojęcia o celu lotu. Kiszyniów (Chişinǎu)? Przypuszczano, że wybieramy się do Kijowa albo Charkowa. Próbowano doszukać się nazwy francuskiego miasta, którą błędnie wymówiliśmy albo pytano nas, czy przypadkiem nie jedziemy do Izraela albo któregoś z krajów afrykańskich. Z tego powodu omal nie spóźniliśmy się na prawie pusty samolot mołdawskich linii lotniczych. Tylko dwie godziny lotu dzielą lustrzaną panoramę wieżowców we Frankfurcie od stolicy tego najbiedniejszego europejskiego kraju, który stał się tematem satyrycznego bestsellera o zacofanych krajach postsowieckich Molvanîa: a Land Untouched by Modern Dentistry
W Kiszyniowie pada jak z cebra. Po pięciu minutach jazdy taksówka staje z powodu awarii silnika. Trochę potrwa, zanim na szerokiej, pustej drodze znajdziemy drugą. W końcu udaje nam się dotrzeć do matki znajomej, mieszkającej w drewnianym domu pełnym zakamarków. Następnego dnia, pierwsza rzecz, która od razu rzuca nam się w oczy w mieście, to nagromadzenie różnych napisów i języków: rumuński zapisany alfabetem łacińskim i cyrylicą oraz bardzo dużo napisów po rosyjsku. Ponadto mnóstwo okropnych form mieszanych. Niekiedy los całego kraju może zależeć od formy zapisu. Po rozpadzie Związku Radzieckiego część Mołdawian sprzeciwiła się dalszemu zapisywaniu ich języka (dialekt rumuński) cyrylicą, co od 1944 roku wymuszali Rosjanie. Dziś Mołdawianie świętują nie tylko Dzień Niepodległości od okupacji sowieckiej (27 sierpnia), lecz także „Dzień naszego języka” (31 sierpnia). Od 1994 roku hymnem narodowym nowego niepodległego państwa jest pieśń pt. „Limba Noastrǎ”. 
Język nasz jest skarbem / ukrytym w głębinach/ 
Sznurem kamieni drogocennych / Rozproszonym po naszym kraju.
(Autor tekstu: Alexei Mateevici, 1888-1917). 
Specyficznym rodzajem dumy narodowej Nicoleta Esinencu, jedna z najbardziej znanych młodych artystek z Kiszyniowa, nie zjednuje sobie przyjaciół. „Mołdawianie są patriotami / nawet, jeśli nie za bardzo wiedzą, co jest ich ojczyzną” napisała w jednej ze sztuk teatralnych. Nicoleta swoimi drapieżnymi tekstami naraziła się już wielu Mołdawianom, a zachwyciła Rumunów, Niemców, Holendrów i Francuzów, którzy z powodzeniem wystawiają jej dramaty. A to dlatego, że krytyka nacjonalizmu, uprawiana przez Nicoletę, jest uniwersalna. Nicoleta ma fryzurę niczym jasnowłosy Edward Nożycoręki. Do niesfornej grzywy nosi jeansy, kurkę wojskową i znoszone trampki, co zdecydowanie odróżnia ją od większości młodych, wystrojonych kobiet w Mołdawii. W swoim dramacie „F.Y. EU.RO.PA!” (2005) Nicoleta zmierzyła się z iluzorycznymi wyobrażeniami Rumunów i Mołdawian na temat wejścia do Unii Europejskiej. Publikacja sztuki w programie rumuńskiego pawilonu podczas 51. Biennale sztuki w Wenecji wywołało taką burzę, że nad dramatem wówczas dwudziestotrzyletniej autorki dyskutował parlament w Bukareszcie. Jak to możliwe, że młoda kobieta z biednego kraju (Dochód na mieszkańca Republiki Mołdawii wynosi 100 euro na miesiąc. Emeryci otrzymują równowartość 15 euro.) żartuje sobie z Unii Europejskiej? Nicoleta lekceważąco macha ręką. Nie jest przeciwniczką Unii, ale za przesadne uważa nadzieje, jakie wiele krajów w tym regionie wiąże z wejściem do Unii Europejskiej. Poza tym taka zmiana poglądów politycznych jest jej zdaniem przejawem hipokryzji. „Kiedy chodziłam do szkoły, to wielu nauczycieli prędzej odgryzłoby sobie język niż wypowiedziało słowo Europa. A jeśli już nie dało się tego uniknąć, to mówili o Eurazji.”
Ów intelektualny, punkowy nihilizm przyniósł jej m.in. miesięczne stypendium w Solitude (na zamku koło Stuttgartu). Wówczas to nauczyła się trochę niemieckiego. Jej ulubione słowo to „Scheiße”, które wymawia jako „Scheise”. Nie da się nawet przejść 200 metrów przez Kiszyniów, by Nicoleta czegoś nie określiła tym mianem. Niekiedy, by dać wyraz niezadowoleniu ze złej sytuacji w kraju, używa angielskiego. „Come on!”Mówi i przewraca oczami. A jej słowa „It’s so crazy” słyszę we śnie jeszcze przez długi czas po powrocie ze wspólnej podróży po Mołdawii. Jesteśmy w zwariowanym kraju o zwariowanej mieszance językowej, ze zwariowanymi komunistami, antykomunistami, nacjonalistami, wrogami Unii Europejskiej i jej zagorzałymi zwolennikami, zwariowanymi, dumnymi i załamanymi ludźmi. 
Pod szorstkim zachowaniem Nicolety kryją się bardzo humanitarne poglądy. „Ludzie mówią, że w Mołdawii po zdobyciu niepodległości nie powinno już być żadnych wpływów rosyjskich. Come on! Przecież tu żyje wielu Rosjan… mają się rozpłynąć w powietrzu? Po 1991 roku popularne było hasło ’Walizka! Dworzec! Rosja!’ Najchętniej wyrzucono by wszystkich Rosjan z kraju. Przecież to crazy.”
Liczne przemiany, jakim uległ Kiszyniów, rodzinne miasto Nicolety, nie dotknęły w najmniejszym nawet stopniu złej sławy, jaką kiedyś cieszyło się to miasto położone na krańcach rosyjskiego imperium. Już w okresie carskiej Rosji, do której miasto należało przez jakiś czas po 1818 roku, uznawano je za prowincję, za beznadziejną dziurę, nadającą się jedynie na obóz karny dla niezadowolonych i krnąbrnych. Młody Aleksander Puszkin, którego w latach 1820-1823 zesłano do Kiszyniowa, pisał: „Och, Kiszyniów, ciemne miasto! Przeklęty Kiszyniowie, język nigdy nie zmęczy się, wyklinaniem ciebie.”
180 lat później w eseju zatytułowanym „Kiszyniów – miasto migreny!” Nicoleta Esinencu wygłasza obraźliwą tyradę: „Kiszyniowianie chętnie kupują bilet do Muzeum Narodowego, tylko dlatego, że wstęp do muzeum jest tańszy niż do publicznej toalety.

Na kolację wpada pisarz i wydawca Vitalie Ciobanu. Kiszyniów jest przedziwną metropolią, w samym centrum miasta przy szerokich alejach stoją okazałe budynki, a zaraz obok pochylone ku ziemi domy i mnóstwo zieleni. Siedząc w przytulnym pokoju, trudno uwierzyć, że znajdujemy się tylko pięć minut od głównej ulicy handlowej wyglądającej niczym sen szalonego cukiernika. 
Vitalie Ciobanu (ur. 1964) przed czternastu laty założył razem z kolegą pismo kulturalne „Contrafort” (Reakcja). Vitalie, który w przeciwieństwie do Nicolety ubiera się raczej elegancko i z początku sprawia wrażenie onieśmielonego, opowiada o początkach „Contrafort”: „Chcieliśmy się odróżnić od starszych kolegów, którzy po upadku ZSRR zwrócili się w stronę narodowych mitów jak w XIX w. A nam zależało, żebyśmy się w końcu włączyli w nowe idee i trendy literatury europejskiej. Stylistycznie też chcieliśmy się odróżnić, bo uznawaliśmy się za zwolenników postmodernizmu i określaliśmy się mianem Europejczyków”. Pismo z czasem stało się platformą młodej, nowatorskiej literatury z Republiki Mołdawii. Vitalie jest szczęśliwy, że pismo szybko znalazło uznanie w Rumunii i na jego łamach pisali już pisarze z Paryża, Rzymu, Berlina, Pragi i Nowego Yorku. Otwarcie się na świat, internacjonalizm jest niezwykle istotny dla Vialie, przewodniczącego PEN-Klubu w Mołdawii i entuzjastycznego uczestnika projektu „Ekspres Literacki Europa 2000”, zorganizowanego przez LteraturWerkstatt w Berlinie. Na początku, podobnie jak Nicoleta, miał trudności we własnym kraju: pogardliwie określano jego i jego przyjaciół jako „elitę”, „wolnomularzy”, „filosemitów” lub „sługusów Węgrów”. To ostatnie określenie spowodowane było subwencjami, jakie pismo otrzymało z Fundacji Batorego, założonej krótko po przemianach politycznych w Europie Środkowo-Wschodniej przez Georga Sorosa, węgiersko-amerykańskiego przedsiębiorcę żydowskiego pochodzenia, któremu udało się przeżyć okupację hitlerowską w Budapeszcie.
Kiedy zaczynamy rozmawiać o obecnym rządzie i prezydencie Voroninie, to nagle sprawiający wrażenie opanowanego Vitalie wybucha potokiem słów. Opowiada, że obecny rząd znów wprowadził cenzurę w programach informacyjnych. It’s crazy, mówi Nicoleta, która siedzi przy stole. Vitalie kiwa głową i mówi o „zacofanej izolacji regionalistycznej”, którą uprawia władza w Kiszyniowie. Decydenci w Ministerstwie Kultury w Kiszyniowie, którzy są przeciwni współpracy ze stosunkowo potężnym krajem sąsiedzkim, zareagowali ze złością na fakt, że „Contrafort” otrzymuje dotacje z Ministerstwa Kultury w Bukareszcie. Mołdawskie Ministerstwo Kultury nie jest jednak skłonne samo subsydiować pismo.
Vitalie ze złością twierdzi, że „nigdy nie zaakceptuję siebie w roli pisarza tworzącego wyłącznie dla Republiki Mołdawii. Piszę po rumuńsku i zależy mi na pewnym rodzaju uniwersalizmu, literatura nie może kończyć się na granicach narodowych. A zwłaszcza, jeśli chodzi o język. Gdybym był Austriakiem, to przecież nie oznaczałoby, że nie powinienem interesować się literaturą niemiecką… i dlatego jestem zdecydowanie przeciwny włączeniu Austrii do Niemiec!”
Vitalie ani raz nie sięgnął po ptysie z karmelowym kremem, ulubiony przysmak w Kiszyniowie. Ani nie skończył swoich wywodów. „Nawet jeśli całkowicie oddasz się pracy twórczej, to trudno jednak nie dostrzec depresyjnej atmosfery, która cię otacza.” 
Nicoleta nalewa sobie jeszcze jedną wódkę. Ona sama więcej niż pół roku spędza zagranicą na stypendiach albo przy produkcjach teatralnych. „Mołdawia się mną nie interesuje, to dlaczego ja miałabym się nią interesować?” Mówi. W Mołdawii prawie nie wystawia się jej dramatów, ani nie wydaje jej książek. Dlatego znalazła sobie wydawnictwo w Bukareszcie. Jej sztuka „√.md” wkrótce zostanie wystawiona w Niemczech w ramach Festiwalu Teatralnego „Moldova Camping”, będącego prezentacją młodej dramaturgii z Mołdawii, który organizuje berlińskie„biuro ds. kulturalnych”.
Ale największym problemem jest oczywiście Naddniestrze” dodaje Vitalie i wzdycha.It’s very crazy mówi Nicoleta. Naddniestrzańska Republika Mołdawska zwana też Naddniestrzem, to prorosyjskie państwo widmo na terenie Republiki Mołdawskiej o ustabilizowanym reżymie. Od końca 1991 roku krajem w sposób totalitarny rządzi klan Smirnowów. Naddniestrze to obecnie największy skład wina w całym byłym bloku wschodnim jak i najzasobniejszy arsenał broni konwencjonalnej na kontynencie europejskim. Obszar, którego nie kontroluje rząd mołdawski (o powierzchni odpowiadającej obszarowi Saary - jednego z niemieckich krajów związkowych), z własnym rządem, walutą i kosztownym systemem zabezpieczeń granicznych uchodzi za centrum prania brudnych pieniędzy, handlu narkotykami i przemytu, za „czarną dziurę” – Ministerstwo Spraw Zagranicznych ostrzega przed podróżą do samozwańczej Republiki Naddniestrzańskiej. Dla Mołdawian obecność rosyjskich „wojsk pokojowych” we własnym kraju to katastrofa. „Nie mogę sobie wyobrazić traktatu pokojowego z Naddniestrzem i włączenia tego regionu do naszego kraju bez wcześniejszej demilitaryzacji i oczyszczenia z przestępców – bo w przeciwnym razie nie będziemy mieć europeizacji Naddniestrza, lecz znaddniestrzenie Mołdawii. A to oznaczałoby jeszcze większe wpływy rosyjskie”, stwierdza Vitalie i cicho kończy „Z takim problemem Mołdawia nie ma szans na zostanie członkiem Unii Europejskiej”. „Come on!” Nicoleta przewraca oczami. Vitalie nie częstuje się ani ptysiami ani wódką, ale kładzie na stole cały stos pisma „Contrafort”.

Następnego dnia jedziemy prawie na tydzień do Naddniestrza, zwanego też „muzeum komunizmu”. Najbardziej widocznym dziełem kultury są tam liczne pomniki Lenina. A poza tym blokowiska z płyty, puste ulice, dziko rosnące zielsko, wojsko – jedna trzecia tego regionu to teren kontrolowany przez wojsko. „It’s crazy.” W muzeum regionalnym możemy podziwiać miejsce kultu Lenina. Chyba nigdzie na tak niewielkiej powierzchni nie zgromadzono tak wielu popiersi Lenina, jego rzeźb, obrazów, makatek, kilimów, portretów Lenina ułożonych z pestek melona, itd. Tylko tu u pani Bondarenko w Tyraspolu, stolicy Naddniestrza, w biurze komunistycznej partii opozycyjnej. Odkryliśmy tam nawet podobiznę Stalina. Pani Bondarenko skończyła studia prawnicze w wojskowym stopniu majora. Na pytania o nielegalny handel bronią na Naddniestrzu odpowiada aluzyjnie: „Nie odpowiem na to pytanie nawet, jeślibyście mi przyłożyli do skroni kałasznikow!” Nie wykazuje zainteresowania rozmową ani o kulturze ani tym bardziej o wspieraniu kultury. „Ludzie tutaj nie chcą żadnej sztuki współczesnej. Tylko sztuka realistyczna przemawia do człowieka.” Nie podoba jej się pytanie, co sądzi na temat słynnych rosyjskich malarzy, takich jak Kandinsky albo Malewicz. „Odnieśli sukces wyłącznie zagranicą. To nie jest dobra sztuka. Tylko Amerykanie coś takiego kupią.”
Na koniec pani Bondarenko wręcza nam dramat swojego autorstwa. Chodzi w nim o żołnierzy, których oszukano i pozbawiono żołdu. Treść przenosi nas w sam środek (odwiecznej) walki klas. Akcja rozgrywa się w czasach antycznych, pojawia się w niej nawet Kleopatra.
Dyrektor państwowego radia też nie uznaje sztuki niezwiązanej z żadną ideą. Ten wysoki, korpulentny mężczyzna dopiero przed sześcioma miesiącami prosto z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych wskoczył na tę funkcję. Wizyta w jego biurze przeradza się w monolog o gnębieniu Naddniestrzan przez Mołdawian. Przemawiając dyrektor trzyma nóż do wykładzin z ostrzem skierowanym w stronę Nicolety, jedynej Mołdawianki w tym gronie (szajze). Na stole stoi flaga rosyjska. Na ścianie, nad głową dyrektora wiszą chrześcijańskie ikony. Większy od nich jest tylko portret prezydenta Smirnowa (It’s crazy). A na końcu znów prezent. Tomik poezji samego dyrektora pt. „Słuszna droga” – religijno-narodowościowa poezja ku pokrzepieniu serc. Później Nicoleta napisze wiersz: „To nieważne, o jaką granicę chodzi. Tu pokój zaprowadza się czołgiem.”

Najważniejszym dobrem kulturowym Naddniestrza jest teraz prawdopodobnie sport, a dokładniej mówiąc piłka nożna. Stadion na przedmieściach Tyraspolu robi imponujące wrażenie nie tylko na tle ponurych bokowisk z dużej płyty. Mało komu przyszłoby do głowy, że właśnie tu znajduje się najnowocześniejszy kompleks sportowy w Europie Środkowo-Wschodniej. Oprócz eleganckiego stadionu „FC Szeriff” jest tu z tuzin miejsc treningowych, olbrzymia hala, a nawet własna akademia piłkarska Szeriffa dla juniorów. I kiedy źle ubrani robotnicy za 50 euro miesięcznie plewią geometrycznie zasadzone rabatki, obok powstaje luksusowy, pięciogwiazdkowy hotel. Pretensjonalny pałac sportu przypomina Nicolecie „pałac ludowy” („Palatul Poporului") Nicolae Ceausescu, który kiedyś był symbolem absurdalnego nadużycia władzy. Ten biedy naród tylko dlatego stać na megalomański kompleks sportowy, że patronem klubu jest właściciel największych przedsiębiorstw w kraju: stacji benzynowych, hipermarketów, telewizji, radia, wytwórni koniaków – niemal wszystkiego, na czym tylko można w Naddniestrzu zarobić, należy do Szeriffa. Oczywiście, to nie przypadek, że właściciel monopolistycznego przedsiębiorstwa, jest synem prezydenta. Klub sportowy, założony w 1997 roku, szybko trafił do pierwszej Ligii, gdzie od lat jest zwycięzcą. W maju FC Szeriff po raz ósmy z rzędu został Mistrzem Mołdawii w piłce nożnej. Bezkonkurencyjne zwycięstwo nie dziwi, ponieważ jest to jedyny jak okiem sięgnąć klub, który stać na angaż licznych, zagranicznych piłkarzy, nie tylko rumuńskich, ale także brazylijskich i afrykańskich. 
W tym podzielonym państwie, przynajmniej oficjalnie, nie usłyszy się żadnego dobrego słowa o drugim kraju, ale jeśli chodzi o piłkę nożną, wszyscy mówią jednym głosem. A ponieważ także i FIFA nie uznaje Naddniestrza, to obydwa kluby z dwóch brzegów Dniestru grają razem w mołdawskiej Lidze jako „Divizia Naţională”. „Oczywiście, że dochodzi do konfliktów między fanami” mówi Andrej, „ale do żadnych poważniejszych”. Nawet na granicy nie ma większych problemów. „Czasem nawet nie kontrolują na przejściu granicznym fanów z Mołdawii, bo jest ich tak wielu.” Andrej wie, co mówi, bo ów dwudziestoczterolatek, który biegle mówi po niemiecku, odpowiada w drużynie FC Szeriff za sprawy wizowe i pozwolenia na pracę dla zagranicznych piłkarzy. Lecz nawet on nie potrafi wyjaśnić tajemnicy cudownego pojednania na stadionie. „Sytuacja jest paradoksalna” mówi i uśmiecha się z zakłopotaniem. Oczywiście chodzi tu też o pieniądze i prestiż. Stadion jest jednym z nielicznych w regionie, który spełnia międzynarodowe standardy i dlatego często drużyna narodowa musi grać na stadionie FC Szeriff. Ostatnio tak było 19 sierpnia, kiedy właśnie tam reprezentacja Niemiec rozgrywała mecz eliminacyjny do mistrzostw Europy juniorów. I wtedy fani mołdawskiej drużyny piłkarskiej razem z fanami naddniestrzańskiej drużyny razem dopingowali swoich faworytów. Niemieccy piłkarze pewnie nie mieli pojęcia, że w Tyraspolu dane im będzie uczestniczyć w bardzo rzadkim przedstawieniu: naddniestrzańska orkiestra policyjna pod dyrekcją oficera bezpieki z zapałem odegrała wrogi hymn narodowy. A nad stadionem powiewała – zwykle znienawidzona – flaga Republiki Mołdawii.
Przez jakiś czas prezydent Naddniestrza Smirnow zabronił piłkarzom swego kraju wspólnych występów piłkarskich z Mołdawianami. Z czasem jednak dał się przekonać, że to najlepsza okazja do przedstawienia zagranicą tego małego separatystycznego państwa.

W drodze powrotnej z Naddniestrza na przestrzeni kilku zaledwie kilometrów przekracza się tak dużo granic, jak nigdzie indziej w Europie. Jeśli doliczyć do tego wschodnią granicę z Ukrainą, to w sumie, żeby dotrzeć do Rumunii, trzeba się poddać siedmiu kontrolom granicznym. Szajze. Trasa z Tyraspolu mierząca niecałe 200 kilometrów wymaga wiele czasu i cierpliwości.

Wylądowaliśmy z powrotem we Frankfurcie. Z opóźnieniem. A do tego zgubiono jedną walizkę. I nikt nie wie, jakim samolotem przylecieliśmy.
„Z Kijowa?”, „Charkowa?”, „You – french?”
„Air Mongolia?”
Znów się zaczyna. 

Do góry
Drukuj
Mail

Dückers Tanja [autor]

TANJA DÜCKERS (1968, Niemcy) – studiowała historię sztuki, amrykanistykę i germanistykę. Poza działalnością pisarską pracowała również w telewizji Deutsche Welle TV, dla której pisała krótkie wiadomości oraz zapowiedzi meteorologiczne. Dückers bierze udział w slamach poetyckich, a ponadto pisze reportaże podróżnicze i angażuje się jako dziennikarka. Otrzymała wielokrotne stypendia m.in. do Kalifornii, Pragi, Bristolu i na Gotlandię. Corocznie organizuje odczyty w celu charytatywnym – pomocy berlińkim bezdomnym. Autorka tworzyła na początku głównie lirykę, w 1999 debiutowała jednak powieścią Spielzone. W roku 2006 została uznana przez Niemieckie Muzeum Historyczne (Berlin) za jednego z 10 najważniejszych autorów Niemiec ostatnich 40 lat. Stypendystka Fundacji Kultury Landów w Willi Decjusza w roku 2004.www.tanjadueckers.defot. Susanne Schleyer