- Bądź miły dla jej rodziców. Są rozdrażnieni. Z nią... - pielęgniarka jakby zastanawia się, co powiedzieć - to nie potrwa długo. Poza tym reszta je kolację wedle planu z obiadu. Masz jeszcze listę, prawda?
Na rozdanie kolacji jest mało czasu: przychodzi się o w pół do szóstej, w ciągu półtorej godziny roznosi jedzenie dwudziestu paru chorym, a przez następne pół trzeba zdążyć posprzątać. Jak tylko pielęgniarki sprawdzą, czy lista diet jest jeszcze aktualna, można zacząć przygotowania. Tace z jedzeniem, każdą oznaczoną kartką z nazwiskiem pacjenta, rodzajem diety, numerem pokoju i życzeniami “smacznego”, przysyłają na wózkach, które personel tak zwanego zaopatrzenia wewnętrznego rozwozi na piętra. W kuchni na oddziale porządkuje się tace, sprawdza, czy dostarczony posiłek zgodny jest z dietą pacjenta, przyrządza napoje i ewentualnie podgrzewa potrawy podawane na gorąco.
Z pokoju dziewczyny wychodzi ojciec. Przez uchylone drzwi na przeciwko kuchni widzę, jak córka leży twarzą do okna. Ma wychudłe, odkryte kolana i łysą głowę, między stopami ściska róg kolorowej kołdry. Przez chwilę myślę, że podziwia panoramę miasta, która roztacza się z okna jej pojedynczego pokoju. Ojciec prosi o szklankę herbaty i wraca do dziecka. Po jego apatycznej niczym maska twarzy ciekną strumyczki łez.
Kuchnia oddziałowa jest małym pomieszczeniem bez okien, z zainstalowanym pod sufitem wylotem klimatyzacji, której nie da się regulować. Po bokach umieszczone są dwie lodówki, tak duże, że dorosły człowiek zmieściłby się w nich na stojąco. Tam przechowuje się rozwożone koło południa wózki z kolacją. Dalej wzdłuż ścian pomieszczenie zabudowane jest białymi szafkami z metalowym blatem. W rogach stoją dwa stalowe piece na gorące powietrze, wyżej znowu szafki. Na podłodze szara, plastikowa wykładzina. Wyposażenie uzupełniają kuchenka mikrofalowa, zawieszony pod sufitem bojler, składane płytki elektryczne i dwa zlewy, przy czym jednego zwykle używa się do przechowywania plastikowych przykrywek na kokilki do zupy, a nad drugim wiszą kartki: “Zlew nie służy do mycia rąk!”, “Zlew pozostawiaj zawsze czysty i suchy!”. W lewym rogu kuchni stoi wózek z pieczywem, herbatą i innymi dodatkami. Jeśli zaraz po przyjściu ma się chwilę wolnego czasu, warto sprawdzić, czy są wszystkie gatunki chleba i czy któreś z pudełek herbaty nie jest puste. (Wewnątrz każdego pudełka prezentują się, ze zdjęciem, pracownicy dystrybutora firmy “Złoty Człowieczek”, która pochodząc z jednego ze wschodnich krajów związkowych, bezskutecznie stara się zdobyć zachodnioniemiecki rynek - może dlatego, bo brak jest na opakowaniu informacji, że produkt jest sztucznie barwiony.)
Do szafki nad zlewem sięgam po szklanki. Stoją po dwie, włożone jedna w drugą. Jest mi wstyd, że pierwsza jest niedomyta. Wyjmuję następną.
Na dwunastym - numery oddziałów pochodzą od pięter szpitalnego wieżowca - przygotowuje się też posiłki dla sąsiadów: zamkniętego oddziału z chorymi po transplantacji szpiku. W specjalnie zaprojektowanym, elektronicznym piecu można sterylnie podgrzewać jedzenie. Aluminiowe paczuszki z ręcznie wypisanymi nazwiskami pacjentów grzeją się przez przynajmniej czterdzieści pięć minut, potem trzeba wyjąć tzw. pakiet testowy i zmierzyć temperaturę zawartego w nim udka kurczaka: specjalnym szpikulcem-termometrem przebija się aluminium, nakłuwa udko i sprawdza, czy temperatura jest wyższa niż siedemdziesiąt stopni, a następnie protokołuje na odpowiednim formularzu. Udko jest potem wyrzucane, a wszystko odbywa się w obecności pielęgniarki z transplantologii: w ścianie jest małe okienko, które łączy obie kuchnie. W szpitalu panuje ścisły podział pracy: pomocniczy personel kuchenny przygotowuje, roznosi i sprząta po posiłkach. Kiedy chory wyleje zupę na podłogę, woła się sprzątaczkę, ale jeśli tylko na stolik nocny - zmywa personel kuchenny. Jeśli pacjent nie jest w stanie o własnych siłach usiąść do jedzenia, trzeba wezwać pielęgniarkę. Nikt poza nią nie ma go prawa karmić. Gdyby się coś przy tym stało, ubezpieczenie nie pokryłoby żadnych następstw. (Pierwszą rzeczą, jaką po przyjeździe do Niemiec kazano mi zrobić, zaraz po zameldowaniu się i założeniu konta w banku, to zawarcie ubezpieczenia od odpowiedzialności cywilnej, które tu nie ma nic wspólnego z prowadzeniem samochodu czy wykonywaniem jakiejkolwiek pracy.)
Z wózka z dodatkami biorę torebkę Cejlon Asam. A może woli Earl Grey’a? Nie chcę pytać.
Po przyjściu na drugą zmianę, trzeba najpierw wstawić te aluminiowe paczuszki do pieca. Dopiero potem sprawdza się z pielęgniarkami listę diet i sortuje tace, zaczynając od tych dla sąsiadów. Kartka z nazwiskiem pacjenta, numerem pokoju itd. zwykle zastawiona jest talerzem lub miseczką z jogurtem. Pod stojącymi kilka godzin w lodówce naczyniami zbiera się wilgoć, a kartki mokną i przywierają do plastikowej tacy. Odklejenie dwudziestu kilku zawilgoconych pasków papieru, tak żeby żadnego nie uszkodzić, wymaga zręczności i czasu. Potem kartki trzeba ułożyć wzdłuż krawędzi tacy - koniecznie w prawym rogu - i przycisnąć brzegiem talerza, aby papier nie sfrunął przy wnoszeniu, a tekst dawał się przeczytać. Przy serwowaniu kartka musi być widoczna dla pacjenta, ale nie można jej zostawić w pokoju, a już pod żadnym pozorem odesłać z brudnymi naczyniami: ochrona danych chorego przewiduje zniszczenie kartek w osobnych instalacjach. Tymczasem w okienku powinna pojawić się pielęgniarka i odebrać hermetycznie pakowane kromki białego chleba, porcje dżemu, soczki w jednorazowych opakowaniach i słoiczki z przecierami. Pielęgniarki z transplantologii noszą trawiastozielone bluzki z wycięciem w serek z dwóch zachodzących na siebie kawałków materiału, które nisko na dekolcie łączy podłużny szew. Sięgając po tace – okienko jest tuż nad blatem – pielęgniarka zwykle pochyla się przesadnie, wspiera na łokciach i z kokieteryjną wyniosłością syci się rozproszonym, męskim spojrzeniem. Tymczasem sanitariusze i cały męski personel kuchenny noszą białe, obwisłe, zapinane na guziki kitle. W ten sposób są tylko obiektem zalotów. Większość męskiego personelu pomocniczego w klinice to geje, których chętnie zatrudniania się do prac łączących przysłowiową kobiecą rękę i męską siłę. (Dbałość o czystość, porządek, cierpliwość do innych i sympatyczna powierzchowność to cechy, które nie tylko szef działu personalnego szpitala przypisuje młodym, niemieckim gejom: miejscowe dziewczyny skarżą się, że rozproszone na dekolcie spojrzenie mężczyzny, który schludnie wygląda, dobrze się ubiera i z którym fajnie się gada, może być mylące.)
Podnoszę szklankę do bojlera. Odkręcam kurek. Termometr na zbiorniku wskazuje dziewięćdziesiąt dwa stopnie. To za mało, aby herbata dobrze się naparzyła, ale nic nie mogę na to poradzić.
W weekend wielu pacjentów je poza szpitalem lub jest po prostu zwalnianych i dlatego udaje się zmieścić z tacami na jednym wózku. W wolnej chwili trzeba jeszcze podgrzać mleko: na dwunastym pacjenci są rozpuszczeni. Domagają się zimnego lub ciepłego kakao, a czasem gorącego mleka z miodem. Pod przezroczystym, plastikowym blatem w głębi kuchni leży lista, na którą wpisani są chorzy zamawiający zupę na kolacje. Zwykle trzeba więc podgrzać kilka kokilek z rosołem z proszku, spakować na wózek z dodatkami najmniej siedem rodzajów chleba, termosy z gorącą wodą, dzbanki z mlekiem, no i nie zapomnieć kubków z porcelanowymi przykrywkami. Jak się chce zabrać ze wszystkim, trzeba pchać od pokoju do pokoju dwa sczepione ze sobą wózki, jeden z tacami z jedzeniem, drugi z napojami i resztą dodatków. Przy rozdawaniu puka się najpierw do drzwi, pyta, co pacjent życzy sobie do picia, jaki rodzaj herbaty czy może ciepłe kakao, i o chleb: czarny, szary, biały, pełnoziarnisty a może suchary. Pieczywo najlepiej podawać z wózka szczypcami, bo zdarza się, że ktoś nie przyjmie kromki wyjętej palcami z firmowej torby. Na tacach leżą już przygotowane w głównej kuchni dwa talerze, tak, że na jednym jest na przykład ser i szynka - dla muzułmanów może być wędzony drób i wtedy karteczka, oprócz skrótu diety prowadzonej zgodnie z regułami Islamu: MOS, opatrzona jest rysunkiem przekreślonej świni - a drugi, pusty przeznaczony na pieczywo. Bywa, że któryś z pacjentów wyjdzie na korytarz, żeby osobiście dobrać składniki kolacji. Lustrowanie wózków wiąże się często z pytaniami, dlaczego ktoś dostaje goudę, a inny ementaler i czy nie można by zamienić jogurtu truskawkowego na leśny z tacy sąsiada. (Pewien Polak układający kafelki na remontowanym siódmym piętrze opowiedział z przejęciem nieco zużyty dowcip, że nie rozumie, bo niby myśmy tę wojnę wygrali, a jak przychodzi co do czego, to budujemy za pół darmo szpitale tym, którzy strzelali do naszych dziadków.)
Wrzątek wątłym strumieniem płynie do szklanki. Brunatny kolor aromatyzowanej herbaty rozchodzi się w wodzie niczym dym w powietrzu. Czuję gorzki zapach Asamu i żałuję, że jednak nie wybrałem Earl Grey’a.
W połowie rozdawania mija zwykle czterdzieści pięć minut, które potrzebne jest na podgrzanie jedzenia dla tych z nowym szpikiem. Jak się nie zdąży na czas wrócić do kuchni, elektroniczny piec trajkocze jak oszalały, sanitariusze zaczynają się denerwować i tylko czasem oddziałowa pielęgniarka łaskawie wyłączy urządzenie. Na szczęście, aluminiowe paczuszki długo trzymają ciepło i nawet z pewnym opóźnieniem można jeszcze zmierzyć siedemdziesiąt kilka stopni. Czasem trafienie w udko kurczaka nie udaje się za pierwszym pchnięciem. Trudność polega na tym, że aluminiowa, szczelnie zamknięta paczuszka, której po żadnym pozorem nie wolno otworzyć, jest kilka razy większa niż kurze udko, a przez gorącą folię trudno ręką wyczuć wybrzuszenie. W niczym nie pomaga też nachylona po drugiej stronie okienka pielęgniarka, której wyczekujący wzrok i wyraźnie widoczny dekolt, wydają się kpić z niezdarnych manipulacji przy udzie. Po rozdaniu kolacji ma się kilka minut na umycie octem blatów - po wodzie zostaje na gładkiej, metalowej powierzchni mineralny osad - i można zająć się spakowaniem resztek jedzenia do domu. Co prawda nie jest to legalna praktyka, ale wszyscy to robią. Trzeba sprawdzić, czy nikt nie patrzy - na dwunastym jest trudniej, bo w ścianie jest to okienko - zebrać powleczone plastikową folią talerze z szynką i serem, które zostały po pacjentach na zwolnieniu, urwać nowe kawałki folii, przełożyć jedzenie, zawinąć i schować do lodówki, a potem z przesadną obojętnością odstawić puste naczynia na wózek z brudami przed kuchnią. (Harald Schmidt latami opowiadał w swoim telewizyjnym talk show dowcipy o Polakach, którzy kradną na potęgę, cóż, z tego miejsca niech wie, że miał rację, choć pewnie to i tak wie i przede wszystkim niech też to wie, że nie gorzej niż Niemcy.)
Z pokoju dziewczyny ktoś wychodzi. Przez uchylone drzwi widzę, jak do pleców córki przytula się na łóżku matka. Głaszcze jej łysą głowę. Po drugiej stronie siedzi ojciec. Trzyma córkę za ręce. Nikt nic nie mówi.
Na jakieś dwadzieścia minut przed końcem zmiany jedzie się z wózkiem z brudami i zbiera tace po kolacji. Wcześniej lepiej pamiętać o zabraniu śmieci: każdego wieczora wyrzuca się odpady z kuchni i zakłada nowy, czarny worek na stelaż służący za kosz. Jak się o tym zapomni, trzeba wziąć worek, iść jeszcze raz do pomieszczenia, skąd odbierane są brudne naczynia i tam go odstawić. Czasem przy sprzątaniu któryś z pacjentów poprosi o dzbanek rumianku. Wtedy na pewno nie uda się punktualnie skończyć zmiany. Do porcelanowego, białego dzbanka, najczęściej z obitym dzióbkiem, trzeba włożyć dwie, trzy torebki rumianku i zalać wrzątkiem. Woda zabarwia się na sztuczny, zielonkawy kolor, a porcelanowa przykrywka ma chronić przed zarazkami, które przy niesieniu korytarzem mogłyby dostać się do środka. (Pewna starsza pani zapytała mnie, dając napiwek przy rumianku, skąd jestem - z Polski - a to świetnie, mówiła pani, swój człowiek, przecież tam kiedyś były Niemcy, Polacy to w końcu tak jakby Niemcy.)
Szklankę z herbatą trzymam przy samej krawędzi, żeby rozgrzane szkło nie poparzyło mi placów. Z kranu bojlera kapie trochę wrzątku, który rozpryskuje się na blacie. Zanoszę szklankę do pokoju.
Zmiana kończy się o dziewiętnastej dwadzieścia. Jeszcze tylko zabrać spakowane jedzenie z lodówki: znów rzut oka w stronę drzwi, okienka i jedzenie szybkim ruchem ląduje w kieszeni; potem idąc korytarzem trzeba trzymać ręce wzdłuż ciała, żeby nie było widać, że kieszenie są wypchane. Druga zmiana nie trwa długo: dwie godziny w sam raz wystarcza, żeby podać, zjeść i posprzątać po kolacji.
Wracając na około przechodzę koło pokoju dyżurnego lekarza. Nie dociera do mnie sens usłyszanych słów. Przed kuchnią widzę jeszcze panów, którzy idą z pustymi noszami przykrytymi jasnoniebieskim prześcieradłem. Automatyczne drzwi same się za mną zamykają.
(Trzeba zacząć zmianę.)