Kobieta:
Jestem małą dziewczynką. Przypadkiem połknęłam kłaczek. Teraz czekam na śmierć. Na dworze zmierzcha. Zakwitły róże koło furtki. Wszyscy są weseli, śmieją się. A ja chodzę ze swoim lękiem i nie ośmielę się powiedzieć nikomu, że pewnie umrę. Bardzo nie chcę umierać. Jeszcze nie wiem, czym jest śmierć. Ledwie sobie wyobrażam, że więcej nie zobaczę takiego pięknego letniego wieczoru.
Minęło to następnego ranka. Wspominałam sytuacje z lat młodości, kiedy moje niezadowolenie sięgnęło zenitu, kiedy już trzeba krzyczeć. Nie w tym rzecz, że nikt mnie nie usłyszy i nie pomoże wyrwać się spod ciemnych skrzydeł deszczowej nocy. A w tym, że nie znam już żadnego światła, prócz światła zachodzącego słońca, a i ono przygasło w czasie deszczu.
Poszłam dziś popatrzeć na wodę. Uroż nie zatonie, bo on zgrabnie rozłożył się na wzgórzach, ale most może podmyć i jak ja wtedy dostanę się do Lwowa?
Mąż nie chciał. Oparł nogi o elektryczny piecyk i czyta. Nigdy nie patrzył mi w oczy, a teraz tym bardziej. Maszyna, która nazywa się małżeństwo, zepsuła się. Przypomniałam sobie wszystkich znajomych mężczyzn. I każdy z nich jadłby zupę bez mięsa pozbawiony entuzjazmu i nie kochałby mnie w nocy po moim całodziennym milczeniu. To wymuszone milczenia – posiadam niezwyciężony kobiecy nawyk: nie zaczynać i nie kończyć rozmów pierwsza.
Kiedy patrzyłam na pochmurne szare fale, z całych sił trzymałam poręcze mostu. Żadna siła nie zmusiłaby mnie do skoku, ale diabeł mógłby mnie zepchnąć. Zdaje się, że w takich sytuacjach stoi za plecami. W deszczu i góry i lasy wydawały się ohydne i martwe. Ileż zwierząt woda wypłoszyła z nor i jak zmokły bociany w swoich gniazdach? Nikomu nie jest przyjemnie o tej porze.
Wieczorem zgasło światło i było tak zimno, że rozpaliłam w piecu i siadłam na nim. Lampa gazowa stała przed mężem, a on próbował coś czytać. Wreszcie podniósł głowę i zapytał:
- Nie masz jakiejś nowej historii o upiorach albo o przybyszu w czarnym kostiumie z błyszczącymi guzikami?
- Chcesz pograć?
- Chcę – powiedział i jakoś dziwnie na mnie popatrzył.
- Nie mam.
- Szkoda, szkoda. Tobie już pewnie znudził się Uroż?
- Jak zawsze.
- Pojechałabyś gdzieś.
- Pojedziemy razem.
- Przecież wiesz, że dopiero co wróciłam!
Na tym rozmowa się zakończyła. Jak mokrą szmatką starłam ją z pamięci. Kiedy mąż poszedł spać, bo nie miał jak grzać nóg, jeszcze długo siedziałam na zapiecku, póki woda nie wystygła. Wydawało mi się, że ktoś chodzi pod oknami, ale to nie mogła być prawda. Chłód zmroził mi serce. Wieczność będę siedziała w pustym domu.
Mężczyzna:
Wyjechała. Wróci pełna energii, wesoła, poprzywozi książki, papierosy, kawę, herbatę. Opowie o wszystkim, co widziała. Jakieś trzy dni po tym, jak wyjechała, przyszedł jakiś mężczyzna, około trzydzieści lat, dość niemiły, z czarną brodą. Od progu zaczął:
- A gdzie gospodyni?
- Nie ma, wyjechała.
- A kiedy wróci?
- A o co chodzi? – pytam. – Jestem jej mężem.
- Potrzebuję pana gospodyni – powiedział i poszedł.
Cham i tyle.
Kiedy żona wróciła zapytałem o tego typa i opisałem go. Bardzo się zdziwiła i powiedziała, że nie zna nikogo takiego. W nocy znów gdzieś poszła i wróciła dopiero nad ranem.
- A ty co? Znalazłaś sobie kochanka? – dopytywałem. Tak przenikliwie na mnie spojrzała, aż zrobiło mi się przykro. Nagle okazało się, że też umie mi dopiec.
- Jestem wolna, mogę robić, co chcę. Uwolniłeś mnie.
- Doprowadzisz do tego, że wyjadę stąd.
- I tak wystarczająco często stąd wyjeżdżasz, możesz wyjechać na zawsze.
Dawniej nie była taka pyskata. Gospodyni! Całe to jej gospodarstwo to pies i kawałek sadu koło domu. We wsi się z niej śmieją. Ze mnie nie – bo jestem jak zwierzę domowe… Jak ją zostawię, to nawet kura ją zadepcze. To jeszcze mnie zatrzymuje w tym przeklętym Urożu, gdzie jak nie wieje, to leje i całe plugastwo. Gdyby moja żona nie uczyła się na uniwersytetach, a ciężko pracowała w gospodarstwie, jak inne kobiety we wsi, to nie zawracałaby sobie głowy mistyką.
Sam jestem mistykiem, ale książek i lubię grzać nogi o gorący kominek i chcę mieć gabinet, gdzie aż po sufit pięłyby się półki książek. Ale ożeniłem się z nią i mieszkam w Urożu. Naprawdę ją kiedyś kochałem. Jakiś czas krążyliśmy po jednej orbicie wokół Uroża, póki nie zrozumiałem, że już-już spadam na tę podstępną planetę i się nie podniosę.
Co ja właściwie jej zrobiłem, że tak oschle ze mną rozmawia? Dlaczego powinienem wpuszczać ją do swojego wewnętrznego świata, kiedy nie mam na to najmniejszej ochoty? Źle to robi. Łatwo ją przepędzę, tak jak kiedyś własnych rodziców. Skrada się jak kotka, żeby złapać żywego i zjeść w ciemnym kącie. Z tego może się zrodzić jakaś pierwszorzędna fantazja, w najgorszym wypadku – potwór, przez którego straci rozum. Jeszcze, jakby gdzieś w pobliżu byli ludzie z naszych kręgów, mógłbym chociaż porozmawiać, a i ona byłaby ostrożniejsza. Ale ona rozmawia tylko z przyjaciółkami, które jak nie stare panny, to panienki, a wszystkie skupione na tym, żeby deptać męską godność. Jej potrzeba męża-obywatela, a mi żony-obywatelki. Wtedy mielibyśmy normalne życie.
…We śnie wziąłem ją za rękę, a ona spała obok do rana. Obudziłem się zlany potem, jak w gorączce.
- Krzyczałeś i płakałeś przez sen – powiedziała, a ja sam się sobie dziwiłem. I wtedy przypomniał mi się sen, który dopiero co mi się przyśnił.
…Wchodzę jakby do swojego pokoju i widzę mamę, pochyloną nad kołyską. Leży tam nagie niemowlę z przerażającym obliczem, jak u diabła. Rozumiem od razu, że to złe moce i trzeba się ich pozbyć. Chwytam dziecko za nogi i uderzam nim o ścianę, nie zważając na krzyk i płacz swojej matki. Opowiedziałem ten sen żonie. Na początku zbladła:
- Nie mogłabym podnieść ręki na dziecko.
- To był diabeł w dziecięcym obliczu. I ja go przepędziłem.
- To dlaczego krzyczałeś i płakałeś
Miała rację, ale znalazłem zupełnie racjonalne wytłumaczenie: żal mi było mamy.
- A jak to nie był diabeł?
Zadrżały mi wargi, a ona wyszła z pokoju. Zmiażdżony kobiecą logiką leżałem jeszcze jakieś dziesięć minut. Chciała mi podrzucić niewinne dziecko i zrobić ze mnie mordercę. Ale mój gniew trochę przygasł na wspomnienie jej przerażonego spojrzenia, kiedy obudziliśmy się jednocześnie, trzymając się za ręce - mogła zabrać dłoń. Moja żona, jak dziecko wierzy w dobre duchy i czarowników i nie jest w stanie uświadomić sobie absolutności dobra i zła.
Wypadki minionej nocy trochę nas zbliżyły. Poszliśmy do lasu. Jezioro, w którym ostatniego lata łowiłem ryby całe było pokryte rzęsą. Żona była taka, jak wtedy, gdy się w niej zakochałem: spokojna i życzliwa. Tej nocy kochaliśmy się pierwszy raz od dawna, a na koniec ona skryła swoją twarz na mojej piersi.
Poczekała, aż zasnę i znów poszła. Leżałem nieruchomo, oniemiały z bólu i oburzenia. Bicie serca słychać było w całym domu.
Kobieta:
Słońce wyjrzało i schowało się. Mąż przygarnął mnie i znów otoczył murem chłodu. Czegoż on ode mnie chce? Sama chciałabym się z nim porozumieć. Ale zachowuję dystans, jaki mi wyznaczył. Milczę. Prawie wybuchłam płaczem. Ale powstrzymałam się. Siedziałam w zimnym pokoju, wodziłam suchymi oczyma po rzędach książek, póki do gardła nie podeszły nudności. Gdyby nie niedziela, wzięłabym się za pranie albo pielenie marchewki w ogrodzie. Paraliżuje mnie samo brzmienie słowa "niedziela". Moje niedziele prawie zawsze były samotne. A jeszcze teraz pada. W cerkwi się odprawia, aż tu słychać. Ludzie przyjdą do domów, najedzą się pierogów i pójdą spać. Urożska siesta. On mówi, że nienawidzę ludzi. To nie prawda: mogę lubić tylko tych, którzy należą do mnie, a nienawidzić nie mam prawa. Ale i niedziela się skończyła. W nocy mi przeszło. Niech te dni mijają szybciej, a z nocami ja już sobie poradzę sama. Wiem, że tak nie można żyć, że trzeba mieć pokorę albo niszczycielską siłę. Coś mnie powstrzymuje. Może słabość? Trzeba mnie przygarnąć, zagadnąć po ludzku, to ja i wroga uznam za przyjaciela. I wbrew temu, będę żyć tak, jak nakazuje mi mój leniwy kobiecy rozum: "Strzyżono!".
[tłumaczenie: Iwona Boruszkowska]