Zachodnie i wschodnie okolice. O książce Czesława Miłosza
Wiele już razy zadawałem sobie pytanie, dlaczego „Rodzinna Europa” w niemieckim tłumaczeniu nosi tytuł „West- und Östliches Gelände”, czyli „Zachodnie i Wschodnie okolice”. Autor tejże książki, która ujrzała światło dzienne pod koniec lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku w polskim wydawnictwie emigracyjnym Kultura w Paryżu, bywa często określany przez intelektualistów, kolegów po piórze i krytyków jako twórca anachroniczny, miłośnik dialektyki i moralista; natomiast synkretyk, kolejne sugestywne określenie, jakim również chętnie bywa obdarzany, brzmi dość niewinnie i stanowi niemalże pochwałę dla Czesława Miłosza, poety polskiego. W ciągu swego długiego i trudnego życia (trwało 93 lata) musiał ciągle na nowo zmagać się z odrzuceniem przez innych jego politycznej postawy, nonkonformistycznej osoby i heretyckich dzieł – i to odrzucenie spotyka go także po śmierci, przede wszystkim we własnym kraju. Prawicowi konserwatyści nie są w stanie znieść Miłosza, a ortodoksyjni katolicy, agnostycy i ateiści nie pozostawiają na nim suchej nitki. Z kolei poszukujący przygód poeci, tacy, co to na nowo chcą wymyślić literaturę i język, widzą w wierszach Miłosza konserwatywnego i klasycyzującego nudziarza, który zajmuje się wyimaginowanymi, oderwanymi od życia problemami.
Co to jest za książka, ta „Rodzinna Europa”, napisana przez Miłosza przed ponad pięćdziesięcioma laty?
„Rodzinna Europa” powstaje kilka lat przed emigracją polskiego pisarza do Stanów Zjednoczonych. Miłosz żyje wtedy, od 1950 roku, jako były attaché kulturalny Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej we Francji, jest biedny i musi wyżywić rodzinę liczącą dwóch synów. Żona, Janka, którą poznał jeszcze w polskim radiu w Wilnie, wspiera go w tym. Już w czasie francuskiego wygnania ma dość znane nazwisko, jest wszakże autorem doskonałego, obnażającego polski reżim komunistyczny i jego licznych popleczników eseju „Zniewolony umysł”, wydanego w 1953 roku, jak również litewsko-polskiej książki o dzieciństwie „Dolina Issy” z 1955 roku – oba te dzieła znalazły żywy oddźwięk w Europie zachodniej. Poza tym Miłosz, prawie pięćdziesięciolatek, jest w sile pisarskiego wieku, potrafi już z dystansem potraktować i przestudiować swoje europejskie korzenie i ich biograficzno-literackie następstwa. Oznacza to przede wszystkim, że Miłosz w księdze „Rodzinna Europa” zabiera czytelnika na Litwę, do Wilna, do Polski lat dwudziestych i trzydziestych XX wieku, w której wzrastał, a potem studiował prawo, czyli do utraconej, zaginionej krainy bez imienia. Opisuje swoje pierwsze liryczne i eseistyczne kroki w Wilnie i w Warszawie. Poznajemy grupę literacką Żagary, której członkowie nazywają siebie katastrofistami. Już w wieku dwudziestu dwóch lat opublikował Miłosz swój pierwszy tom poezji o znamiennym tytule „Trzy zimy”. Katastrofizm, ta odpowiedź na pierwszą wojnę światową, rozpad monarchii i kryzys wartości, nabiera w tejże książce poetyckiej pierwszych eschatologicznych rysów: Czy po trzech mrocznych wiekach ludzkości nadejdzie wreszcie lato? – zadaje sobie pytanie wtajemniczony czytelnik. – Złoty Wiek Platona?
Kontynuujemy lekturę „Rodzinnej Europy”: Miłosz opowiada nam o swoich nauczycielach gimnazjalnych, wpajających mu estetyczno-poetyckie myślenie, potęgując w nim tym samym niechęć do dogmatów folklorystycznego katolicyzmu i bezrefleksyjnej nauki katechizmu. Opowiada o pokusach marksizmu i o polskiej modernie, która tak samo intensywnie zajmowała się faszystowskimi, komunistycznymi, utopijnymi i eschatologicznymi ideami XX wieku, jak jej odpowiednicy z innych krajów Europy środkowej. Opisuje nam swoje dwie podróże do Paryża oraz pobyt u ekstrawaganckiego wuja, Oskara Miłosza, francusko-litewskiego poety, pendant Williama Blake'a, jako że jego profetyczna poezja pełna jest zagadkowych, ezoterycznych i religijnych symboli. Zapoznajemy się także z faktami historycznymi i prywatnymi anegdotami, niejako z pierwszej ręki; czytamy o usiłowaniach emancypacyjnych stłoczonych na uniwersytetach wileńskich młodych Litwinów, Żydów, Rosjan i Polaków, którzy organizują się i udzielają w różnych politycznych i uniwersyteckich gremiach. W końcu poeta prowadzi nas przez drugą wojnę światową i czasy stalinizmu: napotykamy jego przyjaciela, Tygrysa, filozofa, heglistę, oraz Tadeusza Krońskiego, jednego z duchowych twórców polskiego stalinizmu. Najpóźniej w tym właśnie momencie czytelnik zmuszony jest zająć się katastroficzno-eschatologiczną perspektywą, z której to Miłosz w swojej poezji przypatruje się zadziwiony człowieczej cywilizacji. Z dużą dozą szczęścia udaje mu się przeżyć drugą wojnę światową, a podczas powstania w getcie warszawskim pisze wiersz „Campo di Fiori” oraz naiwnie-optymistyczny poemat „Świat”, w którym terrorowi nazistów przeciwstawia nadzieję i miłość.
W jaki to sposób opowiada nam Miłosz historie ze swojej ojczystej Europy?
Po pierwsze: Jego książka jest w zasadzie swoistego rodzaju powieścią autobiograficzną.
Po drugie: Poeta opisuje nam w licznych, łączących się ze sobą krótkich opowieściach i esejach swoją młodość, następnie okres dorastania i literackiego dojrzewania podczas drugiej wojny światowej, kiedy to zaczyna uczyć się angielskiego i przekładać Szekspira. Miłosz uwielbia formę eseju, lecz właściwie oddaje się ciągle poszukiwaniom formy doskonalszej od wiersza; rozgląda się za beczką, do której wszystko można byłoby przelać: myśli, lirykę, opowiadanie, aforyzmy, tragedie i komedie, aby żaden aspekt rzeczywistości nie pozostał niezauważony i niedoceniony. (To niezmordowane poszukiwanie doskonałości odczuwalne jest również wyraźnie w „Rodzinnej Europie”).
Po trzecie: Książka ta nie jest tak przejrzyście i z taką zapalczywością – jak to miało miejsce w przypadku eseistycznych dzieł „Zniewolony umysł” czy „Ziemia Ulro” z 1977 roku – skierowana do określonych wrogów, przeciwko którym człowiek jako pojedyncze indywiduum jest najczęściej całkowicie bezradny: przeciwko komunistycznemu reżimowi czy pozytywistycznemu, scjentystycznemu rozumowi. „Rodzinna Europa” przypomina bardziej studium własnych źródeł i korzeni, a główne pytanie, jakie autor zadaje, brzmi: Dlaczego stałem się taki, jaki właśnie się stałem?
Po czwarte: Książka ta jest pewnego rodzaju spowiedzią – często stosowanym, bardzo prywatnym gatunkiem literackim w przypadku Miłosza. I tu natychmiast przychodzą na myśl „Wyznania” Augustyna czy też „Marzenia samotnego wędrowca” Rousseau. Czytelnik staje się wojerystą, a taki autor, jak właśnie Miłosz – intelektualnym ekshibicjonistą, wiecznym spowiadającym się. Polski pisarz stoi nagi przed czytelnikiem i wcale nie wstydzi się swojej nagości, a równocześnie tenże czytelnik nie jest w stanie odwrócić wzroku od obnażonego intelektu autora.
W następnej kolejności należałoby zapytać: I cóż tam właściwie się dzieje podczas tej intensywnej interakcji?
Miłosz jest bezwzględnym krytykiem naszej rzeczywistości: przeprowadza jej obdukcję i mówi nam, gdzie boli. Głównym tematem jego dzieł jest w gruncie rzeczy pytanie o możliwość eschatologii dla naszego istnienia – i nie ma tu na myśli tylko takich eschatologii, które nam, Europejczykom, proponuje judaizm, chrześcijaństwo czy egzystencjalizm. Jego holistyczne spojrzenie na świat obejmuje również peryferyjne obszary religii, historii idei lub epistemologii, a mianowicie gnozę i ontologię. I jednym z najistotniejszych punktów pozostaje u Miłosza pytanie o sakralność naszego istnienia. Nie na darmo ksiądz Józef Sadzik pisze we wstępie do „Ziemi Ulro” o bliskości Miłosza do filozofii Martina Heideggera, od którego nauczyliśmy się następującej rzeczy: Jestestwo, esse, to ontologiczne, transcendentalne dobro, które z natury rzeczy oznacza prawdę i zadowolenie, jednakowoż strach człowieka przed byciem w świecie wiedzie stale do dialektyki i wyobcowania.
Dlatego też należy stwierdzić, iż zajmowanie się tekstami Miłosza sprowadza się do kwestii zasadniczej: Co też takiego wydarzyło się przed upadkiem świata i człowieka i w jaki sposób mógłby ten upadły anioł imieniem Człowiek, wraz z jego zdradliwą naturą, powrócić do stanu pierwotnego, a mianowicie do szczęśliwego i beztroskiego istnienia, które nie zna ani śmierci, ani choroby, a przede wszystkim nie zna zniewolenia człowieczego ducha w imieniu jakiejś ideologii? Inaczej mówiąc: w jaki sposób można byłoby przezwyciężyć dualizm naszej rzeczywistości? Poszukiwanie rozwiązania tegoż problemu jest podstawową ontologiczną pozycją, która stanowi o poezji i myśli Miłosza. Wątpię jednak, żeby Miłosza można było uznać naprawdę za utopistę i moralistę. Dostojewskiego – tak, on bowiem moralistą jest, gdyż szczególnie mocno uwierzył w swoją własną misję, jak również w misję swego kraju. Dla Miłosza mesjanizm był mocno podejrzany. Takie ziemskie eschatologie zawsze go odrzucały, nawet w przypadku jego ulubionego poety, Adama Mickiewicza.
Być może również z tego właśnie powodu, o czym nade wszystko opowiada „Rodzinna Europa”, Miłosz nie był nigdy w stanie doprowadzić swego intelektualnego flirtu i krytycznego sporu z katolicyzmem oraz marksizmem do punktu kulminacyjnego i do katharsis. Zarówno Kościół rzymsko-katolicki, jak i filozofia Hegla i Marksa, zapłodniły go, lecz nigdy nie uwiodły na tyle, by dał się ograbić z przekonania, iż intelekt musi być wolny.
Książka, o której tutaj mówimy, jest zatem pewnego rodzaju powrotem do pierwocin i źródeł, powrotem na Litwę, do duchowej i historycznej krainy, w której to właśnie zrodziło się sceptyczne spojrzenie Miłosza na ludzką cywilizację. Największym jednakowoż błędem, jaki mógłby popełnić czytelnik, byłoby odwrócenie się plecami do jego książek i stwierdzenie: Nie, dziękuję – Twój sceptycyzm, Twoja ironia i Twoja poezja o tym, że każdego dnia ma miejsce koniec świata, dla mnie się nie liczą.
Miłosz, podobnie jak T. S. Eliot, był świadom konfliktu pomiędzy rozumem a siłą ludzkiej wyobraźni i kreacji. Było dla niego oczywistym, dokąd może zaprowadzić nadmierne podkreślanie roli zimnego, pozytywistycznego, scjentycznego intelektu, gdy Logos postawiony zostanie w służbie jakiejś ideologii czy też zachłannego łowcy dusz – w końcu uczestniczył osobiście, jako świadek naoczny i sprawozdawca, w najważniejszych katastrofach XX wieku. Urodził się w 1911 roku, a zmarł w roku 2004.
Większość współcześnie tworzących autorów nie ma pojęcia, że są mieszkańcami Krainy Ulro: w tymże bowiem więzieniu panuje beznadzieja i niemoc w obliczu ludzkiego cierpienia w nieskończonym wszechświecie, którego przestrzenny i czasowy ogrom sprawia ból naszemu matematycznemu rozumowi, jako że nie potrafimy wyobrazić sobie nieskończoności. Ulro – pojęcie to zapożyczył Miłosz z poetyki Williama Blake'a – jest iluzją, prowizorium, stanem półmroku i porażenia w obliczu nieskończonej pustyni, która nas otacza, a najbardziej typową reakcją na tę pustynię bezsensowności istnienia i starań człowieka jest szyderstwo: ironiczny głos klauna, arystokratyczny śmiech Gombrowicza, bolesne milczenie Becketta.
Należałoby zatem się zapytać, czy można w takim razie zarzucić poecie, iż wyruszył w podróż, aby nie tylko odnaleźć swoją Arkadię, którą mu skradziono, lecz również niezafałszowane i nie pragnące się skończyć istnienie, które przezwyciężyło dualizm Dobra i Zła?
Nie, takie poszukiwanie jest nawet cholernie logiczne, gdyż przecież wcale nie chcemy umrzeć.
tłumaczenie: Dariusz Muszer